Wymiar sprawiedliwości czy niesprawiedliwości?

Status
Zamknięty.

master6x6

Słowianin
Dołączył
25 Lipiec 2007
Posty
6 636
Punkty reakcji
129
Miasto
Rzeszów
Zatrzymali rowery przy drodze, tuż przy mostku prowadzącym do Krzysztofa W. w rzeszowskiej Słocinie. Paweł poszedł po kolegę na drugą stronę ulicy. Jakub z Michałem czekali przy rowerach na powrót Pawła. Nie doczekali się, bo...

...z posesji wypadł pan Krzysztof, tylko w klapkach i slipach. Ciepły, wrześniowy wieczór był.
- Nie ma was - rzucił do dwójki chłopców.
- Nie ma nas - rezolutnie skontrował Michał, wówczas gimnazjalista, i zaczął zbierać się z rowerem z tego miejsca. Jakub też.

Nie zdążyli, bo - wynika z zeznań Michała - pan Krzysztof chwycił go "za bety”, stojący okrakiem nad ramą roweru chłopak stracił grunt pod nogami, pochylił się do tyłu i dla zachowania równowagi odruchowo chwycił się napastnika. I obaj runęli na ziemię.

Jakub chciał ratować kolegę, ale nie zdążył, bo Michał jakoś tak w przypływie paniki wysupłał się spod roweru i spod mężczyzny i dał w długą. A za nim Jakub.

Potem przed sądem pani psycholog pytała ich: dlaczego nie uciekaliście rowerami, przecież tak by było szybciej? Gdyby pani psycholog przeprowadziła wizję lokalną, to może pojęłaby, że nie byłoby szybciej.

Pani psycholog zastała przez sąd powołana do tego, żeby wydać opinię, czy chłopcy nie kłamią. A chłopcy od września 2009 r. maglowani są przez wymiar sprawiedliwości pod zarzutem pobicia pana Krzysztofa. I niech się schowają wszystkie lekcje wiedzy o społeczeństwie. Te półtora roku, to dla trójki chłopaków najlepsza lekcja. Piekielnie gorzka.
Bity bije bijącego, ale o co chodzi?

Chłopcy pewnie jeszcze tego samego dnia zapomnieliby o incydencie, nawet o tym, że pan Krzysztof nieco pogonił ich po Słocinie. Zapomnieć się nie dało, bo w odruchu ucieczki porzucili rowery.

Kiedy, ochłonąwszy, wrócili cichaczem po sprzęt, sprzętu na mostku już nie było, a z posesji pana Krzysztofa, właściciela punktu skupu złomu, dobywał się warkot silnika wózka widłowego.

- Jeździł wprzód i w tył, bo jak jest na wstecznym, to wydaje takie charakterystyczne pik, pik, pik... – zeznawał przed sądem jeden z młodych ludzi.

Najpierw zaalarmowali nieświadomego wydarzeń Pawła, który wciąż tkwił u swojego kolegi po drugiej stronie ulicy. Potem zadzwonili po policję, przyjechał patrol, zapakował chłopców do radiowozu i dowiózł do posesji pana Krzysztofa.

Była konfrontacja. Dwóch chłopców oświadczyło policjantom, że pan Krzysztof popchnął jednego z nich, upadli, potem uciekli, potem wezwali policję. Pan Krzysztof miał inne wspomnienia: zeznał, że podszedł do chłopców i od jednego z nich dostał "z bańki”, a kiedy padł na ziemię, trójka chłopaków go skopała. I dopiero potem uciekli.

Ważne było to, co potem obaj policjanci zeznali przed sądem: zostali wezwani przez chłopca, który zgłosił zniszczenie rowerów. Na miejscu wyszedł do policjantów mężczyzna, który przyznał, że rowery zabrał. Na wezwanie policjantów rowery wydał. Kompletnie zniszczone. Funkcjonariuszom przyznał się, że przejechał po rowerach wózkiem widłowym.

Oświadczył, że został przez chłopców pobity, ale później policjant zapewniał, że żadnych śladów pobicia nie zauważył. Policjanci na miejsce wezwali rodziców trójki chłopców, próbowali z nimi rozmawiać, ale pan Krzysztof w rozmowie przeszkadzał.

Obaj policjanci zeznali, że zachowywał się, jakby był pod wpływem alkoholu. Ten drugi nawet kategorycznie stwierdził, że pan Krzysztof "był pod wpływem” i agresywny, więc zapakowali go do radiowozu. Próbował się z niego wydostać, tłukł ręką w szybę, krzyczał.

Zaproponowali mu, żeby złożył zawiadomienie o pobiciu, ale najpierw musi poddać się badaniom na zawartość alkoholu. Zabrali mężczyznę na komisariat, tu pan Krzysztof odmówił i badań, i złożenia zawiadomienia o pobiciu.

Na tym mogło się skończyć. Chłopcy "odpuścili”, że pan Krzysztof ich trochę poszarpał i trochę pogonił, za to poszli za radą policjantów i donieśli na pana Krzysztofa i zażądali od niego zwrotu pieniędzy za zniszczone rowery.

Rekompensaty 3 tysięcy złotych nie dostali. Dostali za to półtora roku poniewierki po prokuratorach, sądach i w końcu sami stali się oskarżonymi.
Choć Pawła nie było, jest winny

Prokuratura umorzyła sprawę o zniszczenie rowerów. Nie była w stanie wyjaśnić, kto i czym powykręcał ramy, koła i kierownice tak, że do niczego się nie nadawały.

Krzysztof W. teraz zmienił zeznania i tłumaczył, że porzucone na drodze rowery zniszczyły przejeżdżające samochody. Jakoś umknęło prokuraturze, że obaj policjanci zeznali, że tuż po incydencie pan Krzysztof przyznał się przed nimi do jazdy wózkiem widłowym po jednośladach.


Ale teraz pan Krzysztof wkurzył się na chłopaków i złożył zawiadomienie o pobiciu. Prokuratura uznała, że coś jest na rzeczy i skierowała sprawę do sądu dla nieletnich. Krzysztofowi wymiar sprawiedliwości dał spokój (z braku dowodów), za to wziął w obroty chłopców.

Wszyscy trzej stanęli przed sądem pod zarzutem, iż "dopuścili się czynu karalnego (...) działając wspólnie i w porozumieniu dokonali pobicia Krzysztofa W (...) powodując u niego obrażenia ciała w postaci stłuczenia głowy z raną i krwiakiem okolicy prawego oczodołu, stłuczenia pleców, otarcia naskórka”...

W ten sposób chłopcy mieli doprowadzić do narażenia go "na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu”.

Doniesienie na chłopców pan Krzysztof złożył trzy dni po zajściu. I wcale nie ukrywał, że to odwet za sprawę o rowery. Już wtedy miał w ręku obdukcję z pogotowia, a obdukcja nie wykluczała, że obrażenia mogły powstać w wyniku pobicia. Potem ekspertyza biegłego sądowego potwierdziła, że rzeczywiście mogły.

I to "mogło” wystarczyło, żeby trójkę chłopców postawić przed sądem. Trójkę, choć pięcioro świadków zarzekało się przed sądem, że Pawła w ogóle przy zajściu nie było, bo bawił wtedy w domu kolegi. Tym razem wystarczyło, że pan Krzysztof zeznał, że kopało go trzech, a jego żona potwierdziła, że kopało go trzech.

- I z całej trójki to Pawła najbardziej wkurza, bo jego nawet nie było na miejscu - tłumaczy mama Michała.

A potem na świadków wezwano dwóch chłopców, mieszkających po sąsiedzku i ci powiedzieli, że właściciel punktu skupu złomu jeździł po rowerach wózkiem widłowym i że to on zaczął się z chłopakami szarpać. Potem sąd zdecydował o ich konfrontacji z właścicielem złomowiska.

Zeznania jednego z nich nagle się zmieniły, bo chłopak zapomniał, że widział zajście. Dlaczego? Przyciśnięty przez adwokata wyznał, że pewnego razu pan W. powiedział mu, że "jak będę zeznawał, że widziałem tę bójkę, to on zrobi tak, że będę siedział za fałszywe zeznania”.
Sprawiedliwości im się zachciało

Dotychczasowy przebieg sprawy sugeruje, że pan Krzysztof rzeczywiście może to zrobić. Z błogosławieństwem sądu może oskarżyć o udział w bójce Pawła, którego w ogóle przy tym nie było. Wbrew zeznaniom świadków może wymigać się przed sądem z tego, że zniszczył rowery.

Jak się ma brata w policji i szwagierkę w prokuraturze, to przed sądem można wszystko - wynika dla trójki chłopców z półtorarocznej lekcji wiedzy o społeczeństwie. Ich rodzice też nie wierzą już w wymiar sprawiedliwości, napisali do Rzecznika Praw Dziecka.

- Chłopcy są już wykończeni psychicznie wizytami w prokuraturze, sądach, czekaniem na wezwania i rozprawy sądowe, zwalnianiem się z lekcji, bo trzeba być w sądzie - opowiada matka Pawła. - Jakby wtedy nie wezwali policji, nie posłuchali policjantów i nie domagali się zapłaty za rowery, to dziś mieliby spokój.

Sprawiedliwości im się zachciało. To ją dostali. Jakąś taką pokraczną.
***
Krzysztof W. nie chciał rozmawiać z Nowinami.
źródło: nowiny24.pl
Oryginalny tytuł: Chcieli zapłaty za zniszczone rowery. No to zrobiono z nich bandytów

No cóż, jak widać mając rodzinę w prokuraturze lub sądzie można w Polsce bezkarnie popełniać drobne przestępstwa... I to nie pierwszy taki przypadek.
 

kdVer

Nowicjusz
Dołączył
5 Kwiecień 2008
Posty
1 609
Punkty reakcji
27
Wiek
35
A tak się właśnie zastanawiałem czytając jak ów Krzysztof to zrobił, że mu tak ładnie idzie - i się wyjaśniło. Oczywiście, takie przypadki są złe, potępienia godne etc ale obawiam się, że mając taką okazję, pomóc komuś w rodzinie przeciwko prawdzie i sprawiedliwości, 90% z niej skorzystałoby. Znam przypadek alkoholika, który wielokrotnie złapany na jeździe po alkoholu, nie stracił ani pojazdu ani prawka bo rodzina w policji pomaga.
Dziwić się potem, że w Polsce "panuje anarchia i ludzie zamiast do sądów wolą sami działać" - dosyć często słyszę to narzekanie, jak to u nas szacunek prawa i "zrób to sam". Wszystko ma minusy, owszem ale chciałoby się szorstkiej i ślepej sprawiedliwości, nawet jeśli nie będzie oficjalna i państwowa. I co z tym zrobimy? ;)
 
Status
Zamknięty.
Do góry