ZADUMANKI

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
Chciałabym, aby w tym temacie znalazły się opowiadania, historie, wiersze, bajki.. zmuszające czytelnika do zadumy. Jeśli chociaż jedna osoba pod wpływem tych tekstów zastanowi się nad swoim życiem, to uznam, ze warto było założyc ten temat...


PRZYJACIELE

file.1bb944d9f5d4318ebb0f1d574858edfc.jpg


Był sobie pewnego razu chłopiec o złym charakterze. Jego ojciec dal mu woreczek gwoździ i kazał wbijać po jednym w plot okalający ogród za każdym razem, kiedy straci cierpliwość i pokłóci się z kimś.
Pierwszego dnia chłopiec wbił 37 gwoździ. W następnych dniach nauczył się panować nad sobą i liczba wbijanych gwoździ malała z dnia na dzien. Odkrył, ze łatwiej jest panować nad sobą niż wbijać gwoździe. Wreszcie nadszedł dzień, w którym chłopiec nie wbił w plot żadnego gwoździa. Poszedł wiec do ojca i powiedział mu, ze tego dnia nie wbił żadnego gwoździa. Wtedy ojciec kazał mu wyciągać z płotu jeden gwóźdź każdego dnia kiedy nie straci cierpliwości i nie pokłóci się z nikim. Mijały dni i w końcu chłopiec mógł powiedzieć ojcu, ze wyciągnął z płotu wszystkie gwoździe.
Ojciec zaprowadził chłopca do płotu i powiedział: "Synu zachowałeś się dobrze , ale spójrz , ile jest w plocie dziur. Plot nigdy już nie będzie taki, jak dawniej. Kiedy się z kimś kłócisz i mówisz mu cos brzydkiego zostawisz w nim ranę taka jak te.... Możesz wbić człowiekowi nóź, ale rana pozostanie. Nie ważne ile razy będziesz przepraszał, rana pozostanie. Rana słowna boli tak samo , jak fizyczna. Przyjaciele są rzadkimi klejnotami , sprawiają , że się uśmiechasz i dodają ci otuchy. Są gotowi Cię wysłuchać , kiedy tego potrzebujesz , wspierają Cię i otwierają przed tobą swoje serca."

Jeśli możesz , wybacz innym dziury, które zostawili w Twoim plocie...."


WYKŁAD

kamienie.jpg


Profesor filozofii stanął przed swymi studentami i położył przed sobą kilka przedmiotów. Kiedy zaczęły się zajęcia, wziął spory słoi i wypełnił go po brzeg dużymi kamieniami. Potem zapytał studentów, czy ich zdaniem słój jest pełny, oni zaś potwierdzili.
Wtedy profesor wziął pudełko żwiru, wsypał do słoika i lekko potrząsnął. Żwir oczywiście stoczył się w wolną przestrzeń między kamieniami. Profesor ponownie zapytał studentów, czy słoik jest pełny, a oni ze śmiechem przytaknęli.
Profesor wziął pudełko piasku i wsypał go, potrząsając słojem. W ten sposób piasek wypełnił pozostałą jeszcze wolną przestrzeń.
Profesor powiedział:
"Chciałbym, byście wiedzieli, że ten słój jest jak Wasze życie. Kamienie - to ważne rzeczy w życiu: Wasza rodzina, Wasz partner, Wasze dzieci, Wasze zdrowie. Gdyby nie było wszystkiego innego, Wasze życie i tak byłoby wypełnione.
Żwir - to inne, mniej ważne rzeczy: Wasze mieszkanie, Wasz dom albo Wasze auto.
Piasek symbolizuje całkiem drobne rzeczy w życiu, w tym Waszą ciężką pracę.
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
JAKA JEST MIŁOŚĆ

milosc_SJez0503.jpg


Przeczytaj uważnie i zastanów się nad tym...
Powiadają, ze pewnego razu spotkały się na Ziemi wszystkie uczucia i cechy ludzkich istot. Gdy Znudzenie ostentacyjnie ziewnęło po raz trzeci, Szaleństwo, jak zwykle obłędnie dzikie, zaproponowało: - Pobawmy się w chowanego! Intryga, niezmiernie zaintrygowana, uniosła tylko lekko brwi, a Ciekawość, nie mogąc się powstrzymać, spytała z typowym dla siebie zainteresowaniem: - W chowanego? A co to takiego?
- To zabawa - wyjaśniło żywo Szaleństwo - polegająca na tym, iż ja zakryje sobie oczy i powolutku zacznę liczyć do miliona. W międzyczasie wy wszyscy dobrze się schowacie, a gdy skończę liczyć, moim zadaniem będzie was odnaleźć. Ostatnie z was, na którego kryjówkę trafie, zajmie moje miejsce w następnej kolejce.
Podekscytowany Entuzjazm zaczął tańczyć w towarzystwie Euforii, Radość podskakiwała tak wesolutko, ze udało się jej przekonać do gry
Wątpliwość, a nawet Apatie, której nigdy niczym nie dało się zainteresować. Jednakże nie wszyscy chcieli się przyłączyć. Prawda
wołała się nie chować, w końcu i tak zawsze ja odkrywano. Duma
stwierdziła, ze zabawa jest głupia, ale tak naprawdę w głębi duszy
gryzło ja, iż pomysł wyszedł od kogo innego. Tchórzostwo z kolei nie chciało ryzykować.
- Raz, dwa, trzy - zaczęło liczyć Szaleństwo.
Najszybciej schowało się Lenistwo, osuwając się za pierwszy lepszy
napotkany kamień. Wiara pofrunęła do nieba, a Zazdrość ukryła się w
cieniu Triumfu, który z kolei wspiął się o własnych siłach hen! Na sam
szczyt najwyższego drzewa. Wspaniałomyślność długo nie mogła znaleźć dla siebie odpowiedniego miejsca, gdyż wszystkie kryjówki wydawały się jej idealne dla przyjaciół:
krystalicznie czyste jezioro było wymarzonym miejscem dla Piękności,
dziupla - w sam raz dla Nieśmiałości, motyle skrzydła stworzono dla
Zmysłowości, powiew wiatru okazał się natomiast najlepszy dla Wolności.
W końcu Wspaniałomyślność schowała się za promyczkiem słońca.
Z kolei Egoizm znalazł sobie, jak sądził, wspaniale miejsce: wygodne i
przewiewne, a co najważniejsze - przeznaczone tylko, tylko dla niego.
Kłamstwo schowało się na dnie oceanów, a może skłamało i tak naprawdę ukryło się za tęczą? Pasja i Pożądanie w porywie gorących uczuć wskoczyli w sam środek wulkanu. Niestety wyleciało mi z pamięci, gdzie skryło się Zapomnienie, lecz to przecież mało ważne.
Gdy Szaleństwo liczyło dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy
dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć Miłość jeszcze nie zdołała znaleźć sobie odpowiedniego miejsca.
W ostatniej chwili odkryła jednak zagajnik dzikich róż i schowała się wśród ich krzaczków.
- Milion - krzyknęło na końcu Szaleństwo i dziarsko zabrało się doszukania. Od razu, rzecz jasna, odnalazło schowane parę kroków dalej Lenistwo. Chwile potem usłyszało Wiarę rozmawiająca w niebie z Panem Bogiem. W ryku wulkanów wyczuło natomiast obecność Pasji i Pożądania. Następnie, przez przypadek, odnalazło Zazdrość, co szybko doprowadziło je do kryjówki Triumfu. Egoizmu nie trzeba było wcale szukać, gdyż jak z procy wyleciał ze swej kryjówki, kiedy okazało się, iż wpakował się w sam środek gniazda dzikich os. Trochę zmęczone szukaniem Szaleństwo przysiadło na chwile nad stawkiem i w ten sposób znalazło Piękność. Jeszcze łatwiejsze okazało się odnalezienie Wątpliwości, która, niestety, nie potrafiła się zdecydować, z której strony płotu najlepiej się ukryć. W ten sposób wszyscy zostali znalezieni: Talent wśród świeżych ziół, Smutek - w przepastnej jaskini, a Zapomnienie... cóż, już dawno zapomniało, iż bawi się w chowanego.
Do znalezienia pozostała tylko Miłość. Szaleństwo zaglądało za każde
drzewko, sprawdzało w każdym strumyczku, a nawet na szczytach gór i już, już miało się poddać, gdy odkryło niewielki różany zagajnik. Patykiem zaczęło odgarniać gałązki... Wtem wszyscy usłyszeli przeraźliwy okrzyk bólu. Stało się prawdziwe nieszczęście! Różane kolce zraniły Miłość w oczy. Szaleństwu zrobiło się niezmiernie przykro, zaczęło prosić, błagać o przebaczenie, aż w końcu poprzysięgło zostać przewodnikiem ślepej z jego winy przyjaciółki.
I to właśnie od tamtej pory, od czasu, gdy po raz pierwszy bawiono się na Ziemi w chowanego, Miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej Szaleństwo.


JAK ZATRZYMAC PRZYJAZN ?

piasek_dlon_czas.jpg


Chłopiec spacerował plażą razem ze swą matką.
W pewnej chwili zapytał:
- Mamo, jak można zatrzymać przyjaciela, kiedy w końcu uda się go zdobyć?
Matka zastanowiła się przez chwilę, potem schyliła się i wzięła dwie garście piasku.
Uniosła obie ręce do góry; zacisnęła mocno jedną dłoń: piasek uciekał jej między palcami i im bardziej ściskała pięść, tym szybciej wysypywał się piasek.
Druga dłoń była otwarta: został na niej cały piasek.
Chlopiec patrzył zdziwiony, potem zawołał:
- Rozumiem!
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
PRAWDZIWA MIŁOSC

3662831-matka-i-syn-razem-czyta--ksi--ki.jpg


Pewnego wieczoru chłopiec wszedł do kuchni, gdzie jego mama właśnie przygotowywała kolację i wręczył jej zapisaną przez siebie kartkę papieru. Kiedy mama wytarła w fartuch mokre ręce i wzięła kartkę, przeczytała nastepujące słowa:
koszenie trawy 5 zł
sprzątanie mojego pokoju 10 zł
pójście do sklepu za Ciebie 3 zł
pilnowanie braciszka 5 zł
wynoszenie śmieci 2 zł
dobre stopnie 20 zł
zamiatanie i grabienie podwórka 3 zł
Razem: 48 zł

No cóż, matka popatrzyła na stojącego wyczekująco chłopca i mogłabym przysiąc, że przez głowę przemknęły jej liczne wspomnienia.. Nastepnie wzięła pióro i napsiała na drugiej stronie kartki :

Dziewięć miesięcy podczas których nosiałam Cię pod sercem, a Ty rosłeś we mnie - za darmo.
Wszystkie noce, gdy czuwałam przy Tobie, pielęgnowałam i modliłam sie za Ciebie - za darmo.
Wszystkie godziny próby i łzy wylane z Twojego powodu przez wszystkie lata Twojego życia - za darmo.
Wszystkie noce wypełnione lękiem i zmartwienia, których się spodziewałam - za darmo.
Zabawki... jedzenie... ubrania... i nawet podcieranie Ci nosa - za darmo.

A kiedy dodasz to wszystko przekonasz się, że..."Prawidziwa milosc nie kosztuje nic ... "

Kiedy syn przeczytał napisane przez matkę słowa, w jego oczach pojawiły się wielkie łzy. Popatrzył na nią i powiedział 'Mamo, bardzo Cię kocham'.
Potem wziął dlugopis i wielkimi drukowanymi literami dopisał: ZAPŁACONO...


TAJEMNICA SZCZESCIA

koniczynka_1.jpg


Pewien młodzieniec zapytał najmądrzejszego z ludzi o tajemnicę szczęścia. Mędrzec poradził młodzieńcowi by obszedł pałac i powrócił po dwóch godzinach.
Proszę cię jedynie o jedno - powiedział mędrzec, wręczając mu łyżeczkę, na której umieścił dwie krople oliwy. W czasie wędrówki nieś tę łyżeczkę tak, by nie wylała się oliwa. Po dwóch godzinach młodzieniec wrócił i mędrzec zapytał go :
Czy widziałeś wspaniale ogrody? Czy zauważyłeś piękne pergaminy? Młodzieniec ze wstydem wyznał, że nie widział niczego.
Troszczył się jedynie o to, by nie wylać kropel oliwy.
Wróć i spójrz na cuda mego świata -powiedział mędrzec.
Młodzieniec wziął łyżeczkę i znów zaczął wędrówkę, ale tym razem obserwował wszystkie dzieła sztuki. Zobaczył też ogrody, góry i kwiaty.
Powrócił do mędrca i szczegółowo zdał sprawę z tego, co widział.
Gdzie są te dwie krople oliwy, które ci powierzyłem? - spytał mędrzec.
Spojrzawszy na łyżeczkę, chłopak zauważył, że ich nie ma. Oto jedyna rada, jaką mogę ci dać, powiedział mędrzec :
Tajemnica szczęścia tkwi w dostrzeganiu wszystkich cudów świata, przy jednoczesnej dbałości o dwie krople oliwy na łyżeczce...


WIDOK Z OKNA

Widok+z+okna+(40x30)-pastel(digart).jpg


Było sobie kiedyś dwóch ciężko chorych mężczyzn, którzy dzielili niewielki pokoik w pewnym szpitalu. Pokój naprawdę mały, miał tylko jedno okno.
Jeden z chorych, ten, którego łóżko znajdowało się naprzeciw okna, mógł codziennie po południu - w ramach leczenia - siadać na godzinę w swoim łóżku, co miało pomóc odprowadzić wydzielinę z płuc, czy coś takiego. Drugi mężczyzna musiał niestety cały czas leżeć.
Tak wiec każdego popołudnia pierwszy z chorych siadał wsparty poduszkami
naprzeciw okna i spędzał godzinę, opisując swemu towarzyszowi, co widzi za oknem.
Najwyraźniej okno wychodziło na park. Był tam staw, a w nim kaczki i łabędzie. Dzieci rzucały im kawałki chleba albo puszczały łódki. Pod rozłożystymi koronami drzew spacerowali, trzymając się za ręce, zakochani; były kwiaty i trawniki, na których grywano w softball. A w tle, za drzewami, rozciągał się wspaniały widok na miasto.
Mężczyzna, który nie mógł siadać i oglądać tego wszystkiego, słuchał łapczywie słów współtowarzysza, ciesząc się każdą minutą opowieści.
Dowiadywał się, jak to jakieś dziecko nieomal wpadło do stawu i jak ślicznie wyglądały dziewczęta w letnich sukienkach. Odnosił wrażenie, że dzięki relacjom swego przyjaciela sam widzi dokładnie, co dzieje się za oknem.
Któregoś popołudnia uderzyła go dziwna myśl: dlaczegóż to niby tylko tamten mężczyzna miałby rozkoszować się widokiem z okna? Czy i on nie miał prawa wyjrzeć na zewnątrz? Wstydził się swojej zazdrości, lecz im bardziej starał się o niej zapomnieć, tym większe dręczyło go pragnienie zmiany. Zrobiłby wszystko, byleby wyjrzeć przez to okno!
I oto pewnej nocy, wpatrzony w sufit, usłyszał jak jego współtowarzysz budzi się i kaszląc i dusząc się, rozpaczliwie szuka przycisku, którym mógłby przywołać pielęgniarkę. Nie pomógł mu jednak, obserwował go tylko. Oddech tamtego biedaka wkrótce zamarł. Rano zabrano jego ciało.
Odczekawszy nieco, by nie przekroczyć granic przyzwoitości, mężczyzna poprosił, by przeniesiono go do łóżka naprzeciw okna. Spełniono jego prośbę.
Otulony pościelą, leżąc wygodnie, czekał aż wszyscy wyjdą. Potem podniósł się ciężko na łokciu i zaciskając z bólu zęby, zerknął przez okno.
Za oknem była ściana.
Mężczyzna spytał pielęgniarkę, co kierowało zmarłym żeby opisywać tak wspaniałe rzeczy przez okno. Pielęgniarka powiedziała, że człowiek ten był niewidomy i że nie mogł widzieć nawet ściany i podpowiedziała mu: "może chciał Pana podtrzymać na duchu?"

Jest bardzo łatwo uczynić szczęśliwymi innych, nie ważne jaka jest twoja własna sytuacja...


PERŁA

perla2.png



Pewien człowiek. Zwyczajny. Jak każdy. Nie wyróżniający się z tłumu wyglądem, siłą, ani intelektem. Szary, standardowy obywatel. Ten człowiek... znalazł kiedyś perłę.
Było to o tyle dziwne zjawisko, że nie był wcale poławiaczem, a znalazł ją, przesiewając dłonią w zamyśleniu złocisty piasek nadmorskiej plaży. Należałoby raczej powiedzieć, że to perła znalazła tego człowieka, a właściwie wybrała go sobie na tego, któremu pozwoliła się odnaleźć i w którego ręce się oddała. Dlaczego to zrobiła? Jaki był powód, że akurat tego wybrała? Nie możemy tego wiedzieć, bo czy ktoś rozumie perły?
Możemy jednak stwierdzic jedno: perły bardzo rzadko zmieniają wybór (chyba, że trafią na poławiacza, bo wtedy nie mają wyboru). Ta perła wybrała swojego znalazcę i nie był on poławiaczem, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że będzie mogła cieszyc go swym pięknem bardzo długo. Zalśniła delikatnie w słońcu, jakby na próbę, żeby sprawdzić, jakie wywiera wrażenie.
Człowiek był nią zachwycony. Nigdy nie przypuszczał, że bedzie posiadał taki piękny klejnot. Jej opalizująca delikatnie powierzchnia nie przypominała niczego, co widział do tej pory. Jakiś człowiek przechodził nieopodal i zakrzyknął "dzień dobry". Znalazca nie odpowiedział, tylko obrzucił intruza wrogim spojrzeniem. "Na pewno chce mi odebrać moją perłę". Pomyślał, po czym zamknął w dłoni swój klejnot.
Od tej pory żył w ciągłym strachu, że straci to, co tak nieoczekiwanym zrządzeniem losu uzyskał. Czujnie obserwował wszystkich wokoło i kipiał w nim gniew, gdy tylko ktoś spojrzał na jego perłę. Nie chciał dopuścić do tego, by miała jakąkolwiek okazje wybrania sobie innego własciciela. Zajęty odpędzaniem intruzów przestał zwracać uwagę na jej piękno.
Nie zauważył, że stopniowo zaczęła tracić swój blask. Nadal jednak trwała przy nim w nadziei, że wzbudzi w nim zachwyt choć raz jeszcze. Bo perły, jak zapewne wiecie czerpią energię życiową z podziwu, jakim są darzone przez tych, którzy ich piękno potrafią docenić. Nieszczęsna perła, strzeżona dzień i noc przed wzrokiem ciekawskich, a i przez swego znalazcę już niedoceniana, straciła swój blask. Jej powierzchnia zrobiła się matowa, potem ściemniała, aż zaczęły powstawać na niej rysy i pęknięcia.
Wtedy perła z dużym smutkiem i bólem podjęła decyzję, że odejdzie od swego znalazcy. Nie odeszła jednak dlatego, że przestał o nia dbać, lecz dlatego, że nie potrafiła już wzbudzić w nim zachwytu. Bo perła nigdy nie obarczy winą swego znalazcy. One bardzo rzadko zmieniają wybór. Tego dnia perła zagubiła sie tak samo nagle i niespodziewanie, jak kiedyś się znalazła. Po paru godzinach była już z powrotem w słonych głębinach oceanu, gdzie miała szansę odzyskać chociaż część dawnego blasku.
Tymczasem człowiek dopiero teraz zrozumiał swój błąd. Bo dopiero po stracie potrafimy docenić szczęście, które było naszym udziałem. Rozpaczał on długo po zniknięciu perły i choć codziennie chodził nad brzeg morza przesiewać dłonią piasek, to już nigdy jej nie zobaczył. A perły bardzo rzadko zmieniają wybór. Jednej rzeczy, którą zrozumiał uczył od tamtej pory wszystkich swych synów i wnuków, by nie popełnili oni już nigdy tego błedu.

Pamiętaj, gdy odnajdziesz perłę, nie martw się, że inni na nią patrzą. To Ty ją znalazłeś a perły bardzo rzadko zmieniają wybór.
Dbaj o nią, a ona odwdzięczy ci się swoim blaskiem.
Innych zaś podziw dla niej, niech będzie dla ciebie powodem do dumy, której nie zapomnij okazać. Perła, która wie, że jesteś z niej dumny będzie swym blaskiem przyćmiewała brylanty...
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
BAJKA O OSIOŁKU

2007_05_09_Donkey_Catalan_race.jpg


Było to daleko stąd, na pewnej farmie. Któregoś dnia osioł farmera wpadł do głębokiej studni. Zwierzę ryczało żałośnie godzinami, podczas gdy farmer zastanawiał się, co zrobić. W końcu farmer zdecydował: zwierzę było stare, a studnię i tak trzeba było zasypać. Nie warto było wyciągać z niej osła. Zwołał wszystkich swoich sąsiadów do pomocy. Wzięli łopaty i zaczęli zasypywać studnię śmieciami i ziemią.

Osioł zorientował się, co się dzieje i zaczął ryczeć przerażony. Nagle, ku zdumieniu wszystkich, uspokoił się. Kilka łopat później farmer zajrzał do studni. Zdumiał się tym, co zobaczył. Za każdym razem, gdy kolejna porcja śmieci spadała na ośli grzbiet, zwierzę robiło coś niesamowitego. Otrząsało się i wspinało ku górze. W miarę, jak sąsiedzi farmera sypali śmieci i ziemię na zwierzę, ono otrzepywało się i wspinało coraz wyżej. Niebawem wszyscy ze zdumieniem zobaczyli, jak osioł przeskakuje krawędź studni i szczęśliwy oddala się truchtem!

Życie będzie zasypywać cię śmieciami, każdym rodzajem brudów. Sposób, aby wydostać się z dołka, to otrząsnąć się i zrobić krok w górę. Każdy z naszych kłopotów to jeden stopień ku wolności...


SMUTEK

lza1.jpg


Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka, Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem, a uśmiech na jej
twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej, szczęśliwej dziewczyny.
Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać. Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z
piaskiem. Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:
"Kim jesteś?"
Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy, a blade wargi wyszeptały: "Ja? ... Nazywają mnie smutkiem."
"Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco.
"Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
"Tak sądzisz ...", zdziwił się smutek, "to dlaczego nie uciekasz przede mną. Nie boisz się?"
"A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły? Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka. Ale
powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?"
"Ja ... jestem smutny.", odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...", powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?"
Smutek westchnął głęboko. Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać? Ileż razy już o tym marzył. "Ach, ... wiesz ...",
zaczął powoli i z namysłem, "najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi. Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi i towarzyszyć im
przez pewien czas. Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem. Boją się mnie jak morowej zarazy."
I znowu westchnął. "Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.
Mówią: życie jest wesołe, trzeba się śmiać. A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności.
Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału. Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać. I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez. Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności."
"Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi." Smutek jeszcze bardziej się skurczył. "Przecież ja tylko chcę
pomóc każdemu człowiekowi. Wtedy, gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą. Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może
leczyć swoje rany. Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy. Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany, która co pewien czas się otwiera. A jak to boli! Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany. Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał. Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem. Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilkł. Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze, potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem. Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie. "Płacz, płacz smutku.", wyszeptała czule. "Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił. Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam. Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona."Smutek nagle przestał płakać. Wyprostował się i ze zdumieniem
spojrzał na swoją nową towarzyszkę:"Ale ... ale kim Ty właściwie
jesteś?"
"Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak
beztrosko, jak małe dziecko.
JA JESTEM NADZIEJA!


SZCZENIAKI NA SPRZEDAZ

76576_szczeniak_but_sznurowka.jpg



Właściciel sklepu przytwierdził nad wejściem tabliczkę z napisem: "Szczeniaki na sprzedaż".
Takie ogłoszenia zazwyczaj przyciągają dzieci, toteż niebawem w sklepie pojawił się mały chłopiec.
- Po ile pan sprzedaje swoje szczeniaki? - zapytał.
- Tak po 30 do 50 dolarów - odparł właściciel.
Chłopczyk sięgnął do kieszeni i wydobył z niej kilka drobnych monet.
- Mam 2 dolary i 37 centów - powiedział. - Czy mógłbym zobaczyć te pieski, proszę pana?
Sprzedawca uśmiechnął się i zagwizdał. Z budy wyszła Lady. Truchtem pobiegła przez sklep,
a za nią potoczyło się pięć malusieńkich, drobniuteńkich kuleczek.
Jedno ze szczeniąt wyraźnie zostawało w tyle. Chłopiec natychmiast wskazał na nie nadążającego
za resztą, kulejącego psiaka i spytał:
- Co mu się stało?
Właściciel wyjaśnił mu, że badał go już weterynarz i okazało się, że psiak ma niewłaściwą budowę biodra.
Zawsze już będzie kulał, na zawsze pozostanie kaleką.
Chłopiec zapalił się natychmiast.
- Właśnie tego szczeniaka chciałbym kupić! - oznajmił.
- Nie, nie. To niemożliwe, byś chciał kupić tego pieska - odparł sprzedawca. - Jeśli naprawdę ci na nim zależy, po prostu ci go dam.
Chłopczyk wyglądał na poważnie zdenerwowanego. Spojrzał właścicielowi prosto w oczy i wskazując palcem, odezwał się:
- Nie chcę, żeby pan mi go dawał. Ten piesek jest wart co do grosza tyle samo co pozostałe szczeniaki i zapłacę za niego całą sumę.
Właściwie, to zapłacę panu teraz tylko 2 dolary i 37 centów, lecz co miesiąc będę przynosił 50 centów, dopóki go nie spłacę.
Sprzedawca zaoponował:
- Ależ ty nie możesz chcieć takiego psa. On nigdy nie będzie mógł biegać, skakać, bawić się z tobą tak, jak inne szczeniaki.
Chłopczyk schylił się i podwinął lewą nogawkę spodni, odsłaniając kaleką nogę, wspieraną dużą metalową klamrą. Spojrzał na właściciela sklepu i odparł cicho:
- Cóż, ja sam dobrze nie biegam, a ten szczeniak potrzebuje kogoś, kto to zrozumie!

Dan Cla


SERCE Z KAMIENIA

serce_z_kamienia.jpg



W pewnym dużym, szarym mieście, jakich wiele; nie tak daleko stąd i nie tak dawno temu, żyła sobie dziewczynka. Nie była ani ładna, ani brzydka była po prostu w sam raz. Dziewczynka starała się być pogodna, ale miała niewielu przyjaciół. Potrafiła uśmiechać się do siebie, do innych ludzi, do ponurego nieba, do jasnego słońca, a nawet do kałuż na drodze... Ale dziewczynka była bardzo, bardzo samotna i miała jedno wielkie marzenie...
Marzyła o tym, aby być komuś potrzebna. Chciała usłyszeć, że jest lekiem na całe zło, że gestem dłoni potrafi rozpędzić smutek dnia. Dziewczynka chciała usłyszeć, że jest jak cicha przystań, do której chętnie powraca się po burzach i sztormach na oceanie prozy życia. Pragnęła usłyszeć, że jej słowa dają ciepło, niosą radość, przywracają wiarę w sens życia, naprawiają zło wyrządzone przez innych. Dziewczynka bardzo chciała zasłużyć sobie na zaufanie drugiej osoby.
Tak naprawdę marzyła o cieple, serdeczności i bliskości, o długich spacerach przy blasku księżyca, o trzymaniu za rękę, o skrycie kradzionych pocałunkach. Marzyła o tym, żeby zasypiać przytulona do czyjegoś ramienia i budzić się na tym samym ramieniu, żeby uśmiechnąć się i przytulić na dzień dobry, żeby nie martwić się o dzień następny, bo przy bliskiej osobie każdy dzień będzie inny...
Niestety dziewczynka tego nie potrafiła osiągnąc... MIAŁA BOWIEM SERCE Z KAMIENIA...
Szara proza życia, okrucieństwo świata, nienawiść i zazdrość ludzka, brak tolerancji, znieczulica społeczna, krzywdy wyrządzone przez innych, zawiedziona nadzieja, nadszarpnięte zaufanie, zranione uczucie, ból i cierpienie jakich doświadczyła w życiu zamieniły jej SERCE W KAMIEŃ, bo tylko tak było bezpiecznie...
Pewnego grudniowego dnia dziewczynka stała przy oknie, patrząc jak krople deszczu rozbijały się na szybie okna i pomału spływały smugami na parapet; jak deszcz moczył wszystkie budynki, drzewa i ludzi biegnących w pośpiechu, goniących za złudzeniem; jak na ulicy tworzyły się mniejsze i większe kałuże rozbryzgiwane pod kołami aut. Dziewczynka odwróciła się i powiedziała do siebie: I gdzie to białe Boże Narodzenie? Aleś sobie Boże pogodę wybrał...
Podeszła do rozstawionych na środku pudeł z ozdobami choinkowymi, z rozrzewnieniem spojrzała na choinkę... Lubiła bardzo to robić, ubieranie choinki zawsze sprawiało jej wiele radości. Z uśmiechem wieszała lampki, bombki i łańcuchy. Na koniec wzięła do ręki aniołka. Spojrzała na niego, a z oczu popłynęły jej łzy... Zamknęła oczy i wyszeptała: Pomóż mi proszę... tak bardzo Cię proszę... Trzymając kurczowo figurkę odwróciła się do okna i pozwoliła płynąć łzom... Nagle zauważyła, że krople deszczu zaczęły zamieniać się w płatki śniegu, które wcale nie topiły się na ziemi, powolutku świat dookoła zaczął pokrywać się puchową kołdrą.
Dziewczynka poczuła, że w pokoju jest ktoś jeszcze. Odwróciła się i go zobaczyła. Był piękny, ubrany w powłóczystą srebrno-białą szatę, z burzą srebrnych loków, delikatnie otrzepywał majestatyczne skrzydła mieniące się kolorami światłości, w oczach migały mu ogniki dobra, szczęścia i radości. Uśmiechnął się i powiedział ciepło:
- Czemu płaczesz dziewczynko? Przecież nie masz powodu...
Podniosła nieśmiało wzrok, popatrzyła na niego smutno i cicho wyszeptała:
- Przecież wiesz, że mam...
Podszedł do niej i wziął jej rękę, ogrzewając niebiańskim ciepłem:
- Już dawno nie masz... Ktoś, kto ma tak piękne marzenia, tak ciepłe uczucia i tak wrażliwą duszę nie może mieć serca z kamienia...
Spojrzała w jego piękne oczy:
- Tak myślisz?
Odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry, nakrył skrzydłem i odpowiedział:
- Ja to wiem, a teraz zamknij oczy...

Dziewczynka go posłuchała, wiedziała przecież, że anioły nie kłamią. Kiedy je otworzyła już go nie było. Odwróciła się do okna i zobaczyła jak lekkim krokiem wędrował ulicą, śnieg wysypywał mu się spod skrzydeł, a w radiu zabrzmiały słowa piosenki:
"A kto wie, czy za rogiem, nie stoją Anioł z Bogiem,
I warto mieć marzenia, doczekać ich spełnienia;
A kto wie, czy za rogiem, nie stoją Anioł z Bogiem,
Nie obserwują zdarzeń i nie spełniają marzeń"

Dziewczynka uśmiechnęła się i spojrzała na to co trzymała w dłoniach: było to przepiękne, oblane czekoladą i posypane migdałami, najsłodsze, jakie kiedykolwiek miała, SERCE Z PIERNIKA..
 

Rosalie

stara wiedźma
Dołączył
23 Luty 2009
Posty
6 045
Punkty reakcji
425
Miasto
.
Ladder2.jpg
"Ostatni szczebel drabiny",: Stephen King

Wczoraj przyszedł list od Katriny, niecały tydzień po tym jak ojciec i ja wróciliśmy
z Los Angeles. Był zaadresowany do Wilmington w stanie Delaware, a ja od czasu,
gdy tam mieszkałem już dwukrotnie się przeprowadziłem. W dzisiejszych czasach
ludzie ciągle przenoszą się z miejsca na miejsce, to śmieszne, że te poprzekreślane
adresy i nalepki urzędów pocztowych wyglądają czasem jak milczące oskarżenia.
Koperta była pomięta i poplamiona, jeden róg złamał się gdzieś po drodze.
Przeczytałem ten list i nim zdążyłem pomyśleć, stałem już ze słuchawką telefonu w ręku,
gotów dzwonić do Taty. Odłożyłem ją na widełki z uczuciem niemal przerażenia.
Ojciec jest już stary, przeszedł dwa ataki serca. Miałem do niego zadzwonić
i powiedzieć mu o liście Katriny tak niedługo po tym, jak byliśmy razem w Los Angeles?
Chyba by tego nie przeżył. Więc nie zadzwoniłem. I nie miałem nikogo,
komu mógłbym powiedzieć... Taki list jak ten to zbyt osobista sprawa,
by rozmawiać o niej z kimś innym niż żona albo bliski przyjaciel.
Nie nawiązałem wielu przyjaźni w ciągu ostatnich lat, a z moją żoną Helen
rozwiodłem się jeszcze w 1971. Nasza korespondencja ogranicza się
do pocztówek na Boże Narodzenie. Jak się miewasz? Jak leci w pracy?
Szczęśliwego Nowego Roku. Nie dał mi zmrużyć oka przez całą noc - ten list.
Równie dobrze wystarczyłaby kartka. Pod nagłówkiem "Drogi Larry" było tylko
jedno zdanie. Ale jedno zdanie potrafi bardzo wiele znaczyć. Potrafi wiele zdziałać.
Myślałem o moim ojcu, takim jakim widziałem go wtedy w samolocie,
o jego starej i zniszczonej twarzy w ostrych promieniach słońca
na wysokości osiemnastu tysięcy stóp gdy kierowaliśmy się na zachód
od Nowego Jorku. Według słów pilota przelecieliśmy właśnie nad Omaha,
a Tata zauważył: - To znacznie dalej niż się nam zdaje, Larry.
- W jego głosie brzmiał ciężki ton smutku, który zaniepokoił mnie,
ponieważ nie potrafiłem go wtedy zrozumieć. Zrozumiałem go dobrze,
przeczytawszy list od Katriny. Wychowaliśmy się jakieś osiemdziesiąt
mil na zachód od Omaha, w miejscowości, która nazywała się Hemingford Home
- ojciec, mama, moja siostra Katrina, którą wszyscy nazywali Kitty, i ja.
Byłem od niej dwa lata starszy. Kitty była pięknym dzieckiem i piękną kobietą,
nawet w wieku ośmiu lat - wtedy, gdy zdarzył się ten wypadek w stodole - było widać,
że jej jedwabiste włosy nigdy nie pociemnieją i że jej oczy na zawsze
zachowają ten ciemny, głęboki odcień skandynawskiego błękitu. Mężczyzna,
który choć raz w nie spojrzał, był stracony dla świata. Można pewnie powiedzieć,
że byliśmy wieśniakami. Ojciec miał trzysta akrów płaskich, żyznych pól,
na których uprawiał kukurydzę i hodował bydło. W tamtych czasach wszystkie
drogi były piaszczyste z wyjątkiem autostrady numer 80 i Nebraska Route 96,
a na wypad do miasta czekało się po trzy dni. Obecnie jestem jednym
z najlepszych niezrzeszonych radców prawnych w Ameryce, tak mi w każdym
razie mówią - i uczciwie rzecz biorąc muszę przyznać, że mają rację.
Kiedyś prezes poważnego przedsiębiorstwa przedstawił mnie członkom zarządu
jako swego płatnego rewolwerowca. Noszę kosztowne garnitury, a skóra,
z której robią mi buty, jest w najlepszym gatunku. Zatrudniam trzech
asystentów na pełen etat, a w razie potrzeby mogę zwołać jeszcze tuzin.
Ale w tamtych czasach nasza szkoła mieściła się w jednej sali. Chadzałem
do niej piaszczystą drogą, na ramieniu niosłem związane paskiem książki,
a obok mnie szła Katrina. Czasami, wiosną, chodziliśmy na bosaka.
Wtedy obsługiwano jeszcze klientów wchodzących bez obuwia do baru albo do sklepu.
W jakiś czas potem zmarła moja matka - Katrina i ja uczyliśmy się wtedy
w szkole średniej w Columbia City - a dwa lata później ojciec stracił farmę
i zajął się sprzedażą ciągników. Był to koniec naszej rodziny, chociaż wtedy
nie wyglądało to aż tak tragicznie. Tata radził sobie w pracy, wykupił salon
sprzedaży, aż w końcu, dziewięć lat temu, awansował na kierownicze stanowisko.
Ja otrzymałem stypendium sportowe na uniwersytecie stanowym w Nebrasce
i zdołałem nauczyć się czegoś więcej niż jak wyprowadzać piłkę spod bramki.
A Katrina? O niej właśnie chcę opowiedzieć.
To stało się - ta historia w stodole
- w pewną sobotę na początku listopada. Prawdę mówiąc, nie potrafię dokładnie
przypomnieć sobie roku, ale Eisenhower był jeszcze prezydentem. Mama pojechała
na targ pieczywa w Columbia City, a ojciec poszedł do naszych najbliższych
sąsiadów (mieszkali siedem mil od nas) pomóc w naprawie żłobu.
Człowiek wynajęty do pomocy miał zastąpić ojca na farmie, ale tamtego dnia
nie pojawił się w ogóle i Tata zwolnił go niecały miesiąc później.
Ojciec zostawił mi listę prac do wykonania (dla Kitty też znalazło się kilka)
i zabronił nam się bawić, dopóki wszystkiego nie skończymy. Nie zajęło nam
to jednak wiele czasu. Był listopad i mieliśmy już za sobą krytyczny okres,
który decyduje o powodzeniu bądź ubóstwie farmerów. Tamtego roku znowu się
nam udało. Nie miało to być regułą. Bardzo dokładnie pamiętam ten dzień.
Niebo zasnuło się chmurami i chociaż nie było zimno, czuło się, że chce być zimno,
że pogoda chce już zająć się na dobre szronem i mrozem, mżawką i śniegiem.
Pola opustoszały, zwierzęta były leniwe i markotne. W domu panowały dziwne,
delikatne przeciągi, których nie było nigdy przedtem. W dzień taki jak ten,
jedynym naprawdę miłym miejscem była stodoła. Ciepła, przesiąknięta
przyjemną mieszaniną zapachu siana, sierści i gnojówki, pełna tajemniczych
cmokań i gruchania jaskółek na wysokim poddaszu. Zadarłszy głowę widziało się,
jak przez szpary w dachu wpada białe listopadowe światło i można było próbować
napisać swoje imię. Taka zabawa była znośna jedynie w pochmurne jesienne dni.
Do przebiegającej pod sklepieniem belki przytwierdzona była drabina,
która kończyła się tuż nad podłogą stodoły. Zabroniono nam się na nią wspinać,
bo była stara i chwiejna. Tata obiecywał Mamie setki razy, że rozbierze
drabinę i wstawi nową, mocniejszą, ale zawsze gdy miał wolną chwilę,
pojawiało się coś ważniejszego do zrobienia... na przykład naprawa
żłobu u sąsiada. A pomocnik nie na wiele się przydawał. Wspiąwszy się
na tę rozklekotaną drabinę - miała dokładnie czterdzieści trzy szczeble,
Kitty i ja liczyliśmy je wystarczająco wiele razy, żeby zapamiętać na całe życie
- docierało się do belki tkwiącej siedemdziesiąt stóp nad zaśmieconą słomą podłogą.
A kiedy pokonało się wzdłuż niej dwanaście stóp, z mdlejącymi kolanami,
z nogami drżącymi w kostkach, czując w wyschniętych ustach smak przepalonego
bezpiecznika, docierało się nad głęboką stertę siana. Wtedy można było
zeskoczyć z belki i spaść jak kamień całe siedemdziesiąt stóp przeraźliwym,
komicznym, desperackim lotem nurkowym, prosto w miękkie objęcia soczystego siana.
To siano pachnie zawsze tak słodko... I mogłeś spocząć wśród tego aromatu
odrodzonego lata, podczas gdy twój żołądek wisiał jeszcze wysoko w powietrzu,
i czułeś się... tak, jak chyba musiał się czuć Łazarz. Skoczyłeś i przeżyłeś
ów upadek, żeby opowiedzieć o tym innym ludziom. Oczywiście był to sport
surowo zakazany. Gdyby nas przyłapano, matka dostałaby spazmów z przerażenia,
a ojciec spuściłby nam lanie mimo, że nie byliśmy już tak zupełnie mali.
To z powodu drabiny i jeszcze dlatego, że gdyby straciło się równowagę
i odpadło od belki nie zdążywszy dotrzeć nad górę luźnego siana,
nie było ratunku od śmierci w zderzeniu z twardymi deskami podłogi.
Jednak pokusa była nieodparta. Gdy kota myszy nie czują... sami wiecie,
co jest dalej. Ten dzień zaczął się jak wszystkie inne, od cudownego uczucia
strachu pomieszanego z niecierpliwością. Staliśmy u stóp drabiny, spoglądając
jedno na drugie. Kitty miała na twarzy rumieńce, a jej oczy wydawały się
ciemniejsze i bardziej lśniące niż zwykle. - Boisz się? - spytałem zaczepnie.

Kitty, bez wahania - Ty pierwszy, to twój pomysł.
Ja, bez wahania
- Dziewczyny mają pierwszeństwo.
- Nie jeśli coś jest niebezpieczne - odparła,
spuszczając skromnie oczy, jakby nikt nie wiedział, że jest największym zawadiaką
wśród dziewczyn z Hemingford. Ale taka właśnie była: szła zawsze,
ale nigdy jako pierwsza. - Dobra - powiedziałem. - No to idę.
- Miałem wtedy dziesięć lat i byłem chudy jak szczapa, ważyłem dziewięćdziesiąt funtów.
Kitty miała osiem lat i była o dwadzieścia funtów lżejsza. Jak dotąd drabina
zawsze utrzymywała nasz ciężar i dlatego myśleliśmy, że zawsze utrzyma
- a taka filozofia nie raz już mściła się na ludziach i narodach.
Tamtego dnia czułem, wspinając się coraz wyżej, jak drabina zaczyna chwiać się
nieznacznie w zapylonym powietrzu stodoły. Jak zawsze, mniej więcej w połowie drogi,
z upodobaniem wyobraziłem sobie, co zostałoby ze mnie, gdyby drabina
któregoś razu nie wytrzymała i wyzionęła ducha. Ale wspinałem się dalej,
aż wreszcie zacisnąłem ręce wokół drewnianej belki, podciągnąłem się
i spojrzałem w dół. Twarz wpatrzonej we mnie Kitty wyglądała z góry jak mały,
biały owal. W wyblakłej kraciastej koszulce i niebieskich dżinsach moja siostra
przypominała lalkę. Nade mną, wyżej niż mogłem wejść, w zakurzonych
zakamarkach strzechy słodko szczebiotały jaskółki. I znowu, jak zawsze

- Hej, tam w dole! - zawołałem, a mój głos popłynął do niej przez słomiany pył.
- Hej, tam na górze!
Wstałem. Zakołysałem się lekko. Jak zawsze wydało mi się,
że wokół unoszą się dziwne powietrzne prądy, których nie ma na dole.
Słysząc bicie własnego serca, cal po calu posuwałem się po belce z rękoma
rozpostartymi dla równowagi. Kiedyś podczas tego właśnie etapu przygody
tuż obok mojej głowy przefrunęła jaskółka i uchylając się odruchowo,
nieomal straciłem równowagę. Od tamtej pory żyłem w strachu, że może się
to powtórzyć Nie tym razem. Wreszcie stanąłem nad bezpieczną otchłanią siana.
Teraz widok w dół był nie tyle przerażający, co zmysłowy. Moment oczekiwania...
W końcu dałem krok przed siebie, w pustkę, zaciskając dla efektu nos -
i tak jak zawsze, nagły uścisk grawitacji, ciągnącej mnie brutalnie do ziemi,
zmuszającej do upadku, sprawił, że miałem ochotę wrzasnąć: Przepraszam,
ja nie chciałem, pozwólcie mi wrócić! I wpadłem w odmęty siana, drąc je jak pocisk,
ogarnięty słodkim, suchym zapachem, zanurzałem się w nim coraz głębiej,
niby w gęstej wodzie, aż w końcu zatrzymałem się głęboko pod powierzchnią.
Czułem przemożne łaskotanie w nosie. Słyszałem, jak jakaś spłoszona mysz,
może dwie, umykają w bardziej zaciszne miejsce. I miałem wrażenie,
jakże niezwykłe, że oto narodziłem się na nowo. Pamiętam, jak Kitty
powiedziała mi pewnego razu, że po nurkowaniu w to siano czuje się świeżo
i rześko jak niemowlak. Wzruszyłem wtedy tylko ramionami - na poły rozumiejąc,
na poły nie mając pojęcia o czym mówi - ale odkąd przeczytałem jej list,
jest to jedna z rzeczy, o których tyle ostatnio myślę. Wygramoliłem się z siana,
jakbym wypływał na powierzchnię wody, aż udało mi się zeskoczyć na ziemię.
Miałem siano w spodniach i pod koszulą. Lepiło się do moich butów i łokci.
Ziarna we włosach? Jeszcze ile! Kitty tymczasem była już w połowie wysokości drabiny,
złociste warkocze podrygiwały jej na ramionach, gdy wspinała się w snopie światła,
pełnym drobin kurzu. O innej porze roku światło miałoby prawie kolor jej włosów,
ale tego dnia nie musiała obawiać się konkurencji - jej warkocze stanowiły
niewątpliwie najbardziej kolorowy punkt tam, na wysokości. Pamiętam,
że zaniepokoiło mnie to, jak drabina się chybocze. Wydało mi się,
że nigdy przedtem nie była tak zdradliwa. Chwilę później Kitty była
już na szczycie, wysoko nade mną - to ja byłem teraz mały, to moja
twarz wyglądała jak zwrócony ku górze owal, podczas gdy jej głos płynął
do mnie na zbłąkanych pyłkach kurzu wznieconych moim upadkiem:
- Hej, tam w dole!
- Hej, tam na górze!
Przesuwała się wolno po belce
i odetchnąłem głębiej dopiero, gdy oceniłem, że dotarła w bezpieczne
miejsce nad stertą siana. Zawsze bałem się o nią trochę, mimo,
że była ode mnie zwinniejsza i lepiej umięśniona - jeśli można
tak powiedzieć o młodszej siostrze. Wstała, utrzymując równowagę
na palcach stóp w znoszonych tenisówkach, z rękoma wyciągniętymi
przed siebie. Potem skoczyła w przepaść. Czy są rzeczy niezapomniane,
nieopisane? Myślę, że potrafię to opisać... do pewnego stopnia.
Ale nie tak, żebyście pojęli, jakie to było piękne, jakie doskonałe,
jedna z niewielu rzeczy w moim życiu, które wydają się całkowicie
rzeczywiste, absolutnie prawdziwe. Nie, w taki sposób nie umiem tego opisać.
Brak mi na to talentu i w mowie, i w piśmie. Przez krótką chwilę wydawało się,
że zawisła w powietrzu, jakby unoszona jednym z tych tajemniczych prądów,
które istniały wyłącznie tam, na poddaszu - jasna, złoto upierzona jaskółka,
jakiej od tamtej pory nikt w Nebrasce nie oglądał. A to była Kitty,
moja siostra, z ramionami odrzuconymi do tyłu, wyprężona w locie
- jakże ją kochałem przez to jedno drgnienie serca! Spadła,
zanurzając się głęboko w sianie, znikła mi z oczu. Z leja,
który utworzył się po jej upadku, uniosła się eksplozja słomianych pyłków
i chichotu. Zapomniałem, jak chwiejna wydała mi się drabina, gdy Kitty
wspinała się po jej szczeblach i zanim wydostała się ze stosu siana,
sam byłem już w połowie drogi na górę. Też spróbowałem dać nurka,
ale, jak zawsze ogarnięty strachem, zwaliłem się w dół jak kamień.
Chyba nigdy nie wierzyłem w istnienie tej sterty siana pod sobą tak głęboko,
jak wierzyła Kitty. Jak długo trwała ta zabawa? Trudno powiedzieć,
ale dziesięć czy dwanaście skoków później zauważyłem, że światło zmieniło barwę.
Rodzice mieli wkrótce wrócić, a my byliśmy cali obsypani drobinami siana;
nasz wygląd wystarczyłby za uroczyście podpisane wyznanie winy.
Umówiliśmy się, że wykonamy jeszcze po jednym skoku. Wchodząc pierwszy poczułem,
że drabina kołysze się pode mną i usłyszałem leciutkie pojękiwania
starych gwoździ, coraz luźniej siedzących w drewnie. Pierwszy raz ogarnął
mnie prawdziwy, przejmujący lęk. Myślę, że gdybym nie był już tak wysoko,
zszedłbym natychmiast na dół i na tym wszystko by się skończyło
- ale teraz belka pod dachem była bliżej i wydawała się bezpieczniejsza.
Gdy zostały mi do pokonania ostatnie trzy szczeble, przeciągły jęk gwoździ
stał się głośniejszy i nagle zmroziło mnie przerażenie i przekonanie,
że tym razem przeciągnąłem strunę. Ale wtedy zaciskałem już dłonie
na szorstkim drewnie belki, odciążając drabinę; poczułem na czole chłodny,
nieprzyjemny pot i przyklejone źdźbła słomy. Znikła cała przyjemność z zabawy.
Jak najszybciej dotarłem nad górę siana i zeskoczyłem. Nawet upadek
nie przyniósł już radości. Spadając wyobraziłem sobie, co czułbym,
gdybym uderzył o twarde klepki podłogi zamiast o miękkie, poddające się siano.
Wygramoliłem się na środek stodoły i zobaczyłem, że Kitty pospiesznie
wchodzi na drabinę. Zawołałem do niej: - Hej, zejdź! To niebezpieczne!

- Mnie utrzyma! - odkrzyknęła z pewnością siebie w głosie.
- Jestem lżejsza od ciebie! - Kitty...
Ale nie dokończyłem zdania,
bowiem w tym momencie drabina puściła. Dźwięk pękającego spróchniałego drewna.
Krzyknąłem, a Kitty wrzasnęła ze strachu. Była mniej więcej tam,
gdzie ja byłem właśnie gdy ogarnęło mnie przekonanie,
że tym razem posunąłem się za daleko. Szczebel, na którym stała,
pękł, po czym drabina rozdzieliła się na dwoje. Ta jej część,
która zwisała całkiem luźno poniżej Kitty, przypominała olbrzymią
modliszkę albo patyczaka, który nagle postanowił odejść. W końcu
drabina zawaliła się i upadła na podłogę z suchym klapnięciem,
od którego kurz uniósł się w powietrze, a krowy zaczęły muczeć ze strachu.
Któraś z nich kopnęła w drzwi swojej przegrody. Kitty wydała wysoki,
przeszywający krzyk:
- Larry! Larry! POMÓŻ MI!
Wiedziałem, co należy zrobić,
zorientowałem się natychmiast. Byłem śmiertelnie przerażony,
ale strach nie odebrał mi przytomności umysłu. Kitty znajdowała
się ponad sześćdziesiąt stóp nade mną, jej nogi w niebieskich
dżinsach kopały dziko puste powietrze, nad nią kwiliły jaskółki.
Byłem przerażony, o tak. I wiecie, do dziś nie mogę oglądać cyrkowych
akrobacji na trapezie. Ani na żywo, ani w telewizji. Robi mi się słabo
na taki widok. Ale wiedziałem, co należy zrobić.
- Kitty - wrzasnąłem do niej
- tylko się nie ruszaj! Nie ruszaj się! Usłuchała mnie natychmiast.
Przestała wierzgać i zawisła nieruchomo, zaciskając drobne dłonie
na ostatnim ocalałym szczeblu drabiny, jak akrobata, kiedy trapez
zatrzyma się w locie. Pobiegłem do sterty siana, chwyciłem oburącz,
ile tylko mogłem udźwignąć, wróciłem i upuściłem siano na podłogę.
Pobiegłem po następną porcję. I znowu. I jeszcze raz.
Więcej właściwie nie pamiętam - poza tym, że góra siana urosła
do wysokości mojego nosa i nie mogłem pohamować kichania.
Biegałem tam i z powrotem, układając nowy stóg w miejscu,
gdzie przedtem zwisała drabina. Ale mój stóg był mały.
Gdy patrzyłem na niego, a potem na Kitty zawisłą tak strasznie wysoko,
przypominały mi się te filmy rysunkowe, w których z niebotycznej
wysokości ktoś wskakuje do szklanki z wodą. Tam i z powrotem.
Tam i z powrotem.
- Larry, nie utrzymam się dłużej!
- Jej głos był wysoki i rozpaczliwy. - Kitty, musisz!
Musisz się utrzymać!
Tam i z powrotem. Źdźbła siana pod koszulą.
Tam i z powrotem. Moja sterta sięgała mi już pod brodę, ale ta,
w którą zawsze skakaliśmy, była głęboka na dwadzieścia pięć stóp.
Pomyślałem, że jeśli Kitty upadając połamie tylko nogi, to i tak
będzie to szczęśliwy koniec. Wiedziałem też, że jeśli nie trafi
w siano, to zginie.
Tam i z powrotem.
- Larry! SZCZEBEL PĘKA!

Słyszałem narastający, suchy trzask szczebla, który poddawał się
pod jej ciężarem. Znowu zaczęła wierzgać nogami w panice, wiedziałem,
że jeśli nie przestanie, na pewno nie trafi w stertę siana.
- Przestań! Przestań! Puść szczebel! Po prostu puść, Kitty!
Uczyniła to w tej samej sekundzie. Spadła prosto, jak ciężki nóż.
Wydawało mi się, że trwa to wieczność, złote warkoczyki ponad jej głową,
zamknięte oczy, twarz biała jak porcelana. Nie krzyczała.
Zakryła usta dłońmi, jakby w modlitwie. I uderzyła w sam środek sterty.
Zniknęła mi z oczu, siano prysnęło na boki jakby od wybuchu,
jej ciało uderzyło głucho o deski podłogi. Ten dźwięk przeszył
mnie lodowatym dreszczem. Był za głośny, stanowczo za głośny.
Ale musiałem zobaczyć. Już płacząc, rzuciłem się rozgrzebywać siano,
odrzucałem za siebie całe jego kłęby. Najpierw pokazała się nogawka dżinsów,
potem kraciasta koszula... w końcu twarz Kitty. Była śmiertelnie blada,
miała zamknięte oczy. Nie żyła. Spojrzałem tylko raz i byłem tego pewien.
Listopadowa szarość ogarnęła nagle cały świat. Tylko jej złociste warkocze
zachowały własny kolor. A potem głęboki błękit jej oczu, gdy podniosła powieki.

- Kitty? - Mój głos brzmiał szorstko, ochryple, z niedowierzaniem.
W gardle drapał mnie słomiany pył. - Kitty? - Larry? - zapytała, oszołomiona.
- Ja żyję?
Uniosłem ją i przytuliłem do siebie, a ona zarzuciła
mi ramiona na szyję i oddała uścisk. - Żyjesz. Żyjesz, Kitty.

Lewą nogę miała złamaną w kostce, to wszystko. Kiedy doktor Pedersen,
nasz lekarz rejonowy z Columbia City, wszedł z ojcem i ze mną do stodoły,
długo nie odrywał wzroku od ciemnych zakamarków poddasza.
Ostatni szczebel drabiny wciąż zwisał, ukośnie, na jednym gwoździu.
Doktor patrzył, jak powiedziałem, przez długi czas.
- Cud - powiedział do ojca, a potem kopnął pogardliwie ułożoną
przeze mnie stertę siana. Potem wsiadł do swego zakurzonego DeSoto i odjechał.
Poczułem rękę ojca na ramieniu. - Idziemy teraz do komórki,
Larry - powiedział bardzo spokojnie. - Myślę, że wiesz, po co.
- Tak jest - wyszeptałem.
- Za każdym uderzeniem masz dziękować Bogu,
że twoja siostra żyje. - Tak jest.
I poszliśmy. Długo to trwało,
tak długo, że przez tydzień jadłem na stojąco, a przez następne
dwa musiałem siedzieć na poduszce. I za każdym razem, gdy czułem
uderzenie ciężkiej, czerwonej, spracowanej ręki ojca, dziękowałem Bogu.
Głośno, bardzo głośno. Pod koniec byłem już właściwie pewien, że Bóg mnie słyszy.
Pozwolili mi zobaczyć Kitty przed pójściem do łóżka. Za oknem na parapecie
siedział drozd, pamiętam to dobrze. Leżała ze stopą całą w bandażach,
opartą o deskę. Patrzyła na mnie tak długo i z taką miłością,
że poczułem się zakłopotany. W końcu powiedziała: - Siano.
Podłożyłeś siano.
- Pewnie - wyrwało mi się. - Co innego mogłem zrobić?
Kiedy drabina pękła, nie można było wejść po ciebie na górę.
- Nie wiedziałam, co robisz - powiedziała.
- Jak to, musiałaś wiedzieć!
Przecież wisiałaś prosto nade mną! - Bałam się patrzeć w dół.
Strasznie się bałam. Przez cały czas miałam zamknięte oczy.
Patrzyłem na nią, jak rażony piorunem.
- Nie wiedziałaś? Nie wiedziałaś, co robię?
- Potrząsnęła głową. - I kiedy ci powiedziałem, żebyś puściła ten szczebel...
puściłaś go, tak po prostu? Skinęła głową.
- Kitty, jak mogłaś to zrobić?

Spojrzała na mnie tymi głęboko niebieskimi oczyma.
- Wiedziałam,
że na pewno coś robisz, żeby mi pomóc. Jesteś moim starszym bratem.
Byłam pewna, że mnie uratujesz. - Och, Kitty, nawet nie wiesz,
jak niewiele brakowało.
Zakryłem twarz dłońmi. Kitty usiadła na łóżku
i wzięła mnie za ręce. Pocałowała mnie w policzek. - Nie - powiedziała.
- Ale wiedziałam, że jesteś tam na dole. O jejku, ale jestem śpiąca.
Doktor Pedersen mówi, że włożą mi nogę w gips. Leżała w gipsie przez
niecały miesiąc, a wszyscy koledzy i koleżanki Kitty podpisali się na nim.
Zmusiła nawet i mnie. A kiedy wreszcie go zdjęto, wypadek w stodole
odszedł w przeszłość. Ojciec wymienił drabinę na nową, mocniejszą,
ale ja już nigdy więcej nie wspinałem się na nią i nie skakałem w siano.
I o ile wiem, Kitty także nie. Więc tak skończyła się ta historia,
ale w pewnym sensie nie był to jeszcze koniec. Koniec miał nadejść
dopiero dziewięć dni temu, kiedy Kitty rzuciła się z okna na najwyższym
piętrze biurowca agencji ubezpieczeniowej w Los Angeles. Mam w portfelu
wycinek z Los Angeles Times. Pewnie zawsze będę go nosił przy sobie,
ale nie tak, jak się nosi zdjęcia ludzi, których chce się pamiętać,
albo bilety z wyjątkowo udanego wieczoru w teatrze, albo program
piłkarskich mistrzostw świata. Noszę ten skrawek papieru jak coś bardzo ciężkiego,
bo noszenie go to moja praca. Nagłówek głosi:
ŚMIERTELNY SKOK EKSKLUZYWNEJ PROSTYTUTKI. Dorośliśmy.
To jedno co wiem - poza faktami, które są bez znaczenia.
Kitty miała wstąpić do szkoły biznesu w Omaha, ale latem,
zaraz po tym jak ukończyła szkołę średnią, wygrała konkurs
piękności i wyszła za jednego z jurorów. Brzmi to jak nieprzyzwoity dowcip, co?
Moja Kitty. Podczas gdy ja studiowałem prawo, Kitty rozwiodła się
i przysłała mi długi list, chyba ponad dziesięć stron, o tym co przeżyła,
jak nieudane było jej małżeństwo, i o ile łatwiej byłoby jej,
gdyby mogła mieć dziecko. Pytała, czy mógłbym do niej przyjechać.
Ale opuścić tydzień zajęć na prawie to jak stracić cały semestr
na wydziale sztuk pięknych. Tam wszyscy są jak charty.
Jeśli raz stracisz z oczu mechanicznego króliczka,
już nigdy go nie dopadniesz. Przeprowadziła się do Los Angeles
i ponownie wyszła za mąż. Kiedy i to małżeństwo się rozpadło,
miałem już dyplom. Przyszedł kolejny list, krótszy, bardziej gorzki.
Nie zamierza spędzić życia na takiej karuzeli, pisała.
To było tylko tymczasowe rozwiązanie. Żeby pochwycić mosiężne kółko,
trzeba było najpierw spaść z drewnianego konia i rozbić sobie głowę.
A jeśli taka ma być cena darmowej przejażdżki, to komu nie
odeszłaby ochota? P.S., Może mnie odwiedzisz, Larry? Sporo czasu minęło.
Odpisałem, że bardzo chciałbym do niej przyjechać, ale nie mogę.
Dostałem pracę w wymagającej firmie, byłem najniżej w hierarchii
- najwięcej roboty, żadnej satysfakcji. Jeśli kiedykolwiek miałem
zrobić krok wzwyż, mogło mi się to udać tylko tamtego roku.
Taki był mój długi list, od początku do końca poświęcony karierze.
Odpisałem na wszystkie jej listy. Ale do końca nie mogłem uwierzyć,
że pisze je Kitty, tak samo jak nie wierzyłem, że w stodole
pode mną było dość siana... aż do chwili, w której wpadałem w nie,
a ono ratowało mi życie. Nie mogłem uwierzyć, że moja siostra
i ta znękana kobieta podpisująca listy imieniem "Kitty" wziętym
w kółko, to naprawdę ta sama osoba. Moja siostra była małą
dziewczynką z warkoczykami, i jeszcze bez biustu.
Ona pierwsza przestała pisać. Na Gwiazdkę i na urodziny
dostawałem jeszcze pocztówki, na które odpowiadała moja żona.
Potem rozwiodłem się, wyprowadziłem i zapomniałem.
W następne Boże Narodzenie i na kolejne urodziny kartki
nadeszły dzięki temu, że zostawiłem swój nowy adres
w poprzednim miejscu zamieszkania. Pierwszy adres.
Mówiłem sobie: Jezu, muszę zaraz napisać do Kitty i dać jej znać,
że się przeprowadziłem. Ale nie napisałem. Jednak, jak już wspomniałem,
to są fakty bez znaczenia. Liczy się tylko to, że dorośliśmy,
a ona rzuciła się z tego wieżowca, i że Kitty zawsze wierzyła,
że na dole czeka bezpieczne siano. To ona powiedziała wtedy:
"Wiedziałam, że na pewno coś robisz, żeby mi pomóc.
" Takie rzeczy mają znaczenie. Tak jak list od Kitty.
W dzisiejszych czasach ludzie ciągle przenoszą się z miejsca
na miejsce, to śmieszne, że te poprzekreślane adresy i nalepki
urzędów pocztowych wyglądają czasem jak milczące oskarżenia.
W rogu koperty wpisała adres zwrotny - adres miejsca,
gdzie mieszkała aż do końca. Elegancki blok na Van Nuys.
Pojechaliśmy tam z Tatą zabrać jej rzeczy. Dozorczyni była uprzejma.
Lubiła Kitty. List był datowany na dwa tygodnie przed jej śmiercią.
Dostałbym go o wiele wcześniej, gdyby nie ten adres.
Musiało zmęczyć ją czekanie. Drogi Larry,
Ostatnio wiele o tym myślałam...
i doszłam do wniosku, że byłoby lepiej dla mnie,
gdyby ten ostatni szczebel drabiny pękł, zanim zdążyłeś podłożyć siano.
Twoja Kitty.
Tak, pewnie zmęczyło ją czekanie.
Wolę wierzyć w to niż wyobrażać sobie, że Kitty stwierdziła,
iż widocznie o niej zapomniałem. Nie chciałbym, żeby tak myślała,
bo to zdanie było chyba jedyną rzeczą na świecie, która mogła sprawić,
że rzuciłbym się jej na pomoc. Ale nawet nie to jest przyczyną,
dla której tak trudno mi zasnąć. Kiedy zamykam oczy i ogarnia mnie senność,
widzę jak spada spod strychu stodoły, z szeroko otwartymi,
niebieskimi oczyma, z ciałem wygiętym w łuk, z rozpostartymi ramionami.
Kitty zawsze wiedziała, że na dole czeka na nią bezpieczne siano.
 

Rosalie

stara wiedźma
Dołączył
23 Luty 2009
Posty
6 045
Punkty reakcji
425
Miasto
.
ks. Jan Twardowski:
serducho.jpg





"O miłości bez serca"

Modlę się jeszcze do miłości bez serca
niezapominajki niby niebieskiej ale szorstkiej
jak często tylko od płaczu potrzebne jest serce
do pisania listów na miękko
okolicznościowych wzruszeń
malowania świętych
szukania drugiego chociaż nie do pary
po to aby wybierać środki łatwe i nie złote
żeby zazdrościć przez telefon
wynajdywać słabe strony kamienia

Serce to jeszcze za mało żeby kochać
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
Niejednokrotnie słyszymy lub czytamy, że aby pokochać innych, trzeba pokochać siebie. W tym stwierdzeniu kryje się ziarenko prawdy i zauważmy, że o wiele łatwiej jest dobrem obdarzyć kogoś innego i pokochać go z jego wadami, niedoskonałościami, niż te „braki” pokochać u siebie.



POKOCHAĆ SIEBIE...?

kochacsie_d.jpg



Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie,
że emocjonalny ból i cierpienie są tylko ostrzeżeniem dla mnie,
żebym nie żył wbrew własnej prawdzie.
Dziś wiem, że to się nazywa
AUTENTYCZNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem,
jak żenujące jest dla innych, gdy narzucam im własne pragnienia,
wiedząc, że ani nie nadszedł odpowiedni czas,
ani tamta osoba nie jest na to gotowa,
nawet jeśli byłem nią ja sam.
Dziś wiem, że to się nazywa
SZACUNKIEM DO SAMEGO SIEBIE.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem tęsknić za innym życiem i mogłem dostrzec,
że wszystko wokół mnie stanowi zaproszenie do rozwoju.
Dziś wiem, że to się nazywa
DOJRZAŁOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, zrozumiałem,
że zawsze i we wszystkich okolicznościach
jestem we właściwym momencie i we właściwym miejscu
i że wszystko, co się dzieje, jest właściwe.
Od tamtej pory mogłem być spokojny.
Dziś wiem, że to się nazywa
WEWNĘTRZNĄ PEWNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem ograbiać się z wolnego czasu
i przestałem tworzyć kolejne wielkie plany na przyszłość.
Dziś robię tylko to, co sprawia mi radość i przyjemność,
co kocham i co sprawia, że moje serce się uśmiecha.
I robię to na swój sposób i we własnym tempie.
Dziś wiem, że to się nazywa
RZETELNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uwolniłem się
od tego wszystkiego, co nie było dla mnie zdrowe.
od potraw, ludzi, przedmiotów, sytuacji i od wszystkiego,
co wciąż odciągało mnie ode mnie samego.
Na początku nazywałem to zdrowym egoizmem
Ale dziś wiem, że to
MIŁOŚĆ DO SAMEGO SIEBIE.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
przestałem chcieć zawsze mieć rację.
Dzięki temu rzadziej się myliłem.
Dziś wiem, że to się nazywa
SKROMNOŚCIĄ.

Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie,
wzbraniałem się przed życiem w przeszłości
i troską o własną przyszłość.
Teraz żyję chwilą, w której dzieje się WSZYSTKO.
Żyję więc teraz każdym dniem i nazywam to
DOSKONAŁOŚCIĄ.
Kiedy naprawdę zacząłem kochać samego siebie, uświadomiłem sobie,
że moje myślenie może uczynić ze mnie chorego nędznika.
Kiedy jednak zwróciłem się do sił mojego serca,
mój rozum zyskał ważnego wspólnika.
Ten związek nazywam dziś
MĄDROŚCIĄ SERCA.

Nie musimy już się obawiać sporów,
konfliktów i problemów z samymi sobą i z innymi,
ponieważ nawet gwiazdy wpadają na siebie, tworząc nowe światy.
Dziś wiem, że TO JEST WŁAŚNIE ŻYCIE!

Pokochać siebie to czarodziejska różdżka rozwiązująca problemy, bo gdy pokochasz siebie, doznasz takiego przypływu uskrzydlającego szczęścia, że zatańczysz z radości”. I pokochasz innych.


LATAWIEC

latawiec.jpg


Kiedyś, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi zbudowaliśmy latawiec. Najdłuższy i najpiękniejszy latawiec jakiego widział świat.
Do dziś pamiętam jak majestatycznie poruszał się po niebie, a ludzie, którzy pomagali nam go budować, mieli łzy w oczach. Wtedy nie rozumieliśmy ich łez.
Byliśmy dziećmi. Teraz, kiedy piszę te słowa, rozumiem ich wzruszenie, bo dorosłem. (...)

Było piękne lato końca lat osiemdziesiątych, wakacje na wsi.
Chcieliśmy pomóc mu zbudować najdłuższy latawiec na świecie, on tego potrzebował, bo widział w tym sens. My także widzieliśmy. Przez cały dzień chodziliśmy po okolicznych domach, nawet rowerami pojechaliśmy do sąsiedniej wsi, aby zebrać jak najwięcej kawałków sznurka.
- Po co wam taki długi latawiec? - pytano nas dopatrując się drugiego dna.
Odpowiadaliśmy.
I nagle dorośli zaczynali rozumieć, oferowali pomoc, nazbieraliśmy całą torbę różnych łakoci w nagrodę za naszą pracę.

Miał może sześć albo siedem lat, gdy umarła jego mama.
Powiedziano mu, że jest w niebie, ale gdy wychodziliśmy na dwór i patrzeliśmy w górę, nie dostrzegaliśmy niczego prócz chmur. On płakał krzycząc w niebo, ale powiedziano mu, że niebo jest zbyt wysoko.
Kazali mu zapomnieć o niej. Mama nie żyła. Była za daleko, aby go usłyszeć.
Ale on uparł się i chodził pytając wszystkich, jak ma dostać się do nieba, bo tęskni za mamą.
Dziś już nie pamiętam który z dorosłych dał mu ten pomysł, może ojciec, może sam zobaczył to w jakiejś bajce, ale...
Zbudowaliśmy latawiec, najdłuższy i najpiękniejszy latawiec, jakiego widział świat.
Wszyscy wiedzieli, po co go budujemy, wiedzieli także, że to nie ma sensu, ale pomagali nam.

Gdy już go zbudowaliśmy, on doczepił do latawca kartkę z jednym, niezdarnie napisanym zdaniem brzmiącym mniej więcej "dla ciebie mamusiu ten latawiec, abyś mogła przeczytać jak bardzo mi ciebie brakuje i chcę, żebyś do mnie wróciła".
To był latawiec, który miał sięgnąć nieba.
Dolecieć do samego Boga, dolecieć do jego matki.
I kiedy wzbił się w powietrze krzyczeliśmy i skakaliśmy z radości, bo szybował tak wysoko, jakby pod samym niebem. Udało nam się!

Gdy ściągnęliśmy go z powrotem - kartki nie było.
Wtedy podszedł do nas jego ojciec, przytulił syna i powiedział mu, że mama zatrzymała sobie jego liścik na pamiątkę. On uśmiechnął się i znowu poleciały mu łzy, ale tym razem czuł się szczęśliwy, że na przekór wszystkim osiągnął swój cel.
Wiem, że lubił wracać w to miejsce i rozmawiać z matką. Jeśli wciąż jest dzieckiem, to jak dawniej spogląda w niebo i czeka na dzień, w którym ona zejdzie z chmur.
Do dziś nie dopuszczam do siebie myśli, że kartkę odczepił podmuch wiatru.
Jakby na przekór dorosłości patrzę na zdjęcia z tamtych lat, wspominam i wierzę, że wtedy udało nam się zbudować latawiec, który doleciał do samego nieba.

Opowiadanie pochodzi z prywatnego bloga, ale jest tak wzruszające, ze postanowiłam umieścić je w moim temacie.


12 CZERWONYCH RÓŻ

bukiet_z_12roz.jpg


Pewnego dnia młoda kobieta otrzymała 12 róż z bilecikiem, na którym napisano: "Od osoby, która cię kocha". Nie było jednak podpisu.
Kobieta nie była zamężna, jej myśl pobiegła więc do mężczyzn jej życia: do dawnych sympatii, do nowych znajomych. "Może to matka i ojciec? Jakiś kolega z pracy?"
Zrobiła w myśli listę ewentualnych osób. Wreszcie zatelefonowała do swej przyjaciółki, by ta pomogła rozwiązać zagadkę.
Jedno zdanie przyjaciółki nagle podsunęło jej myśl.
- Powiedz, to ty przysłałaś mi te kwiaty?
- Tak.
- Dlaczego?
- Kiedy ostatnio, gdy rozmawiałyśmy, byłaś w złym humorze. Chciałam, byś spędziła jeden dzień, myśląc o wszystkich osobach, które ciebie kochają.


ANI JEDNA WALENTYNKA

WALENTYNKA+04.jpg


Ani jedna walentynka
Mały Chad był cichym i nieśmiałym chłopcem. Pewnego dnia wrócił do domu i oznajmił matce, że chciałby przygotować
walentynkę dla każdej osoby ze swojej klasy. Serce matki ścisnęło się z bólu. Chciałabym, żeby porzucił ten zamysł,
pomyślała, gdyż wiele razy obserwowała, jak dzieci wracały razem ze szkoły. Jej Chad zawsze podążał kilka kroków
za grupą rówieśników. Dzieciaki śmiały się, rozmawiały i brały pod ręce, ale nigdy nie włączały Chada do swego
kręgu. Mimo wszystko kobieta zdecydowała, że pomoże synowi w realizacji jego zamierzenia. Kupiła mu papier, klej
i kredki. Przez trzy tygodnie każdego wieczoru Chad trudził się nad wykonaniem trzydziestu pięciu walentynkowych
kart.
Nadszedł ranek Dnia Świętego Walentego i Chad wprost nie posiadał się z podniecenia. Starannie ułożył kartki,
zapakował je do torby i wybiegł z domu. Matka postanowiła, że upiecze jego ulubione ciasteczka, które poda mu
na lunch ze szklanką mleka. Dobrze wiedziała, że jej synowi będzie przykro, więc może ciasteczka nieco złagodzą
smutek. Myśl o tym, iż Chad na pewno nie dostanie wielu walentynek, a może nawet wróci bez żadnej, sprawiała jej
ogromny ból.

Po południu postawiła na stole ciasteczka i szklankę mleka. Usłyszawszy gwar dziecięcych głosów, wyjrzała przez
okno. Jak zwykle dzieci zbliżały się całą gromadą, śmiejąc się i bawiąc w najlepsze. Za nimi jak zawsze maszerował
Chad. Tego dnia szedł nieco szybciej niż zazwyczaj. Była pewna, że jej synek wybuchnie płaczem jak tylko wejdzie
do domu. Zauważyła, że Chad ma puste ręce, więc kiedy otworzyły się drzwi, pospiesznie przełknęła łzy.

- Przygotowałam dla ciebie ciasteczka i mleko - powiedziała.

Chad jednak zdawał się nie słyszeć jej słów. Maszerował dziarsko z twarzą rozjaśnioną uśmiechem i powtarzał tylko:

- Ani jednej. Ani jednej...

Serce matki ścisnął ból.

A potem jej syn dodał:

- Nie zapomniałem zrobić ani jednej. Ani jednej!
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
LUNCH Z BOGIEM

13.jpg


Był sobie mały chłopiec, który bardzo chciał spotkać Boga. Dobrze wiedział, że do miejsca,
gdzie mieszka Bóg, prowadzi długa droga, zapakował więc do swojej walizeczki sporo
herbatników, sześć butelek napoju korzennego i ruszył w drogę. Kiedy przeszedł jakieś
trzy skrzyżowania, spotkał starą kobietę. Staruszka siedziała sobie w parku i obserwowała
gołębie. Chłopiec usiadł obok niej i otworzył walizkę. Już miał pociągnąć duży łyk napoju,
gdy spostrzegł, że staruszka wygląda na głodną, więc poczęstował ją herbatnikiem.
Kobieta przyjęła go z wdzięcznością i uśmiechnęła się do niego. Jej uśmiech był tak
piękny, że chłopiec chciał go ujrzeć raz jeszcze, więc zaproponował jej butelkę napoju.
Staruszka uśmiechnęła się ponownie, a chłopczyk był zachwycony! Siedzieli tak przez
całe popołudnie, jedząc i uśmiechając się do siebie, choć nie padło ani jedno słowo.
Kiedy zaczął zapadać zmrok, chłopiec poczuł, że jest bardzo zmęczony, i podniósł się z
ławki z zamiarem odejścia. Nie zdążył jednak zrobić więcej niż kilka kroków, gdy nagle
odwrócił się, podbiegł do staruszki i uściskał ją, a ona obdarzyła go swoim
najpiękniejszym uśmiechem. Gdy chłopiec przekroczył próg swojego domu, jego matkę zdziwił
wyraz szczególnej radości malujący się na twarzy dziecka. - Cóż takiego dziś robiłeś,
że jesteś taki szczęśliwy? - spytała. - Jadłem lunch z Bogiem - odpowiedział i zanim
zdążyła zareagować, dodał: - Wiesz co? Bóg ma najpiękniejszy uśmiech, jaki kiedykolwiek
widziałem! Tymczasem staruszka, również promieniejąca radością, wróciła do domu. Wyraz
spokoju, który rozświetlał jej twarz, zastanowił jej syna do tego stopnia, że zapytał:
- Mamo, co dziś robiłaś, że jesteś taka szczęśliwa? - Jadłam w parku ciasteczka z Bogiem.
- I zanim jej syn zdążył cokolwiek powiedzieć, dodała: - Wiesz co? Jest znacznie młodszy,
niż sądziłam....


PROFESOR

klosy_zboz_d.jpg


Stary, zmeczony życiem profesor przechodził korytarzem uczelni. Uśmiechał się ciepło do studentów, unosząc co jakiś czas, pochyloną głowę.
Jedna z mijanych studentek spojrzała w jego łagodne oczy i zapytała..
Panie profesorze, jest pan znaną na całym świecie osobą, jest pan ceniony przez pacjentów, osiągnął pan tak wiele... To dlaczego zawsze chodzi pan z pochyloną głową?
Widzisz moje dziecko, odparł profesor...
" Pełne kłosy chylą się pokornie ku ziemi, puste zaś strzelają wysoko i wiatr nimi targa "


NAJPIĘKNIEJSZY DAR

zamek.gif


Każdego poranka bogaty i wszechpotężny król Bengodi
odbierał hołdy swoich poddanych.
W swoim życiu zdobył już wszystko to,
co można było zdobyć i zaczął się trochę nudzić.

Pośród różnych poddanych zjawiających się codziennie na dworze, każdego dnia pojawiał się również punktualnie pewien cichy żebrak. Przynosił on królowi jabłko,
a potem oddalał się równie cicho jak wchodził.

Król, który przyzwyczajony był do otrzymywania wspaniałych darów, przyjmował dar z odrobiną ironii i pobłażania,
a gdy tylko żebrak się odwracał, drwił sobie z niego,
a wraz z nim cały dwór.
Jednak żebrak tym się nie zrażał.
Powracał każdego dnia, by przekazać królewskim dłoniom kolejny dar. Król przyjmował go rutynowo i odkładał jabłko natychmiast do przygotowanego na tę okazję koszyka znajdującego się blisko tronu.
Były w nim wszystkie jabłka
cierpliwie i pokornie przekazywane przez żebraka.
Kosz był już prawie całkiem pełen.
Pewnego dnia ulubiona królewska małpa wzięła jedno jabłko
i ugryzła je, po czym plując nim, rzuciła pod nogi króla.
Monarcha oniemiał z wrażenia,
gdy dostrzegł wewnątrz jabłka migocącą perłę.
Rozkazał natychmiast, aby otworzono wszystkie owoce z koszyka.
W każdym z nich, znajdowała się taka sama perła.
Zdumiony król kazał zaraz przywołać do siebie żebraka
i zaczął go przepytywać.
"Przynosiłem ci te dary, panie - odpowiedział człowiek
- abyś mógł zrozumieć, że życie obdarza cię każdego dnia
niezwykłym prezentem, którego ty nawet nie dostrzegasz
i wyrzucasz do kosza.

Wszystko dlatego, że jesteś otoczony nadmierną ilością bogactw. Najpiękniejszym ze wszystkich darów jest
każdy rozpoczynający się dzień"

Bruno Ferrero



ZWOLNIJ TEMPO

8888_b.jpg


Czy przyglądałeś się kiedykolwiek dzieciom bawiącym się na karuzeli?
Albo przysłuchiwałeś się
spadającym kroplom deszczu na ziemię?
Tropiłeś radośnie fruwającego motyla albo obserwowałeś zachód słońca?

Lepiej zwolnij swoje tempo,
Nie tańcz za szybko,
bo życie jest zbyt krótkie,
muzyka nie trwa wiecznie.

Czy jesteś zabiegany całymi dniami, wiecznie zajęty?
Jeśli zadajesz pytanie
"Co słychać?",
czy masz chwilę
żeby usłyszeć odpowiedź?

A wieczorem gdy wyciągniesz się już w łóżku po całym dniu, czy myślisz o tysiącu różnych sprawach, które plączą ci się po głowie i które trzeba załatwić?

Lepiej zwolnij swoje tempo,
Nie tańcz za szybko,
bo życie jest zbyt krótkie,
muzyka nie trwa wiecznie.

Czy mowiłeś swojemu dziecku
"Zrobimy to jutro"
i w pośpiechu nawet nie zauważyłeś jaką ogromną przykrość mu sprawiłeś?
Czy straciłeś już kontakt z przyjacielem, pozwoliłeś umrzeć przyjaźni, bo nigdy nie miałeś czasu żeby zadzwonić i spytać jak leci?

Lepiej zwolnij swoje tempo,
Nie tańcz za szybko,
bo życie jest zbyt krótkie,
muzyka nie trwa wiecznie.

Gdy tak biegniesz szybko
żeby gdzieś zdążyć,
tracisz połowę przyjemności
z dotarcia tam dokąd biegniesz.
Kiedy codziennie się tak zamartwiasz i ciągle gdzieś gnasz, to tak jakbyś wyrzucał prezent, którego nawet nie zdązyłeś otworzyć.

Życie to nie wyścig.
Lepiej zwolnij swoje tempo,
znajdź chwilę żeby posłuchać muzyki zanim się skończy piosenka...



SZCZĘŚCIE ZNAJDUJE SIĘ W TOBIE...

diamond1.jpg



Szczęścia nie można kupić.
Miłości doznaje się bezpłatnie.
Bardziej niż pieniędzy potrzebujemy miłości,
bo dzięki niej można być szczęśliwym.
Dlaczego spoglądasz zawsze w tą drugą stronę?
Dlaczego ciągle myślisz, że inni mają więcej szczęścia?
Tak łatwo twierdzisz, że innym się powodzi o wiele lepiej ...
Ten drugi brzeg wydaje Ci się zawsze piękniejszy.
Może dlatego, że jest od ciebie oddalony,
a ty patrzysz, jak skamieniały,
zauroczony tym pięknym widokiem.
Czy przyszło Ci kiedyś na myśl,
że na tym drugim brzegu inni także na ciebie patrzą
i sądzą, że to Ty masz więcej szczęścia?
Oni też zauważają wyłącznie twoją lukrowaną stronę.
Mniejszych i większych trosk, i kłopotów nie znają.

Istnieje na tym świecie jeden człowiek,
którego musisz naprawdę bliżej poznać.
Również wtedy, kiedy go całkowicie nie zrozumiesz.
Nie rozumiesz, dlaczego on robi to, a nie tamto,
dlaczego raz tak odczuwa, a kiedy indziej zupełnie inaczej.
Jest to człowiek, z którym musisz żyć na co dzień.
Ten człowiek siedzi w twojej własnej skórze.
Ty sam jesteś tym człowiekiem.
W sprawie szczęścia ogromne,
a nawet największe znaczenie ma fakt,
by dobrze czuć się we własnej skórze.
Aby być szczęśliwym, musisz być wolnym.
Wolnym także od patrzenia i myślenia wyłącznie o sobie,
od chorobliwego przewrażliwienia,
od niecierpliwości i pożądania.
Najlepszym nauczycielem jest zwyczajne, codzienne życie.
Długie monotonne godziny, ciągle ta sama męcząca praca,
nieporozumienia i rozczarowania, choroby i kłopoty,
niespełnione marzenia i nieuniknione starcia.
Wszystko to oszlifuje cię niczym diament.
Pod warunkiem, że potrafisz pogodzić się z tym.
Czasami jest to bolesne,
ale nie ma innej drogi do prawdziwego szczęścia.

Szczęście nie leży na drugim brzegu.
Twoje szczęście znajduje się w Tobie.



JEŚLI SIĘ TYLKO OTWORZYSZ..

ogrod1.jpg


Wnieś radość do życia.
Wyrzuć z siebie wszystkie troski,
bo troski o jutro pojawiają się zawsze o dzień za wcześnie.
Bądź optymistą.

Jest na świecie jeszcze miłość i światło,
także w twoim świecie,
jeśli się tylko otworzysz i odemkniesz oczy.
Są ludzie, którzy twierdzą,
że życie jest mroczne, zimne, smutne i ponure.
Ale okna ich serc są zawsze szczelnie zamknięte
przed ciepłem i każdym promykiem słońca.
Świadomie skrywają się w cieniu
ponurych myśli i mrocznych uczuć.
Żyją za murem, który sami sobie zbudowali.
Życie jest drogą, która prowadzi ku przestworzom.
Życie jest czymś otwartym, wschodzącym, co ma przyszłość.
Tak jak wznoszącymi się liniami rysuje się góry.
Dlatego wnieś radość do życia.
I jeśli zdarzy się, że niebo będzie pełne chmur,
a świat pełen nieszczęść i kłótni,
nie trać pogody ducha, lecz pozostań ufny.
Jeśli na dworze nie będzie słońca,
zachowaj słońce w swoim sercu,
a wszystko, wszystko znów się jakoś ułoży.

Phil Bosmans



GDYBYM NARODZIŁA SIĘ PONOWNIE

perelki33.jpg


Ktoś zapytał mnie przed paroma dniami,
czy mogąc narodzić się ponownie,
przeżyłabym życie w inny sposób. Nie namyślając się wiele odpowiedziałam "nie",
potem trochę się zastanowiłam i.....

Mogąc na nowo przeżyć moje życie mówiłabym mniej,
a słuchałabym wiecej.
Nie rezygnowałabym z zaproszenia na kolacje przyjaciół jedynie, dlatego że mój dywan jest trochę poplamiony,
a pokrycie tapczanu wypłowiale.

Znalazłabym czas na opowiadania dziadka z okresu jego młodości. Latem nie domagałabym się zamknięcia okien w aucie tylko,
dlatego że przed chwila zrobiłam sobie nową fryzurę.
Nie dopuściłabym żeby świeca w kształcie róży roztopiła się, zapomniana w komórce. Zużyłabym zapalając ją często.

Położyłabym się na łące z dziećmi nie obawiając się
że moja sukienka się poplami.
Płakałabym i śmiałabym się mniej oglądając telewizje,
a częściej - obserwując życie.

Zamiast wyczekiwać z niecierpliwością
końca 9-cio miesięcznej ciąży,
ukochałabym kazdy jej moment,
świadoma tego, że ten cudowny fakt,
który dokonuje się we mnie,
jest jedyną okazją by współpracować z Bogiem
nad urzeczywistnieniem cudu.

Całującemu mnie synowi nie powiedziałabym:
"Dość, dość, idź umyj się, kolacja jest już gotowa".
Częściej mówiłabym: ”Kocham ciebie", a rzadziej: "Przykro mi"
...ale przede wszystkim,
mogąc zacząć wszystko od nowa,
zawładnęłabym każdą minutą...
patrzyłabym na nią tak długo,
aż zobaczyłabym ja rzeczywiście....
żyłabym nią....i nie oddała nigdy.

- Erma Borbeck
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
ANIELSKIE DUSZE

40.jpg


Ludzie-Anioły wcielają się pośród zwyczajnej ludzkości, aby żyć na tej Ziemi, pośród zwykłych ludzi jako istoty „nie z tego świata”! Poczucie kosmicznego pochodzenia, niepasowania do ogółu ludzi, wrażenie przynależności do innego poziomu bytu, to zwykle bardzo proste oznaki anielskiej natury i jej inności. Anielskie dusze, dewaiczne natury są w swej istocie bardzo ufne i prostolinijne, szczere aż do bólu i uczciwe i często trudno im jest funkcjonować wśród demonicznej, asurowej ludzkości pełnej fałszu, obłudy i rozmaitych intryg.
Anioły wcielone w ludzkie ciała nie tworzą mocnych więzów z ziemskimi istotami ani z rzeczami, a suwerenność, niezależność i wyraźna odmienność jest w nich bardzo wyraźna. Anioł idzie przez ziemskie życie nie oglądając się wstecz i nie jest przywiązany do tego, co przemija ani do tych, którzy odchodzą. Jeśli ludzka istota pokocha Anioła z wzajemnością, może być pewna uczucia, ale jak odejdzie, to musi wiedzieć, ze nie ma już powrotu, gdyż Anioły nie wracają do przeszłości i nie bawią się w demoniczną grę rozstań i powrotów, jaką lubią asurowi ludzie. Anielska natura spontanicznie popada w nastrój refleksji i zadumy w czasie wschodu i zachodu Słońca oraz w czasie pełni Księżyca, które bardzo lubi oglądać. Człowiek anielski zwykle od dzieciństwa oddaje się spontanicznej, prostej kontemplacji i unika miejsc oraz rzeczy sztucznych, nienaturalnych, a wybiera wszystko to, co naturalne i ożywione ręką Stwórcy!
Kto ma rozwiniętą eteryczną zdolność postrzegania, ten na czołach i dłoniach anielskich ludzi może widzieć pewne subtelne znaki pokazujące, w jakich niebiańskich hierarchiach umiejscowiona jest Dusza i jaka jest jej misja czy rola na tej Ziemi, w ludzkiej inkarnacji. Poczucie ważnego celu czy wzniosłej misji towarzyszy anielskim duszom już od dzieciństwa i potrafią z wielką mocą, na przekór ziemskim przeciwnościom skierować się ku swej duchowej aktywności.
Budzenie się anielskich dusz miewa miejsce zwykle w wieku 16-tu lub 25-ciu lat rozpoczęcia biegu ziemskiego wcielenia. Ludzie-Anioły mają naturalny wstręt i niechęć do wszelkich toksycznych i oszałamiających środków, jakich używają ludzie.
Anielska osoba dąży do wzniosłych, idealistycznych sposobów życia i funkcjonowania i zwykle nie jest od dzieciństwa rozumiana przez swoje otoczenie. Dziwi się oszustwom, plotkom i obłudnemu zakłamaniu ludzi, czując, że nie tak wedle praw natury należy postępować. Jednocześnie jest osobą, która żyje w przyjaźni ze zwierzętami i roślinami, potrafiąc się z nimi doskonale porozumiewać! Kiedy anielska osoba pozna się na ludziach i ich biednych zwyczajach, będzie się starała wyraźnie podkreślić swą odmienność i przynależność do innego, wyższego świata, co bywa często przyczyną dramatycznych przeżyć.Ludzie-Anioły nie są związane ze swoimi rodzinami poczuciem więzów pokrewieństwa i mają do tego świata i ludzkości duży dystans, choć w tym samym czasie również ogrom miłosierdzia, współczucie i życzliwość. Czują prawa i zasady Niebios w naturalny sposób i nie obchodzą ich prawa ustanowione przez ludzkie bezprawie, a jedynie zasady Wszechducha, prawa Kosmosu, zasady objawione przez Posłańców Niebios.
Zdolność do bohaterstwa i ekscentrycznych, radykalnych, bezkompromisowych wystąpień to cechy Anioła wcielonego w ludzkie ciało.
Anielska natura czuje też spontaniczny wstręt i niechęć do obrzędów i ceremonii ustanowionych przez ludzkie tradycje, złe żądze i szatańskie władze tego świata.
Ludziom-Aniołom wystarczy jeden raz powiedzieć, co ma zrobić i nie trzeba ich poganiać ani im przypominać, szczególnie o duchowych obowiązkach. Anioł zawsze wszystko robi na czas i jest we właściwym miejscu o właściwej porze, a i duchowej pracy, służby czy praktyki nigdy nie zaniedba!
The Himalaya Master L.M.
 

alcor

Nowicjusz
Dołączył
18 Marzec 2011
Posty
325
Punkty reakcji
17
Wiek
13
Miasto
Forumowisko.pl
*
Clochard

Zabrakło mi papierosów.Włożyłem więc kurtkę i poszedłem na dworzec,bo tylko tam jest otwarty kiosk w nocy.Wychodząc zobaczyłem starego mężczyznę.Siedział nieruchomo na ławce.Był nieogolony,miał brudny,zniszczony płaszcz.Moje spojrzenie ośmieliło go.Kiwnął ręką.Gdy podszedłem,spytał lękliwym głosem:
-Dasz pan papierosa?
Dałem mu paczkę papierosów.Chowając ją w pośpiechu w kieszeni starego płaszcza,spytał śmielej:
-Dasz pan dwie dychy?
Wcisnąłem bilon w brudną rękę zaskoczonego clocharda.Gdy odchodziłem,usłyszałem jego głos:
-Ja pomodle się za pana.
Nikt,oprócz matki,nie powiedział mi takich słów.
*
Kłamstwo i prawda

Na drodze jakich wiele,stało małe kłamstwo i płakało.Przechodziła prawda.Słysząc płacz,podeszła do małego kłamstwa i spytała:
-Dla czego płaczesz?
-Jestem sierotą-odpowiedziało małe kłamstwo przez łzy.
-Chodź,rzekła prawda.
I zamieszkały razem.Mijały lata.Małe kłamstwo dorastało i służyło prawdzie.Aż przyszedł czas i zestarzała się prawda.A stare prawdy,tak jak starzy ludzie-muszą umrzeć..Więc umarła stara prawda.
I znów jak kiedyś,kłamstwo stało na drodze,jakich wiele i i tak się żaliło:
-Cóż ja samo pocznę?
Przechodziła mała prawda i słysząc te słowa,tak do kłamstwa rzekła:
-Chodź ze mną.
I zamieszkało kłamstwo u małej prawdy.I dobrze im się żyło.
Od tamtej pory ludzie przestali odróżniać kłamstwo od prawdy.I trudno im się dziwić.
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
DZIĘKUJE ZE PAMIETASZ

1975416_samotna-roza-w-trawie-zginela-tak-jak-pomniki-o-ktorych-juz-nie-pamieta.jpg


Dzwon w przy cmentarnej kaplicy wybijał 20:00
Na cmentarzu robiło się coraz puściej.
Ludzie powoli rozchodzili się do swoich domów,
Jeszcze gdzie nie gdzie zapalały się nowe światełka pamięci i pojawiały się nowe kwiaty.
Cmentarz cichł okryty purpurowym niebiem...
Na jednej z alejek na małej ławeczce siedziała Ona
Wtulona w swój jesienny płaszcz,
Wpatrzona w marmurową płyte z jego imieniem i nazwiskiem i datą której nigdy nie zapomni...
Datą jego śmierci...Dzień który zabrał wszystko...
Wpatrując się w mały płomień świecy przypominała sobie ich ostatnie Wszystkich Świętych...
Jeszcze razem wtedy wtuleni w siebie przechadzali się po alejach tego cmentarza, razem zapalali światełka pamięci na grobach znajomych i bliskich im osób...Pamiętała...
Powiedział wtedy tuląc ją do siebie niby do żartu niby na serio słowa których nie zapomniała-
-A gdyby mnie kiedyś zabrakło i będę miał swój grób,
A Ty przyjdziesz do mnie,Ja będę tam na Ciebie czekał...
Po to aby Ci powiedzieć jak bardzo Cię kocham i aby,
Cię przytulić tak jak dziś.......
Wtedy nie brała tych słów do serca dziś wierzyła
Tylko w te słowa ,nic więcej się nie liczyło...
Gdyby wtedy wiedziała co stanie się nie spełna
trzy miesiące pożniej....
Miał wypadek drogowy,zmarł na miejscu,
Tak poprostu bez pożegnania,bez ostatniego pocałunku na dobranoc,bez ostatniego słowa żegnaj i Kocham Cię...
Wtedy gdy odszedł te słowa które wypowiedział wtedy na cmentarzu były dla niej najważniejsze.
Wyczekiwała daty 1 Listopada tak jakby to miał być,
Najważniejszy dzień w jej już bezsensownym życiu bez Niego,bez wspólnych marzeń,bez Jego miłości...
Tego dnia Jego grób wyglądał inaczej ,
Zazwyczaj kazdego dnia przynosiła mu polne kwiaty,
Przypominała sobie wtedy ich wspólne spacery..
Dziś kupiła białe róże i żółte chryzantemy,
Zapaliła mnóstwo świec aby oświetlić mu droge do niej,
Aby nie zabłądził......
Z samego rana z nadzieją w sercu,że go zobaczy,że go usłyszy...przyszła i czekała,wspominając to co najpiękniejsze,jego kochane oczy i ciepłe dłonie...
Nie czuła listopadowego zimna,nie słyszała opadających liści,nie czuła podmuchu wiatru który dziś wiał inaczej...
Ani kropel deszczu,które spływały po jej policzkach mieszając się z jej łzami....
Wybiła 21:00,On nie przyszedł,nie przytulił,nie powiedział Jak bardzo ją Kocha.......
Wszystko na nic myślała odchodząc,jestem nikim bez Ciebie,Twoje słowa były nadzieją ,były sensem życia...
A dziś wszystko uleciało,odeszło jak Ty,tak poprostu...
Ze łzami w oczach spojrzała ostatni raz na marmurową płyte i wyszeptała... Kocham Cię,pewnie zapomniałeś....
Ze spuszczoną głową,łykając cholerne łzy mijała
kolejne ulice zastanawiając się jak ma dalej żyć,
Dla kogo i po co??? sama była zła na siebie że wierzyła,że
On się pojawi,że miała nadzieje...
-Jestem samotną idiotką krzyczała w myślach,
Dlaczego mnie tu zostawiłeś???Po co żyje....???
Boże dlaczego mi go zabrałeś????
Zmęczona zmarżnięta zasneła,pogrążona w smutku,
okryta w wspomnienia i i myśli beznadziei...
Gdzieś pomiędzy jawą a snem usłyszała jego kroki,
i jego cichy spokojny oddech,chciała go zobaczyć lecz,
nie mogła się odwrócić,nachylił się nad nią i wyszeptał
słowa na które tak czekała..Kocham Cię i Dziękuje...
-Czekałam na Ciebie,tak bardzo wierzyłam,że przyjdziesz,dlaczego Cię nie było...Mój Ukochany...
I za co mi dziękujesz...???
Byłem Kochanie ,byłem tam cały dzień wraz z Tobą
Patrzyłem na Twoje niebieskie smutne oczy,
Tuliłem Cię do siebie tak jak obiecałem...Byłem wiatrem,
Siedziałem z Tobą na tej samej ławce...Byłem liściem,
Głaskałem po policzku,ocierając łzy...Byłem deszczem,
Mówiłem "Kocham"zdmuchując płomień świec byś usłyszała...
A teraz jestem tu po to,aby Ci podziękować,że pamiętasz i ,że pamiętałaś,że wierzyłaś i wierzyć chciałaś..
Po to abyś zrozumiała,że zawsze jestem przy Tobie....
On odszedł,Ona budząc się z jakże pięknego snu,
Nie czuła się już tak samotna,usmiechneła się czule do
Jego fotografi i powiedziała-
-Ide do Ciebie Kochany,zapalić kolejną swiece,poprawić
Kwiaty i jeszcze raz Cię poczuć i usłyszeć...
Kati


POWIEDZ TO PIERWSZY

5593972-happy-starszych-para-zakochanych-w-parku.jpg




On był mężczyzną potężnym, o donośnym głosie i szorstkim sposobie bycie. Zaś ona - kobieta łagodną i delikatną. Pobrali się. On dbał, by niczego jej nie brakowało, a ona zajmowała się domem i dziećmi. Później dzieci dorosły, pozakładały własne rodziny i odeszły. Historia, jakich wiele. Lecz kiedy wszystkie dzieci były już urządzone, kobieta straciła swój zwykły uśmiech, stawała się coraz bardziej wątła i blada. Nie mogła już jeść i w krótkim czasie przestała podnosić się z łóżka.
Zmartwiony mąż umieścił ją w szpitalu. Lecz chociaż u jej wezgłowia zbierali się najlepsi lekarze i specjaliści, żadnemu z nich nie udało się określić, na co zachorowała kobieta. Potrząsali tylko głowami. Ostatni lekarz poprosił na stronę męża i rzekł:
- Ośmieliłbym się powiedzieć, że po prostu pańska żona nie chce już dłużej żyć
Mężczyzna w milczeniu usiadł przy łóżku żony i ujął ją za rękę. Była to mała, drobna rączka, która zupełnie ginęła w potężnej dłoni mężczyzny. Potem rzekł zdecydowanie swym donośnym głosem:
- Ty nie umrzesz!
- Dlaczego? - zapytała kobieta lekko wzdychając.
- Ponieważ ja cię potrzebuję!
- To dlaczego wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?
Od tej chwili stan zdrowia kobiety zaczął się szybko poprawiać. Dzisiaj czuję się doskonale. A lekarze i znani specjaliści nadal zadają sobie pytanie, jaka choroba ją dotknęła i cóż za wspaniałe lekarstwo uzdrowiło ją w tak krótkim czasie.
Nigdy nie czekaj do jutra, by powiedzieć komuś, że go kochasz. Uczyń to dzisiaj. Nie myśl: "Moja mama, moje dzieci, moja żona lub mąż doskonale o tym wiedzą". Miłość to życie. Istnieje kraina umarłych i kraina żywych. Tym, co je różni, jest miłość.

Bruno Ferrero
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
DWA ANIOŁY

133329anioly_dwa_chlopak_i_dziewczyna.jpg


Dwa podróżujące anioły zatrzymały się na noc w domu bogatej rodziny. Rodzina była zła i odmówiła aniołom nocowania w pokoju dla gości,
który znajdował się w ich rezydencji. W zamian za to anioły dostały miejsce w małej, zimnej piwnicy. Po przygotowaniu sobie miejsca do spania na twardej podłodze, starszy anioł zobaczył dziurę w ścianie i naprawił ją. Kiedy młodszy anioł zapytał dlaczego to zrobił, starszy odpowiedział:
"Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają."
Następnej nocy anioły przybyły do biednego, ale bardzo gościnnego domu farmera i jego żony, by tam odpocząć. Po tym jak farmer podzielił się, resztą jedzenia jaką miał, pozwolił spać aniołom w ich własnym łóżku, gdzie mogły sobie odpocząć. Kiedy następnego dnia wstało słońce, anioły znalazły farmera i jego żonę zapłakanych. Ich jedyna krowa, której mleko było ich jedynym dochodem, leżała martwa na polu.
Młodszy anioł, był w szoku i zapytał starszego anioła:
"Jak mogłeś do tego dopuścić?".
"Pierwsza rodzina miała wszystko i pomogłeś im" -oskarżył.
"Druga rodzina miała niewiele i dzieliła się tym co miała, a ty pozwoliłeś, żeby ich jedyna krowa zdechła".
"Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają" - opowiedział starszy anioł. "Kiedy spędziliśmy noc w piwnicy tej rezydencji, zauważyłem że w tej dziurze w ścianie było schowane złoto. Od czasu kiedy właściciel się dorobił i stał się takim chciwcem niechętnym do tego by dzielić się swoją fortuną, w związku z czym zakleiłem tą dziurę w ścianie, by nie mógł znaleźć złota znajdującego się tam. W noc, która spędziliśmy w domu biednego farmera,Anioł Śmierci przyszedł po jego żonę. W zamian za nią dałem mu ich krowę. Rzeczy nie zawsze są takie na jakie wyglądają."
Niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu i szybko odchodzą...
Niektórzy ludzie stają się naszymi przyjaciółmi i zostają na chwilę... zostawiając piękne ślady w naszych sercach... i nigdy nie będziemy dokładnie tacy sami bo zawarliśmy nowe przyjaźnie!!!
Wczoraj jest historią. Jutro jest tajemnicą. Dziś jest darem.


OSTATNIE MIEJSCE

63666.jpg


Piekło było już prawie całkiem zapełnione,
a przed jego bramą oczekiwało jeszcze na wejście wiele osób.
Diabeł nie miał innego rozwiązania sytuacji
jak tylko zablokować drzwi przed nowymi kandydatami.
- Pozostało tylko jedno miejsce, i jak się rozumie, może je zając tylko ktoś z was,
kto był największym grzesznikiem, powiedział.
- Czy jest wśród zgromadzonych jakiś zawodowy morderca?, zapytał.
Ale nie słysząc pozytywnej odpowiedzi, zmuszony był przystąpić do egzaminowania
wszystkich stojących w kolejce grzeszników.
W pewnym momencie swój wzrok skierował na jednego z nich,
który umknął wcześniej jego uwadze.
- A ty, co zrobiłeś?, zapytał go.
- Nic. Jestem uczciwym człowiekiem a znalazłem się tutaj jedynie przez przypadek.
- Niemożliwe. Musiałeś jednak coś zawinić.
- Tak. To prawda, powiedział zmartwiony człowiek
- starałem się być zawsze jak najdalej od grzechu.
Widziałem jak jedni krzywdzili drugich ale sam nie brałem w tym udziału.
Widziałem dzieci umierające z głodu i sprzedawane
a najsłabsze z nich traktowano jak śmieci.
Byłem świadkiem, jak ludzie czynili sobie wzajemne świństwa i oskarżali się.
Jedynie ja wolny byłem od pokus i nic nie czyniłem. Nigdy.
- Naprawdę nigdy?, zapytał z niedowierzaniem diabeł
- Czy to rzeczywiście prawda, że widziałeś to wszystko na swoje własne oczy?.
- Jak najbardziej!.
- I naprawdę nic nie zrobiłeś, powtórzył jeszcze raz diabeł.
- Absolutnie nic!. Diabeł zaśmiał się ze zdziwienia:
- Wejdź, mój przyjacielu. Ostatnie wolne miejsce należy do ciebie!.
Pewien święty, przechodząc kiedyś przez miasto,
spotkał dziewczynkę w podartym ubranku, która prosiła o jałmużnę.
Zwrócił się wtedy do Boga: - Panie, dlaczego pozwalasz na coś takiego?
Proszę Cię, zrób coś.
Wieczorem w dzienniku telewizyjnym zobaczył mordujących się ludzi,
oczy konających dzieci i ich biedne wycieńczone ciała.
I znów zwrócił się do Boga: - Panie, zobacz ile biedy. Zrób coś!.
Nocą, święty człowiek usłyszał głos Pana, który mówił:
- Zrobiłem już coś: stworzyłem ciebie!


SERCE MATKI

92.jpg


Hassan kochał swoją matkę z wielką czułością, a swoją żonę, Leilę, z wielką namiętnością. Jednak Leila nie kochała matki Hassana, o którą była szaleńczo zazdrosna. Bezustannie zadręczała swego męża żądaniami. Gdybyś mnie naprawdę kochał, nie zniósłbyś tego, by inna kobieta dyktowała mi swoje prawa pod naszym dachem. I Hassan wygnał swoją matkę z ich domu.

Gdybyś mnie naprawdę kochał, nie odwiedzałbyś już więcej tej kobiety, która potajemnie mnie oczernia. I Hassan, chociaż bardzo cierpiał, już nie składał wizyt swojej biednej matce.

Zazdrość Leili nie miała jednak granic. I pewnego dnia zażądała od Hassana najbardziej okrutnego dowodu miłości: Gdybyś mnie naprawdę kochał, zabiłbyś tę kobietę, która mnie dręczy dniami i nocami, i przyniósłbyś mi jej serce.

Hassan wziął nóż. Poszedł do swojej matki i wyrwał jej serce. A kiedy płacząc niósł je do swojej ukochanej, potknął się o kamyk i serce upadło na ziemię.

Wtedy, z zabrudzonego przydrożnym pyłem serca wydobył się cichy głosik, który go zapytał: Hassanie, syneczku, czy nic ci się nie stało?

"Bóg nie mógł być wszędzie dlatego stworzył matki"


ROZGWIAZDA

rozgwiazda.jpg


Pewien turysta o zachodzie słońca wybrał się na swój zwyczajowy spacer opustoszałym brzegiem morza. Idąc tak w zamyśleniu, spostrzegł nagle w oddali sylwetkę jakiegoś starszego mężczyzny. Podszedłszy nieco bliżej, przekonał się, że to ktoś miejscowy. Mężczyzna bezustannie schylał się, podnosił coś i ciskał to do wody.
Kiedy turysta zbliżył się jeszcze bardziej, dostrzegł, że staruszek zbiera rozgwiazdy, które fale oceanu wyrzuciły na plażę. Wielce zaintrygowany podszedł do niego i powiedział:
- Dobry wieczór. Przechodziłem właśnie i zastanawiałem się, co robisz.
- Wrzucam te rozgwiazdy z powrotem do wody. Widzisz, mamy odpływ i wyniosło je na brzeg. Jeśli nie wrócę ich morzu, umrą z braku tlenu.
- Rozumiem... - odparł turysta - Lecz takich rozgwiazd muszą być pewnie na tej plaży tysiące i w żaden sposób nie uda ci się uratować wszystkich... Jest ich po prostu zbyt wiele. Poza tym zdajesz sobie chyba sprawę - tłumaczył - że na tym tylko wybrzeżu podobnych plaż są setki i na każdej z nich morze wyrzuciło pełno rozgwiazd. Nie sądzisz więc, przyjacielu, że to, co robisz, nie ma większego znaczenia?
Staruszek uśmiechnął się, a potem pochylił, podniósł kolejną rozgwiazdę i wrzucając ją do wody, odrzekł:
- Ma znaczenie dla tej!



NIE UCIEKAJ PRZED PROBLEMAMI

szklanka_wody.jpg


Pewien człowiek wiecznie czuł się przygnębiony trudnościami życia.
Pewnego razu poskarżył się znanemu mistrzowi życia duchowego.

„Nie mogę tak dłużej! Życie stało się nie do zniesienia.”

Mistrz wziął garść popiołu i wrzucił do szklanki z kryształowo czystą wodą do picia, która stała przed nim i rzekł:

„To są twoje cierpienia.”

Woda w szklance zabrudziła się, zmętniała. Mistrz wylał ją.
Mistrz wziął garść popiołu tak jak poprzednim razem i rzucił w morze.
W jednej chwili popiół rozproszył się w morzu, a woda morska pozostała tak samo czysta jak przedtem.

„Widzisz?”zapytał mistrz.
„Każdego ranka musisz zdecydować czy masz być szklanką wody czy morzem.”
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
TAJEMNICA PIEKŁA I NIEBA

img_5290_131.jpg


Pewnego razu przy drodze siedział leciwy mnich. Miał przymknięte oczy, skrzyżowane nogi i ręce ułożone na podołku. Mnich trwał pogrążony w głębokiej medytacji. Nagle jego zazen przerwał ostry i rozkazujący głos samuraja:

- Starcze! Udziel mi nauk na temat nieba i piekła - zażądał wojownik.

Początkowo mnich zachowywał się tak, jakby w ogóle nie usłyszał żadnego głosu i nie dał samurajowi najmniejszego znaku. Stopniowo jednak zaczął otwierać oczy, zaś w kącikach jego ust zagościł subtelny uśmiech, podczas gdy wojownik stał nad nim coraz bardziej zniecierpliwiony i rozzłoszczony brakiem natychmiastowej odpowiedzi.

- Ty chciałbyś poznać tajemnice nieba i piekła? - rzekł w końcu mnich. - Ty, który jesteś tak nieokrzesany. Ty, którego dłonie i stopy pokrywa brud, a włosy nie znają grzebienia. Ty, który masz cuchnący oddech i zardzewiały, od dawna nie używany miecz. Ty, który masz postać tak odrażającą i tak śmieszne ubranie, że aż trudno uwierzyć. Taki człowiek śmie wypytywać mnie o niebo i piekło?

Z ust samuraja wyrwało się plugawe przekleństwo. Gwałtownie wydobył miecz i wzniósł go nad głowę. Jego twarz zalała purpura, a żyły na szyi nabrzmiały niczym grube węzły, kiedy szykował się do odcięcia głowy mnicha.

- Oto i piekło - rzekł spokojnie mnich w chwili, gdy ręka z mieczem poczęła opadać.

W ułamku sekundy serce samuraja przepełniły zdumienie, podziw, współczucie i miłość dla tej delikatnej istoty, która odważyła się ryzykować życie, by udzielić mu takiej nauki. Zabójczy miecz zawisł w powietrzu, w pół drogi, a oczy wojownika wezbrały łzami wdzięczności.

- A to właśnie jest niebo - dokończył mnich.

PUSTYNNA DROGA

Oasis%20Desert.jpg


Szedł przez pustynię człowiek. Przy nodze biegł wierny od zawsze pies, za uzdę prowadził konia którego kochał od dziecka. szedł, szedł, marząc o spotkaniu źródła, ale tego nie było. Przemawiał do swojego psa-przyjaciela: szukaj piesku, szukaj, może znajdziesz wodę. Ale pies, ledwie dysząc tylko kręcił się wokół jego nóg. Spragniony koń ciężko dyszał i człowiek nie miał sumienia wsiąść mu na grzbiet, mimo, że sam z trudem robił każdy kolejny krok. Słońce prażyło niemiłosiernie. nagle człowiek dostrzegł bramę, za którą wydawało mu się, że widzi oazę. Podszedł do bramy i zapytał stojące4go tam człowieka: cóż to za miejsce? Możemy wejść i napić się wody?
To raj - odrzekł napotkany. Możesz wejść, ale zwierzęta zostają. W raju nie przyjmujemy zwierząt.
Człowiek spojrzał na psa i konia - swoich jedynych przyjaciół i pomyślał, że nie zostawi ich samych na pastwę śmierci z pragnienia pod bramą oazy. Poszli więc dalej we trójkę.
Po godzinie wyczerpującego marszu pojawiła się następna brama, za którą widać było drzewa i strumienie. Człowiek Podszedł do bramy i zapytał stojącego tam człowieka: cóż to za miejsce? Możemy wejść i napić się wody?
To raj - odrzekł napotkany. Zapraszam, wchodźcie wszyscy...
Jak to raj? Godzinę temu także mijaliśmy bramę i powiedziano mi, że to też raj. Ale żeby tam wejść musiałbym zostawić mojego psa -przyjaciela i konia którego chowałem od źrebaka i który nieraz uratował mi skórę. Są dwa raje? - zapytał wędrowiec
Ależ skąd - odparł strażnik przy bramie. Raj jest tutaj. Tam było piekło. Tak naprawdę, to przy tamtej bramie robią nam przysługę, bowiem do naszego - prawdziwego raju nie dociera nikt, kto gotów jest w biedzie zostawić swoich przyjaciół...


CZARNY KAMIEŃ

czarny-krople-lisc-kamien-wody.jpeg


Pewna mądra kobieta podczas wędrówki po górach znalazła w strumieniu cenny kamień. Następnego dnia napotkała podróżnika, który był bardzo głodny. Mądra kobieta otworzyła tedy torbę i podzieliła się z nim swoim jedzeniem. Głodny człowiek dostrzegł drogocenny kamień w jej tobołku, zachwycił się nim, po czym zwrócił się do niej z prośbą, by mu go podarowała. Mądra kobieta zrobiła, jak prosił, bez chwili zwłoki.

Podróżnik odszedł, radując się swoim szczęściem. Wiedział, że dostanie za ten klejnot taką furę pieniędzy, że już do końca życia nie będzie musiał martwić się o swoją strawę.

Po kilku dniach powrócił wszakże w to samo miejsce w poszukiwaniu mądrej kobiety. Kiedy ją już odnalazł, zwrócił jej kamień i powiedział:

"Dużo myślałem. Wiem, że ten klejnot jest bardzo wartościowy, ale oddaję ci go w nadziei, że podarujesz mi coś o wiele bardziej cennego. Jeśli możesz, ofiaruj mi tę rzecz, która pozwoliła ci dać mi ten kamień".




SPOTKANIE Z MIŁOŚCIĄ

roza_cz.krople.jpg


Zegar nad informacją na Stacji Centralnej w Nowym Jorku pokazywał godzinę za sześć szóstą. Wysoki, młody oficer uniósł swoją opaloną twarz i zmrużył oczy, aby sprawdzić dokładny czas. Serce waliło mu jak młotem, odbierając oddech. Za sześć minut zobaczy kobietę, która przez ostatnie 18 miesięcy zajmowała szczególne miejsce w jego życiu. Nigdy jej nie widział, a jednak jej słowa bezustannie dodawały mu otuchy.
Sierżant Blandford pamiętał szczególnie jeden dzień, najgorszą potyczkę, kiedy jego samolot znalazł się w środku samolotów wroga. W jednym ze swych listów przyznał się jej, że często czuje lęk. Na kilka dni przed bitwą dostał od niej odpowiedź: "Oczywiście, że się boisz... jak wszyscy odważni mężczyźni. Następnym razem, gdy zaczniesz w siebie wątpić, chcę byś wyobraził sobie mój głos mówiący: "Choć idę doliną ciemną, zła się nie ulęknę bo Ty jesteś ze mną". Przypomniał to sobie wtedy i odzyskał siły.

Teraz naprawdę miał usłyszeć jej głos. Za cztery minuty. Jakaś dziewczyna przeszła obok niego i odwrócił się za nią. Miała ze sobą kwiat, ale nie była to czerwona róża, na którą się umówili. Poza tym dziewczyna miała dopiero osiemnaście lat, a Hollis Maynel powiedziała, że ma trzydzieści. "I co z tego? odpowiedział jej. "Ja mam 32". Choć tak naprawdę miał 29.

Poszybował pamięcią do książki, którą czytał na obozie terningowym. "O więziach międzyludzkich" - brzmiał tytuł. W całej książce znajdowały się notatki pisane kobiecą ręką. Nigdy nie sądził, że jakaś kobieta potrafi zajrzeć w męskie serce tak głęboko i z takim zrozumieniem. Jej nazwisko znajdowało się na ekslibrisie: Hollis Maynel. Zajrzał do książki telefonicznej miasta Nowy Jork i znalazł jej adres. Napisał. Odpisała. Następnego dnia został zaokrętowany, ale nie przestali do siebie pisywać. Odpowiadała na jego listy przez 13 miesięcy. Pisała nawet wtedy, gdy jego listy do niej nie docierały. Żołnierz czuł, że jest w niej zakochany, a ona kochała jego.

Jednak odmawiała jego wszystkim prośbom, aby przysłać mu swoją fotografię. Wyjaśniała: "Jeśli twoje uczucia do mnie nie mają rzeczywistych podstaw, mój wygląd nie ma znaczenia. Może jestem ładna. A jeśli tak, to wykorzystasz to i będziesz chciał się zaangażować. Taki rodzaj miłości jednak mnie nie zadowala. Przypuśćmy, że jestem zwyczajna (musisz przyznać, że to bardziej prawdopodobne). Wtedy zaczęłabym podejrzewać, że nie przestajesz do mnie pisać tylko dlatego, że jesteś samotny i nie masz nikogo innego. Nie, nie proś mnie o zdjęcie. Kiedy przyjedziesz do Nowego Jorku, zobaczysz mnie, a wtedy będziesz mógł podjąć decyzję".

Minuta do szóstej. Przekartkował książkę, którą trzymał w ręce. Nagle serce sierżanta Blandforda podskoczyło. Szła ku niemu młoda kobieta. Była szczupła i wysoka. Miała długie kręcone jasne włosy. Oczy błękitne jak niezapominajki, wargi i podbródek zdradzały siłę woli. W jasnozielonym kostiumie wyglądała jak wiosna w ludzkiej postaci.

Ruszył ku niej, nie chcąc zauważyć, że ona nie ma ze sobą róży, a wtedy na jej ustach pojawił się nikły prowokujący uśmiech. "Idziesz w moją stronę żołnierzu?", wyszeptała. Zrobił jeszcze jeden krok. I wtedy zobaczył Hollis Maynel. Stała tuż za tą dziewczyną, kobieta po czterdziestce, siwiejące włosy wystawały jej spod zniszczonego kapelusza. Była tęga. Jej stopy o spuchniętych kostkach tkwiły w wydeptanych butach bez obcasów. Ale przy swoim zniszczonym płaszczu miała przypiętą czerwoną różę. Dziewczyna w zielonym kostiumie szybko odeszła.

Blandford poczuł, jakby miał rozszczepić się na dwoje. Pragnął iść za dziewczyną, równie głęboko tęsknił za kobietą, której duch towarzyszył mu i podtrzymywał w trudnych chwilach. I oto stała tu. Widział jej bladą twarz, łagodną i wrażliwą, szare oczy z ciepłymi iskierkami.

Sierżant Blandford nie wahał się. Jego palce zacisnęły się na egzemplarzu zniszczonej książki, który miał być dla niej znakiem rozpoznawczym. Może nie będzie to miłość, ale na pewno coś szczególnego, przyjaźń, za którą był i musi być jej wdzięczny.

Wyprostował ramiona, zasalutował i wyciągnął książkę ku kobiecie, choć w środku czuł gorycz rozczarowania.
- Jestem sierżant Blandford, a pani jest panią Maynel. Bardzo się cieszę, że mogliśmy się spotkać. Czy wolno mi... czy wolno mi zabrać panią na obiad? Twarz kobiety poszerzyła się w wyrozumiałym uśmiechu.
- Synu, nie wiem o co chodzi - odezwała się - ale ta młoda dama w zielonym kostiumie prosiła, abym przypięła sobie tę różę do płaszcza. Powiedziała, że jeśli zaprosi mnie pan na obiad, to mam panu przekazać, że ona czeka w tej restauracji po drugiej stronie ulicy. Powiedziała, że był to rodzaj próby.

S.I. Kishor
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
PRZYJACIEL

61221009.JPG


Pewnego dnia, był to jeden z pierwszych dni w nowym liceum, zobaczyłem chłopaka z mojej klasy wracającego do domu. Nazywał się Kyle. Wyglądało na to, że niósł ze sobą wszystkie książki. Pomyślałem sobie :
" Dlaczego ktoś, w piątek, miałby nieść do domu wszystkie swoje książki ? To musi być skończony osioł. "
Miałem sporo planów na ten weekend ( imprezy, mecz futbolowy jutro popołudniu ), więc wzruszyłem ramionami i poszedłem dalej.
Kiedy szedłem zobaczyłem grupę dzieciaków biegnących w jego stronę. Wpadli na niego, wyrwali mu z rąk wszystkie książki i podstawili nogę, tak że wylądował w kurzu. Jego okulary poleciały w powietrze i zobaczyłem jak wylądowały w trawie około pięciu metrów od niego. Spojrzał w górę i zobaczyłem bezgraniczny smutek w jego oczach. Moje serce wyrwało się ku niemu, więc podbiegłem do niego, a kiedy czołgał się, rozglądając się wkoło w poszukiwaniu swoich okularów, zobaczyłem w jego oczach łzy. Podałem mu okulary i powiedziałem :
Ci faceci to dupki. Powinno się im dokopać !
Spojrzał na mnie i powiedział :
Hej, dzięki !
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, jeden z tych uśmiechów wyrażających prawdziwą wdzięczność. Pomogłem mu pozbierać książki i zapytałem gdzie mieszka. Okazało się, że mieszka niedaleko mnie, więc zapytałem dlaczego nigdy wcześniej go nie widziałem. Powiedział, że wcześniej chodził do szkoły prywatnej. Nigdy wcześniej nie kolegowałem się z chłopakiem ze szkoły prywatnej. Całą drogę do domu rozmawialiśmy, a ja pomogłem mu nieść książki. Okazało się, że był całkiem fajnym chłopakiem. Zapytałem czy nie chciałby pograć z moimi przyjaciółmi w piłkę. Odpowiedział, że tak. Trzymaliśmy się razem przez cały weekend, a im lepiej poznawałem Kyle'a, tym bardziej go lubiłem. Tak samo myśleli o nim moi przyjaciele. Nastał poniedziałkowy poranek, a Kyle znów szedł z naręczem swoich książek. Zatrzymałem go i powiedziałem :
Jeśli codziennie będziesz nosił te książki, dorobisz się niezłych muskułów !
Roześmiał się tylko i podał mi połowę książek.
W ciągu następnych czterech lat, Kyle i ja bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Kiedy staliśmy się seniorami, zaczęliśmy myśleć o pójściu na studia. Kyle zdecydował się na Georgetown, a ja wybierałem się do Duke. Wiedziałem, że na zawsze pozostaniemy przyjaciółmi i że ta odległość nigdy nie będzie problemem. On zamierzał zostać lekarzem, a ja chciałem dostać sportowe stypendium.
Kyle miał wygłosić mowę pożegnalną na zakończeniu roku, więc musiał się przygotować. Drażniłem się z nim, mówiąc że jest kujonem. Byłem bardzo zadowolony, że to nie ja będę musiał stanąć na podium i wygłosić mowę. Na zakończeniu roku, zobaczyłem Kyle'a. Wyglądał wspaniale, był jednym z tych facetów, którzy odnaleźli się podczas nauki w szkole. Przybrał na wadze i właściwie, to wyglądał dobrze w okularach. Miał więcej randek niż ja i kochały go wszystkie dziewczyny. Matko, czasami byłem zazdrosny !
Dzisiaj był jeden z tych dni. Widziałem, że denerwował się mową. Więc szturchnąłem go w plecy i powiedziałem :
Hej, wielkoludzie ! Będziesz wspaniały !
Spojrzał na mnie z jednym z tych wyrazów twarzy ( tym wyrażający wdzięczność ) i uśmiechnął się.
Dziękuję – Powiedział.
Kiedy rozpoczął swoją mowę, odchrząknął kilka razy i zaczął :
Zakończenie roku, jest czasem kiedy dziękujemy ludziom, którzy nam pomogli przejść przez te trudne lata. Swoim rodzicom, nauczycielom, rodzeństwu, może trenerom... ale najbardziej swoim przyjaciołom. Chcę wam powiedzieć, że bycie przyjacielem jest najlepszym darem jaki możecie im dać. Zamierzam opowiedzieć wam pewną historię.
Spojrzałem z niedowierzaniem na mojego przyjaciela, kiedy opowiedział o dniu, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Podczas tamtego weekendu zamierzał się zabić. Opowiedział w jaki sposób opróżnił swoją szafkę, żeby jego mama nie musiała później tego robić, i jak niósł swoje rzeczy do domu. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się słabo.
Dzięki Bogu, zostałem uratowany. Mój przyjaciel uratował mnie przed zrobieniem tej strasznej rzeczy.
Usłyszałem szept rozchodzący się po tłumie, kiedy ten przystojny, popularny chłopak opowiadał o swojej słabości. Zobaczyłem jego mamę i tatę uśmiechających się do mnie w ten sam, pełen wdzięczności sposób. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z jego głębi. Nigdy nie oceniaj zbyt nisko swoich czynów. Jednym drobnym gestem, możesz odmienić życie innej osoby. Na lepsze lub na gorsze.
Bóg stawia nas na czyjejś drodze, abyśmy w jakiś sposób wpłynęli na życie innej osoby... Szukaj Boga w innych.
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
ANIOŁ DRUGIEJ SZANSY

bf692ad5d889.gif


Gdy Dobry Bóg stworzył już wszystko to co miał do stworzenia na Tym Świecie i zrobił to dokładnie tak jak chciał, odpoczywał w towarzystwie Anioła, podziwiając swe dzieło. Z zadowoleniem przyglądał się Szczęściu, Miłości, Dobru, Pięknu, podobała Mu się Radość i Skromność, Mądrość i Wolna Wola... i Wolna Wola? Tu zamyślił się , zastanowił i przyjrzał uważnie Wolnej Woli. Nie odrywając spojrzenia od niej rzekł do siedzącego obok Anioła:
- Wbrew temu co będą mówili niektórzy zapamiętaj,- jest to Najlepszy Świat... ale ona - wskazał ruchem głowy Wolną Wolę - wygląda tu jak prezent dla Szatana.- skrzywił się - Spójrz! Wodzi na pokuszenie, pozwala na złe uczynki, hmmm... pozwala nawet sprzeciwić się Mojej Woli... Coś z nią zrobić trzeba, ale zrezygnować z niej jednak nie mogę. Jest tu potrzebna.
Trwali tak chwilę w zamyśleniu patrząc na Świat - Najlepszy z Możliwych.
- Dobry Boże, Twoje dzieło tworzenia Świata ukończone już zostało i, jak powiedziałeś słusznie, jest to Najlepszy Świat, bez względu na to co mówią inni. Powiedz więc, czy jeśli cokolwiek zmienisz, Najlepszy Świat nie stanie się wtedy gorszy?
- Prawda to, dlatego też to, co uczynię dla Człowieka, nie będzie należało do jego Świata. Będzie to rzecz z innego świata. Oddzielać go będzie od niej Granica Życia.
- Doprawdy nie pojmuję Twego zamysłu - powiedział spokojnie Anioł, który zdążył się już do tego przyzwyczaić.
Stwórca spojrzał jeszcze raz na Cały Boży Świat i rzekł:
- Jeśli wszystko pozostanie tak jak jest teraz, zbyt wielu ludzi pobłądzi, straci Szczęście i znajdzie swoje miejsce w Piekle.
- Stworzyłeś Panie dla nich Piekło?- zapytał Anioł a zaskoczenie odmieniło jego Anielski wyraz twarzy.
- Nie. Piekła się nie tworzy. Piekło jest głębokim i wiecznym doświadczaniem nieodwracalności Złego. Piekło to świadomość utraconej na zawsze szansy na Szczęście, Dobro i Piękno. Aby Człowieka przed tym uratować powiem ci co uczynisz. Pójdziesz pośród ludzi i każdemu, kto cię o to poprosi, dasz drugą szansę na Życie w Szczęściu. Pomożesz każdemu w tym, by za drugim razem mógł w lepszy sposób przeżyć swoje życie. Ale, aby nie był w tym wyrachowany i cyniczny, odbierzesz mu pamięć poprzedniego życia. Nie pozbawiaj go jednak szansy na unikanie błędów uprzednio popełnionych. Posłuż się w tym celu Sercem Człowieka. Pozostawisz w Nim okruchy pamięci poprzedniego życia. Dlatego Serce najlepiej będzie wiedziało jak korzystać z Wolnej Woli i jakich w życiu dokonywać wyborów. Pamiętaj jednak, że każdy człowiek może skorzystać tylko raz z twojej pomocy... Aniele Drugiej Szansy.

Tak powiedział Dobry Bóg i tak się stało... jak zawsze zresztą.

I odszedł tedy Anioł Drugiej Szansy czynić to co mu przykazano.

Gdzieś na Świecie, w małym pokoiku, prawie nikomu nie znany Stary Człowiek, zbliża się do Granicy Życia Swego. Życia Zwykłego, bo jest, jak to mówią, Dobrym Zwykłym Człowiekiem. Nikomu nie wyrządza krzywdy, zawsze kieruje się "zdrowymi" zasadami, nie czyni zła i nie pozwala go czynić sobie. Życie przeżył "poprawnie" i nawet "dostatecznie dobrze", ale nie jest szczęśliwy?
Stary przeczuwa już, że jego Życie zbliża się do Wielkiego Końca, robi w pamięci bilans życia... i tak jak się spodziewał, nie wypadł on "in plus". Przypomniał sobie wszystkie zmarnowane szanse na szczęśliwe życie, niezrealizowane marzenia odkładane później, ciągłe rozpamiętywanie strat i szkód, chwile szczęśliwości, które przeminęły nie pozostawiając w duszy nic, niewłaściwe wybory, pomijanie piękna. Ludzie, których mógł uczynić szczęśliwymi tworzyli na jego liście długą kolejkę, tych szczęśliwych było zadziwiająco mało. Wszystko to przygnębiło go bardzo i skłoniło do smutnych rozmyślań.
- Życie powinno się przeżyć najlepiej jak to możliwe, najwspanialej, najpełniej - pomyślał i zdumiała go prostota tej prawdy - i wcale nie chodzi o szaleństwo czerpania całymi garściami, ani o ciągłe wygrywanie, ani o życie na wysokim poziomie. Chodzi o życie zgodne z zasadami miłości, dobra, piękna... poszukując tego i dbając o to, gdy już zostanie znalezione, żyjemy prawdziwie szczęśliwie. I właśnie teraz, gdy pojąłem jak powinno się żyć, przychodzi mi odejść, a życie zakończyć.
Po tych słowach wielki smutek wtargnął w głąb serca Człowieka i pozostałby tam pewnie na zawsze, gdyby nie pojawił się przed nim, w świetle Nadziei i Miłości, Anioł. Zbliżył się Anioł do niego, a sama obecność Anioła nadzieją zalała serce Starego Człowieka. Wtedy Serce poznało, że Anioł ten to Anioł Drugiej Szansy.
- Daj mi jaszcze czas, bym mógł poprawić swoje życie.- poprosił Anioła ośmielony jego łagodnym spojrzeniem - Pozwól mi naprawić wszystkie moje błędy, kierując się tym razem głosem serca. Serca, którego przyznaję, do tej pory nie słuchałem, którego głos lekceważyłem, którego rady odkładałem "na później".
Anioł nie odpowiedział, zamyślił się, spoważniał, a w spojrzeniu pojawił się smutek.
Wydawało się Staremu Człowiekowi, że nigdy nie nadejdzie odpowiedź, aż wreszcie Anioł rzekł:
- Słyszałeś w sobie głos Mądrego Serca a nie słuchałeś Go. Serca, które do ciebie krzyczało, przez ciebie płakało i wyrywało się do spraw i rzeczy ważnych, ale nie traktowałeś tego poważnie. Ośmieszałeś Serca głos. Ja już dla ciebie nic zrobić nie mogę.
- Przecież jesteś Aniołem Drugiej Szansy - obudziło się w Starym pragnienie przeżycia Szczęścia - przyjdź później, przecież każdemu trzeba dać szansę, pozwól mi spróbować życia po raz drugi.
- Ale my dziś właśnie spotykamy się po raz drugi... Słyszałeś Głos Mądrego Serca, a to znaczy, że życie, które dziś kończysz było twoja ostatnią szansą na szczęście. Nie wykorzystałeś jej.

I zrozumiał Stary Człowiek jak boli świadomość utraconej szansy na Szczęście, Dobro i Piękno.
I odszedł tedy Anioł Drugiej Szansy czynić innym dokładnie to co mu przykazano.


Słyszysz czasami zagłuszony głos twego Serca?
To oznacza, że ktoś daje Ci ostatnią szansę na Szczęśliwe Życie.
Kolejnej szansy już nie będzie. Korzystaj z tej.
Głos twego Mądrego Serca wskazuje Ci drogę do Szczęścia.
Słuchaj go, bo właśnie teraz trwa Twoja ostatnia szansa.
Korzystaj z niej. Podążaj za głosem Serca.

NOWY DZIEŃ NAJPIĘKNIEJSZYM DAREM

jablko-zielone-200g.jpg


Każdego poranka bogaty i wszechpotężny król Bengodi odbierał hołdy swoich poddanych. W swoim życiu zdobył już wszystko to, co można było zdobyć i zaczął się trochę nudzić.
Pośród różnych poddanych zjawiających się codziennie na dworze, każdego dnia pojawiał się również punktualnie pewien cichy żebrak. Przynosił on królowi jabłko, a potem oddalał się równie cicho jak wchodził.
Król, który przyzwyczajony był do otrzymywania wspaniałych darów, przyjmował dar z odrobiną ironii i pobłażania, a gdy tylko żebrak się odwracał, drwił sobie z niego, a wraz z nim cały dwór. Jednak żebrak tym się nie zrażał.
Powracał każdego dnia, by przekazać królewskim dłoniom kolejny dar. Król przyjmował go rutynowo i odkładał jabłko natychmiast do przygotowanego na tę okazję koszyka znajdującego się blisko tronu. Były w nim wszystkie jabłka cierpliwie i pokornie przekazywane przez żebraka. Kosz był już prawie całkiem pełen.
Pewnego dnia ulubiona królewska małpa wzięła jedno jabłko i ugryzła je, po czym plując nim, rzuciła pod nogi króla. Monarcha oniemiał z wrażenia, gdy dostrzegł wewnątrz jabłka migocącą perłę. Rozkazał natychmiast, aby otworzono wszystkie owoce z koszyka. W każdym z nich, znajdowała się taka sama perła. Zdumiony król kazał zaraz przywołać do siebie żebraka i zaczął go przepytywać.

- Przynosiłem ci te dary, panie - odpowiedział człowiek - abyś mógł zrozumieć,
że życie obdarza cię każdego dnia niezwykłym prezentem,
którego ty nawet nie dostrzegasz i wyrzucasz do kosza.
Wszystko dlatego, że jesteś otoczony nadmierną ilością bogactw.
Najpiękniejszym ze wszystkich darów jest każdy rozpoczynający się dzień"


DREWNIANY TALERZ

3932023_m.jpg


Pewna starsza pani mieszkała za miastem wraz z córką i wnuczkiem.
Mijały lata, a jej ręce stawały się coraz słabsze i słabsze, podobnie jak jej wzrok i słuch. Bardzo chciała być użyteczna, ale choroby i starość
spowodowały, że miała niezręczne i niepewne ruchy. Tak więc babunia tłukła naczynia, gubiła sztućce, rozlewała wodę i potrawy.

Pewnego dnia jej córka, rozdrażniona tym, że matka zbiła jeszcze jeden cenny talerz, posłała chłopca, by kupił drewniany talerz dla babci.
Chłopiec ociągał się, ponieważ wiedział, że to upokorzyłoby jego babunię. Głucha na jego wywody matka zmusiła go do posłuszeństwa.
Ale chłopiec wrócił do domu nie z jednym, lecz z dwoma drewnianymi talerzami.

- Przecież ci mówiłam, żebyś kupił jeden! - zgromiła go matka. - Czy nie zrozumiałeś?

- Owszem - odrzekł chłopiec - ale drugi kupiłem dla ciebie, kiedy będziesz stara...
 

alcor

Nowicjusz
Dołączył
18 Marzec 2011
Posty
325
Punkty reakcji
17
Wiek
13
Miasto
Forumowisko.pl
*
W przedziale
Osoby:
Pasażer
Mamusia
Dziecko

Pasażer:proszę zwrócić uwagę dziecku,żeby przestało wiercić dziurę w siedzeniu.
Mamusia:Nie pana siedzenie!
Pasażer:Dziwię się pani...
Mamusia:Nie ma pan innych zmartwień?!
Pasażer:Teraz robi dziurę w siedzeniu,a potem...
Mamusia:Jak pan śmie!
Pasażer(do siebie)Kult dziecka.Rozpieszczają dzieci,a potem dziwią się,że dzieci oddają ich do przytułków...
Mamusia:Moje dziecko ma dobre serce!
Dziecko:Nie denelwuj się mamo.Dam temu panu w moldę!
*
Sąsiadka

Moja sąsiadka przychodzi do mnie i mówi:
Panie Janie,pojutrze przyjeżdża Papież,a pan na swoich oknach niczego nie nakleił.
Moja sąsiadka jest bardzo religijna.W każdą niedzielę chodzi do Kościoła i należy do kółka różańcowego.Aby nie urazić jej uczuć religijnych,odpowiadam z uśmiechem:
-Pani Zofio,ja bardzo szanuje naszego Papieża,lecz nie czuję potrzeby,aby naklejać coś na szybach.
Wyszła obrażona.Przez dwa miesiące udawała,że mnie nie zna.
Niedawno wprowadził się do naszego bloku samotny mężczyzna.Często odbywają się u niego w nocy głośne spotkania towarzyskie.
Któregoś wieczora moja sąsiadka telefonuje i mówi:
-Panie Janie,dzwonię na policję,bo ten nowy sąsiad nie daje mi spać.Proszę,aby pan był moim świadkiem.
-Ależ pani Zofio,po co od razu wzywać policję?Może trzeba z nim porozmawiać.
Usłyszałem trzask odkładanej słuchawki.
Kilka dni po tej rozmowie,moja sąsiadka zatelefonowała do mnie i poprosiła,abym abym kupił jej pieczywo,gdyż przeziębiła się i leży w łóżku.Zadowolony,że nareszcie poprawiły się moje stosunki z sąsiadką,zacząłem jeść śniadanie,gdy zadzwonił telefon.
-Panie Janie,pan mi oddał za mało reszty!
-Nic podobnego,pani Zofio.Wszystko pani oddałem,odpowiedziałem siląc się na spokój w głosie.
-Tego już za wiele!Pan mnie okrada!Ja jestem...
Rzuciłem słuchawkę.Kilka dni później,a było to przed Wielkanocą,zatelefonowała do mnie sąsiadka i powiedziała,że ona jako katoliczka przeprasza mnie,choć nie powinna,gdyż nie wie za co,ale wydaje jej się,że jestem na nią obrażony.
 

melodia

Stały bywalec
Dołączył
27 Wrzesień 2008
Posty
2 064
Punkty reakcji
172
WRÓBEL

wrobel.jpg



Zamarzł wróbelek i pac.. na bezdroże.
Przechodzi koń - leci ciepła kupa
Ogrzał się wróbelek, ale wyjść nie może.
Idzie kot!.. wyciągnął go i schrupał
- zabierając w krzaki.

A morał jest taki:

Nie każdy oprawcą,
kto cię z gównem zrówna
i nie zawsze, ten wybawcą
- kto wyciąga z gówna!
 
Do góry