Witam,
od ponad roku byłem z dziewczyną w związku, jednak nie jest to normalny związek. Często pod koniec myślałem, że bardziej to podchodzi pod toksyczną relację. Nawet moi najbliżsi znajomi nie bardzo ją zaakceptowali, gdyż jak się dowiedziałem starała się pokazać że ona jest lepsza albo mnie ośmieszyć.. Wiadomo, że były fajne chwile, ale wszystko psuły nagłe ataki takie, że traciła kontrolę nad sobą, krzyczała na mnie i wyżywała się za to, co ona sama zrobiła. Kiedyś tak pokłóciła się ze swoją rodziną, że nie odzywali się przez pół roku i zaraz po tym ataku była sama w domu, gdyż jej rodzice gdzieś wyjechali, więc pojechałem do niej i dostałem taką wiązanką, że dostałem jakiegoś ataku nerwowego (jestem troszkę nerwuskiem) i mało co nie straciłem przytomności. Za każdym razem, gdy coś takiego robiła, byłem przy niej, bo za każdym razem przepraszała mnie i obiecywała że więcej się to nie powtórzy, a ja głupi wierzyłem. Dodam, że mieszka w odległości kilkudziesięciu kilometrów ode mnie. Gdy przyjeżdżałem do niej, nie widziałem jakiejkolwiek wdzięczności za to, że jestem czy cokolwiek. Po pewnej akcji, gdy przyjechałem do niej i wyszła z przyjaciółką obiecując, że wróci do pewnej godziny a wróciła późno w nocy, nie wytrzymałem i wtedy pierwszy raz się rozstaliśmy, ale przez to, że wydzwaniała do mnie do 2 w nocy i płakała do telefonu i pokazywała, że będzie lepiej, dałem jej 2 szansę.. I zaczęło się od nowa, na początku było fajnie ale znowu zaczęło się to samo, obwiniała mnie o wszystko, czułem się jak rzecz do wyżywania się, jak coś, na co można nakrzyczeć, wyżyć się i w ogóle. Ostatnio nie było już w ogóle żadnych uczuć. Jak wychodziłem gdzieś ze znajomymi w moim mieście to nie mogłem nigdy z nią normalnie porozmawiać, bo była na mnie za to zła, że nie siedzę wieczorami z nią w domu tylko staram się gdzieś wychodzić. Ostatni weekend był porażką, pojechaliśmy gdzieś razem i zamiast razem ten czas spędzać, po całym tygodniu niewidzenia się to nawet oglądanie telewizji stało się dla niej jakimś zajęciem, a próby rozmowy nie udawały się. Zawsze na swoje zachowania ma swoje wymówki, coś, na co można zrzucić wszystko i się nie przejmować. Jeśli coś jest nie tak, przeprosi mnie ale nigdy nie wytłumaczy się ze swojego zachowania, tylko tak jakby to jedno słowo miało wszystko naprawić..
Ale wszystko toczyło się do momentu, gdy przy swojej rodzinie zaczęła na mnie krzyczeć, bo chciałem coś poprawić na laptopie i się na dosłownie 5 sekund zaciął... Wtedy wziąłem ją na rozmowę, a gdy nie widziała swojej winy, bo mówiła, że nic mi się przecież nie stało i takie rzeczy, po prostu wyszedłem i pojechałem do domu, na co też wybuchła i dzwoniła do mnie, że jak będę miał w życiu problem to zamiast porozmawiać to będę przed nim uciekał tak jak przed nią oczywiście obwiniając mnie o wszystko.
I tu się zaczyna problem.. nie byłem sobą, więc moi przyjaciele rozmawiając ze mną uświadomili mnie, żebym szanował siebie i skończył to. Więc spotkałem się z nią i to zrobiłem, spotkało się to oczywiście z płaczem, prośbami żebym jej nie zostawiał, bo sobie sama nie poradzi, że jestem jej największym szczęściem i nie chce żyć beze mnie. Przez prawie 4 godziny mnie trzymała, nawet po usilnych prośbach, żeby mnie puściła, coraz bardziej płakała i zapewniała mnie, że się zmieni, żebym dał jej ostatnią szansę.. Było to dla mnie trudne, ale nie uległem, powiedziałem jej że nie umiem.. W końcu jakoś udało mi się wyjść i wyjechać stamtąd. Myślałem, że to już koniec, ale już tego wieczoru dostałem od niej sygnał w nocy, że jest w klubie i telefon o 2 w nocy.. Następnego dnia już prośby z jej strony o kontakt i wyczerpujący sms o 4 nad ranem, że zabija ją brak kontaktu ze mną, że jestem najlepszym co ją w życiu spotkało i nie da mi tak odejść, bo popełniłaby najgorszy błąd w życiu... I tu się zaczynają schody. psychicznie mam tego dość, boje się że ulegnę, że znowu dam się w to wpakować. W sumie jest to mój pierwszy tak długi i 'poważny' związek więc nie wiem jak do tego podejść.. Znajomi zauważyli, że jak jestem z nimi teraz to zachowuje się zupełnie inaczej, wcześniej byłem raczej cichy i spokojny a teraz bardziej widać po mnie radość z życia, ale to też wynika z tego że nie boje się, że jak wrócę późno do domu to znowu będę musiał słuchać, że wole z nimi spędzać czas zamiast na rozmowie z nią na skype czy coś.. Po prostu jestem z nimi w tym momencie i nie myślę o czymś innym. Ciężko mi to wszystko pisać, ale po prostu nie umiem sobie z tym poradzić. W takich momentach żałuję, że nie jestem bardziej bezwzględny i nie mam tego wszystkiego w dupie.. Chciałbym poznać waszą opinię, może mieliście kiedyś takie sytuacje i dacie mi jakąś radę.. Dziękuję z góry..
od ponad roku byłem z dziewczyną w związku, jednak nie jest to normalny związek. Często pod koniec myślałem, że bardziej to podchodzi pod toksyczną relację. Nawet moi najbliżsi znajomi nie bardzo ją zaakceptowali, gdyż jak się dowiedziałem starała się pokazać że ona jest lepsza albo mnie ośmieszyć.. Wiadomo, że były fajne chwile, ale wszystko psuły nagłe ataki takie, że traciła kontrolę nad sobą, krzyczała na mnie i wyżywała się za to, co ona sama zrobiła. Kiedyś tak pokłóciła się ze swoją rodziną, że nie odzywali się przez pół roku i zaraz po tym ataku była sama w domu, gdyż jej rodzice gdzieś wyjechali, więc pojechałem do niej i dostałem taką wiązanką, że dostałem jakiegoś ataku nerwowego (jestem troszkę nerwuskiem) i mało co nie straciłem przytomności. Za każdym razem, gdy coś takiego robiła, byłem przy niej, bo za każdym razem przepraszała mnie i obiecywała że więcej się to nie powtórzy, a ja głupi wierzyłem. Dodam, że mieszka w odległości kilkudziesięciu kilometrów ode mnie. Gdy przyjeżdżałem do niej, nie widziałem jakiejkolwiek wdzięczności za to, że jestem czy cokolwiek. Po pewnej akcji, gdy przyjechałem do niej i wyszła z przyjaciółką obiecując, że wróci do pewnej godziny a wróciła późno w nocy, nie wytrzymałem i wtedy pierwszy raz się rozstaliśmy, ale przez to, że wydzwaniała do mnie do 2 w nocy i płakała do telefonu i pokazywała, że będzie lepiej, dałem jej 2 szansę.. I zaczęło się od nowa, na początku było fajnie ale znowu zaczęło się to samo, obwiniała mnie o wszystko, czułem się jak rzecz do wyżywania się, jak coś, na co można nakrzyczeć, wyżyć się i w ogóle. Ostatnio nie było już w ogóle żadnych uczuć. Jak wychodziłem gdzieś ze znajomymi w moim mieście to nie mogłem nigdy z nią normalnie porozmawiać, bo była na mnie za to zła, że nie siedzę wieczorami z nią w domu tylko staram się gdzieś wychodzić. Ostatni weekend był porażką, pojechaliśmy gdzieś razem i zamiast razem ten czas spędzać, po całym tygodniu niewidzenia się to nawet oglądanie telewizji stało się dla niej jakimś zajęciem, a próby rozmowy nie udawały się. Zawsze na swoje zachowania ma swoje wymówki, coś, na co można zrzucić wszystko i się nie przejmować. Jeśli coś jest nie tak, przeprosi mnie ale nigdy nie wytłumaczy się ze swojego zachowania, tylko tak jakby to jedno słowo miało wszystko naprawić..
Ale wszystko toczyło się do momentu, gdy przy swojej rodzinie zaczęła na mnie krzyczeć, bo chciałem coś poprawić na laptopie i się na dosłownie 5 sekund zaciął... Wtedy wziąłem ją na rozmowę, a gdy nie widziała swojej winy, bo mówiła, że nic mi się przecież nie stało i takie rzeczy, po prostu wyszedłem i pojechałem do domu, na co też wybuchła i dzwoniła do mnie, że jak będę miał w życiu problem to zamiast porozmawiać to będę przed nim uciekał tak jak przed nią oczywiście obwiniając mnie o wszystko.
I tu się zaczyna problem.. nie byłem sobą, więc moi przyjaciele rozmawiając ze mną uświadomili mnie, żebym szanował siebie i skończył to. Więc spotkałem się z nią i to zrobiłem, spotkało się to oczywiście z płaczem, prośbami żebym jej nie zostawiał, bo sobie sama nie poradzi, że jestem jej największym szczęściem i nie chce żyć beze mnie. Przez prawie 4 godziny mnie trzymała, nawet po usilnych prośbach, żeby mnie puściła, coraz bardziej płakała i zapewniała mnie, że się zmieni, żebym dał jej ostatnią szansę.. Było to dla mnie trudne, ale nie uległem, powiedziałem jej że nie umiem.. W końcu jakoś udało mi się wyjść i wyjechać stamtąd. Myślałem, że to już koniec, ale już tego wieczoru dostałem od niej sygnał w nocy, że jest w klubie i telefon o 2 w nocy.. Następnego dnia już prośby z jej strony o kontakt i wyczerpujący sms o 4 nad ranem, że zabija ją brak kontaktu ze mną, że jestem najlepszym co ją w życiu spotkało i nie da mi tak odejść, bo popełniłaby najgorszy błąd w życiu... I tu się zaczynają schody. psychicznie mam tego dość, boje się że ulegnę, że znowu dam się w to wpakować. W sumie jest to mój pierwszy tak długi i 'poważny' związek więc nie wiem jak do tego podejść.. Znajomi zauważyli, że jak jestem z nimi teraz to zachowuje się zupełnie inaczej, wcześniej byłem raczej cichy i spokojny a teraz bardziej widać po mnie radość z życia, ale to też wynika z tego że nie boje się, że jak wrócę późno do domu to znowu będę musiał słuchać, że wole z nimi spędzać czas zamiast na rozmowie z nią na skype czy coś.. Po prostu jestem z nimi w tym momencie i nie myślę o czymś innym. Ciężko mi to wszystko pisać, ale po prostu nie umiem sobie z tym poradzić. W takich momentach żałuję, że nie jestem bardziej bezwzględny i nie mam tego wszystkiego w dupie.. Chciałbym poznać waszą opinię, może mieliście kiedyś takie sytuacje i dacie mi jakąś radę.. Dziękuję z góry..