Związki na odległość są chyba jednymi z najlepszych!
Jedne z najlepszych? Jeżeli odległość nie jest zbyt duża to nawet mogę się zgodzić. Jak się kogoś nie widzi 5 dni i potem 2 dni się z nim intensywnie spotyka (model - spotkania na weekend) to nawet ładnie się kalkuluje.
Okres rozłąki to czas tęsknoty - takiej czystej, szczerej, naturalnej i absolutnie nie będącej czynnikiem wywołującym frustrację. Spotkanie natomiast to wulkan radości, w którym nie idzie się nacieszyć drugą osobą. To na swój własny sposób bardzo urokliwe.
Jednak widzieć swojego partnera raz na miesiąc - powiedzmy, to może już być frustrujące.
Tak jak pisałem wcześniej - wszystko zależy od tego, jaka jest odległość, jak zażyłe są uczucia i jakie są osoby. Przy odpowiednich osobach, uczuciach i odległości związek jest ok, ale nie wciskajcie mi kitu, że przy bardzo dużych dystansach wszystko jest cacy...
To, że wam się nie udało to nie znaczy, że innym też.
Ja się tu podpieram doświadczeniem akurat całej masy znajomych, którzy w liceum byli razem, a potem poszli gdzie indziej na studia (z musu) i w ciągu roku akademickiego się to rozpadło.
Nigdzie jednak nie powiedziałem, że to się nie może udać. Jak najbardziej może. Jednak w przypadku związku na dużą odległość - uściślijmy - ryzyko zdrady czy rozpadu związku jest większe, może nie jakoś drastycznie, niż w wypadku związku na małą odległość czy "na miejscu" z powodów wyżej przeze mnie opisanych.
Szczerze bardziej wolę takie, niż oglądać swojego faceta non stop. To jest dopiero frustrujące.
Zgadzam się. To jest najczęstszy błąd popełniany przez pary - spędzanie ze sobą za dużo czasu. Nie ma takich ludzi, którzy w zbyt dużej ilości by się w końcu nie zaczęli wydawać frustrujący. To dobrze, jak zakochani spędzają ze sobą sporo czasu, ale też bez przesady - jest coś takiego, co się nazywa "zmęczeniem materiału".
Niemniej kocury przeszłaś bardzo ładnie od jednej skrajności w drugą. Związki ogólnie można podzielić na takie z niedostateczną ilością kontaktu (
głównie na
sporą odległość), z odpowiednią ilością kontaktu (najlepsze) i nadmierną ilością kontaktu (głównie na miejscu). Sztuka polega na tym, aby obie osoby tak samo rozumiały "odpowiednią ilość kontaktu" i miały możliwość, aby spotykać się tyle, ile im potrzeba.
I myślę, że na tym polega dorosły związek. Że jest się świadomym tego, że drugiej osobie zależy tak jak nam. I nie trzeba tego sprawdzać...
Bardzo fajnie, że użyłas słowa "zależy" a nie "kocha". Wbrew pozorom, przynajmniej moim zdaniem, do określenia dojrzałego związku bardziej adekwatne słowo to właśnie "zależy" a nie "kocha". Oczywiście zgadzam się - to jeden z filarów dojrzałego związku.
Kiedy ktoś kogoś zaczyna sprawdzać to oznacza to mniej więcej tyle, że brak jest zaufania. Gdy się komuś ufa to zakłada się, że nie ma czego sprawdzać, nie ma czego szukać i całe zabawy w asa wywiadu tracą sens.
Nie mylmy jednak braku zaufania z ostrożnością i naiwnością. Ta pierwsza jest bardzo pożądana - w rozumieniu, że jak napotkasz jakieś sygnały mówiące, że coś może być nie tak, starasz się to zweryfikować, druga zaś to kolejny bardzo częsty błąd - wierzy się, że "przecież on/ona nie mógłby/aby mnie zdradzić" i nawet kiedy fakt zdrady jest praktycznie pewien, odrzuca się tę myśl.
A jeśli ktoś twierdzi, że zakochał się przez internet to pozdrawiam i życzę szybkiego otrzeźwienia umysłu
Ależ, stickydude, absolutnie możliwe jest zakochanie przez internet. Kwestią nie jest "czy", ale "w czym". Wszyscy tutaj, jak mniemam, mamy o sobie jakieś tam powierzchowne wyobrażenia. Kiedy zaczynamy z kimś rozmawiać prywatnie, dowiadujemy się o danej osobie sporo więcej, a nasza opinia o tej osobie gwałtownie się zmienia/ewoluuje.
A więc mamy pewne wyobrażenie na temat osoby po drugiej stronie monitora, że tak to ujmę. Problem w tym, że "internetowi ściemniacze" i "internetowe lalunie" mają nieziemskie tendencje do koloryzowania siebie, czyli podawania samych faktycznych i urojonych zalet, bez ujawniania wad. W ten sposób nasz obraz tej osoby bardzo często się różni od tego, kim ona naprawdę jest. A że przesuniecie od rzeczywistości z reguły zachodzi w kierunku ideału, nasze wyobrażenie jest przejaskrawione.
W takim wyobrażeniu, jeżeli wyłączy się rozsądek, bardzo łatwo się zakochać. Ot, poznajesz kogoś na internecie i bam - podobne poglądy, ciekawie się pisze, na zdjęciu pełna gracja, charakter jak z marzeń... Wydaje się, że poznałeś idealną dla siebie osobę i zakochujesz się - NIE w tej osobie, ale w jej wyobrażeniu.
To takie trochę zakochanie się we własnym wyznaczniku ideału, bowiem przy powstaniu tego śmiesznego uczucia nasz obraz tej już przecież wspaniałej osoby jeszcze bardziej skręci w kierunku naszego ideału, stając się jego substytutem. Innymi słowy - poznajesz kogoś, kto wydaje się fajny, zakochujesz sie i przez to staje się jeszcze bardziej fajny, aż w końcu stwierdzasz, że to ideał.
I teraz haczyk, taki trochę zwiły - nie zakochujesz się ostatecznie ani w tej osobie, ani w wyobrażeniu o niej, ale w swoim własnym ideale, który sam sobie stworzyłeś poprzez rozdmuchanie już rozdętego wyobrażenia. Także zakochanie przez internet jest czymś normalnym.
Poza tym zamierzam mieć męża, rodzinę... co nie znaczy, że będę musiała z Nim przebywać 24h, owszem będę z Nim mieszkała i spędzała o wiele więcej czasu niż do tej pory ale do tego dochodzą obowiązki domowe, praca, dzieci... tak naprawdę wspólne zostają tylko noce.
Racja - mówimy o związkach.
Rodzina to zupełnie inna bajka, tam działają nieco inne mechanizmy, ważne są nieco inne wartości, etc.
Np. w rodzinie nie jest tak istotne jak dobrze bawią się ze sobą dwie osoby, o wiele ważniejsze jest to, czy sobie ufają, czy potrafi współpracować, etc.