Jakieś 3 miesiące definitywnie zakończyłam pewien okres w swoim życiu- poszłam na studia, przeprowadziłam się do innego miasta, wylądowałam w całkowicie nowym środowisku. Czułam się zagubiona, przytłoczona, chwilami nawet przerażona...
Nie miałam już u swego boku moich przyjaciół, rodziców, nawet mój ukochany pies został w domu, daleko ode mnie. Nagle ktoś zaczyna wymagać ode mnie ogromnej ilości wiedzy. Co dzień poznawani ludzie zaczeli się zlewać w jedno, niepotrafiłam spamiętać wszystkich imion, nawet twarze mi się myliły. Żeby nie zagubić się w Wielkim Mieście wszędzie nosiłam ze sobą mapę, sprawdzałam każdą uliczkę, każdy tramwaj. Wszystko było nowe, olbrzymie, chwilami straszne. I na dodatek oblałam pierwsze kolokwium.
Wróciłam na Wszystkich Świętych do domu. Zobaczyłam się z przyjaciółmi, z rodziną, ze znajomymi. Powoli zaczęłam myśleć- po co mi te studia, ja już nie chcę, zrezygnuję...
Minął kolejny miesiąc, dotrwałam do świąt. Przyzwyczaiłam się, zaczeło mi się podobać i w tej chwili nie myślę- a może zrezygnować, tylko- muszę się utrzymać na tych studiach. Zaczynam odżywać. Odnalazłam się wreszcie w tej nowej sytuacji. Bedzie już tylko lepiej...
k:
Czasem jest nawet bardzo przykre, gdy kontakt z ludźmi, z którymi byłeś kiedyś w wielkiej zażyłości zaczyna urywać się... Taka kolej rzeczy, ale wielka szkoda i ciężko już to naprawić <_< .