Ja jestem zwolennikiem zasady antropicznej. Mowi ona, ze wszystkie stale fizyczne posiadaja taka wartosc, by we wszechswiecie moglo sie narodzic ludzkie zycie, ktore mogloby w ogole potwierdzic, ze cos istnieje. Stale fizyczne, czyli prawo grawitacji, predkosc swiatla itp. I jest w tym jakas logika. Moze wlasnie w tym celu na Ziemi powstalo zycie, zeby po prostu mogl ktos: ktokolwiek potwierdzic, ze cos: cokolwiek istnieje. Gdyby wszechswiat wygladal tak, jak wyglada, z jedna roznica; z ta, ze nie ma w nim ludzi - czy innych zywych istot, to rownie dobrze moznaby przypuscic, ze po prostu nic nie istnieje. Bo kto, by mogl potwierdzic i zaswiadczyc, ze cos istnieje; ze sa jakies gwiazdy, planety, powietrze, woda... ? Jest to teoria nieco magelomanska, bo zaklada, ze niejako wszechswiat zostal stworzony pod nas - ludzi; ze to do nas dostosowano wszelkie zasady, prawa... Jednak jesli nawet na innym krancu wszechswiata istnieje planeta, ktora posiada warunki, by rowniez moglo narodzic sie zycie, to i tak to bez znaczenia, bo jedziemy na tym samym wozku.
Ja sie dziwie naukowcom - ateista, ze sa tacy zaslepieni. Wkolo tylko probuja udowodnic, ze wszystko, co istnieje moglo sie narodzic samoistnie - z przypadku. Chocby istniala malutkie i nikle prawdopodobienstwo, ze wszystko wzielo sie z czystego przypadku, to oni beda sie trzymac tej szansy. A patrzac na wszystko z bliska i zastanawiajac sie nad tym glebiej, to kazdy moze dojsc do wniosku, ze w tym wszystkim musial byc jakis plan. Spojrzmy tylko na sam nasz uklad sloneczny, ktory jest czyms genialnym. Jest sobie posrodku slonce, a wokol niego biegaja po orbicie planety, z ktorych jedna znajduje sie w takiej odleglosci od slonca, ze moglo tam rozwinac sie zycie. Ziemia wraz z innymi planetami krazy wokol slonca, dajac nam nam pory roku; kreci sie tez wokol wlasnej osi, dajac nam na przemian dzien i noc; jest tez ksiezyc, jakze nam potrzebny, chmury, co rzucaja zyciodajny deszcz... No pewnie, ze mozna zalozyc, ze to wszystko powstalo z przypadku, ale jak powiedzial kolega dwa posty wyzej - jest strasznie malo prawdopodobne.
A co do tego, ze ludzie sa bezuzyteczni. To ja czasem sobie wyobrazam ludzi, jako budowlancow, budujacych cos wedlug planu Boga. Niewiadomo co budujemy, ale robimy to od dawna i nie wiadomo kiedy skonczymy. Byc moze bedzie to za 1000 lat a moze to bedzie jeszcze trwalo miliard czy triliard lat, bo dla Boga czas moze nie istniec, jako ze przed powstaniem wszechswiata, czasu w ogole nie bylo. I wedlug tej mysli, kazdy czlowiek jest malutka mroweczka, ktora cos dodaje od siebie - chocby po prostu zyjac, pracujac, uczac sie, bawiac sie - kazdy pcha to zycie - ten plan Boga do przodu. Jestem tez zwolennikiem mysli, ze posiadamy niesmiertelne dusze, ktore odradzaja sie w nowych pokoleniach, tak by dalej kontynuowac ta budowe, bo to byloby niesprawiedliwe, ze jedni mogli pracowac na wczesnym etapie budowy, a inni znalezli sie w jej koncowej fazie.