pewnie to nie bardzo o to chodzi, ale to była naaaaajdziwniejsza i najgorsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała.
Spaliłam się z koleżankom dopalaczami w szkole niedaleko mojego domu, było jeszcze jasno, ogólnie normalny dzień. Siedzimy, rozmawiamy, najpierw coś się śmiałyśmy, ale bardzo szybko uśmiech zniknął mi z twarzy. Wszystko zaczeło mi wirować, poczułam się dosłownie jak w czyśćcu, ona do mnie mówiła, a ja umiałam jej tylko odpowiedzieć "ty już to mówiłaś, to się już działo, ja nie chcę umierać", najpierw myślałam, że to sen, ale nie było takiej możliwości, więc znalazłam sobie jedyne wytłumaczenie, że umarłam, i że teraz jesteśmy tam uwięzione, będziemy powtarzać te same czynności do czasu aż Bóg się nad nami zlituje, pytałam, ją, jak myśli, jak jest tam bez nas na ziemi, albo zastanawiałam się za co tutaj tkwimy, dlaczego nikt się za nas nie pomodli i nie pójdziemy już do nieba^^ z telefonu ciągle grała mi muzyka, spojrzałam na godzinę, wydawało mi się, że mineło przynajmniej 30min a jak spojrzałam drugi raz to była wciąz ta sama godz. Ledwo się ruszałam, ona potem chciała się ze mną przejść, ale ja stwierdziłam, że możemy tylko chodzić wokol tej szkoly, reszta jest dla nas zamknięta. Tlumaczylam tez sobie, że może jesteśmy w śpiączce i zaraz ktoś nas uratuje, chodziłam i przepraszałam boga, naprawdę wykonując każdy krok miałam wrażenie, że to już kiedyś było takie deja vu, tylko troche poważniejsze.
Wszystko trwało 15 min, a zdałam sobie sprawe, że żyje dopiero kiedy zadzwoniłam przez telefon
no bo w niebie chyba telefony nie dzialaja ^^
no cóż, nie ma się czym chwalić, teraz jeszcze bardziej boje sie smierci... bynajmniej mocnych dopalaczy nie polecam ;]