pamabiamka
Nowicjusz
Witam Cie, która/y to czytasz...
Ciężko mi samej poradzić sobie w tej sytuacji, która niedawno mnie spotkała, myśli nie dają spokoju, zajęcia nie daja ukojenia...
Byliśmy razem 3 lata, bardzo intensywnie zresztą, bo sporą częśc tego okresu mieszkaliśmy razem. Nie wszystko ukladało sie dobrze od początku - z mojej strony nie potrafiłam na początku całkowicie go zaakceptować, ale on chciał spróbować, powiedzial, ze bedzie walczył o nas. Podobał mi sie też, miał cechy, które mnie pociągały, ale rónież takie, które mi się nie odpowiadały specjalnie, jednak na tyle go polubiłam, ze chciałam równiez dać nam szanse. No i żyliśmy razem, z mojej strony polepszało sie uczucie do niego, coraz mniej rzeczy mnie w nim drażniło, a coraz więcej sie podobało. Zachecał mnie do siebie, dbał o mnie, troszczył się, był najlepszy... I pewnego dnia po prostu zerwał, wysłał mi moje rzeczy i stwierdził, ze jego nie satysfakcjonuje to co jest między nami... Po takim czasie dbania o to, zeby nam sie udało, w momencie, gdy ja już byłam prawie przekonana, ze chce z nim być na zawsze! Nie reagował na żadne prośby, płacze, nawet odrzucił myśl o ostatnim spotkaniu na żywo(zerwał ze mna przez e-mail). Powiedział mi jeszcze, ze to tez moja wina, bo mogłam z nim nie być, jak nie czułam, ze wszystko jest ok. On teraz juz wie, ze z tego nic byc nie może i nie ma opcji powrotu. Płakałam mu 2 miesiace przez internet, bo spotkać sie nie chciał, rozmawiać też nie bardzo - ale nic mi to nie dało. Nie rozumiem jego zachowania, myslałam, ze mu zależy, ze wie co robi, że gdy mnie prosił, byśmy spróbowali, to była to z jego strony odpowiedzialna prośba. A teraz... ja się przywiązałam tak mocno, pokochałam dużo bardziej niz na poczatku, a on stwierdza, ze jego to nie satysfakcjonuje i będzie szukał innej prawdziwej miłosci...
Jak z tym życ, jak sobie poradzić? Czuje sie taka samotna... Tak mu ufałam, myślałam, ze jest moim najlepszym przyjacielem... że nigdy by mnie nie skrzywdził, że jednak cos do mnie czuje...Ktoś potrafi wyjaśnić mi jego zachowanie?
Nie chce mi sie juz nic, straciłam wiarę w ludzi - tak bardzo w niego wierzyłam, wydawał sie taki wiarygodny, dobry ... i kochający...
Co mam o tym myśleć, jak się pozbierać? Może to ja jestem jakaś beznadziejna...
Ciężko mi samej poradzić sobie w tej sytuacji, która niedawno mnie spotkała, myśli nie dają spokoju, zajęcia nie daja ukojenia...
Byliśmy razem 3 lata, bardzo intensywnie zresztą, bo sporą częśc tego okresu mieszkaliśmy razem. Nie wszystko ukladało sie dobrze od początku - z mojej strony nie potrafiłam na początku całkowicie go zaakceptować, ale on chciał spróbować, powiedzial, ze bedzie walczył o nas. Podobał mi sie też, miał cechy, które mnie pociągały, ale rónież takie, które mi się nie odpowiadały specjalnie, jednak na tyle go polubiłam, ze chciałam równiez dać nam szanse. No i żyliśmy razem, z mojej strony polepszało sie uczucie do niego, coraz mniej rzeczy mnie w nim drażniło, a coraz więcej sie podobało. Zachecał mnie do siebie, dbał o mnie, troszczył się, był najlepszy... I pewnego dnia po prostu zerwał, wysłał mi moje rzeczy i stwierdził, ze jego nie satysfakcjonuje to co jest między nami... Po takim czasie dbania o to, zeby nam sie udało, w momencie, gdy ja już byłam prawie przekonana, ze chce z nim być na zawsze! Nie reagował na żadne prośby, płacze, nawet odrzucił myśl o ostatnim spotkaniu na żywo(zerwał ze mna przez e-mail). Powiedział mi jeszcze, ze to tez moja wina, bo mogłam z nim nie być, jak nie czułam, ze wszystko jest ok. On teraz juz wie, ze z tego nic byc nie może i nie ma opcji powrotu. Płakałam mu 2 miesiace przez internet, bo spotkać sie nie chciał, rozmawiać też nie bardzo - ale nic mi to nie dało. Nie rozumiem jego zachowania, myslałam, ze mu zależy, ze wie co robi, że gdy mnie prosił, byśmy spróbowali, to była to z jego strony odpowiedzialna prośba. A teraz... ja się przywiązałam tak mocno, pokochałam dużo bardziej niz na poczatku, a on stwierdza, ze jego to nie satysfakcjonuje i będzie szukał innej prawdziwej miłosci...
Jak z tym życ, jak sobie poradzić? Czuje sie taka samotna... Tak mu ufałam, myślałam, ze jest moim najlepszym przyjacielem... że nigdy by mnie nie skrzywdził, że jednak cos do mnie czuje...Ktoś potrafi wyjaśnić mi jego zachowanie?
Nie chce mi sie juz nic, straciłam wiarę w ludzi - tak bardzo w niego wierzyłam, wydawał sie taki wiarygodny, dobry ... i kochający...
Co mam o tym myśleć, jak się pozbierać? Może to ja jestem jakaś beznadziejna...