" czy weterynarz ma ogólnie rację bytu w dużym mieście typu Wrocław nie za bardzo chciałbym po fajnych studiach wracać na wieś i leczyć krowy "
ja urodziłam się i skończyłam studia we Wrocławiu.
Właśnie przez to że nikt nie chce na wieś, to w mieście jest gabinet weterynaryjny na każdym rogu i przyjmuje po 3 pacjentów dziennie. Tylko większe gabinety zdobywają renomę i godziwie zarabiają, ale ciężko się do nich dostać do pracy no i ma się szefa który ciągle kontroluje. Poza tym w takich klinikach niekoniecznie można się czegoś nauczyć, bo właściciel nie dopuszcza młodych do operacji żeby nie podpatrzyli i potem nie otworzyli obok swojego gabineciku i nie robili konkurencji.
Dlatego, mimo że miastowa, wyjechałam jednak na wieś. Jestem sama sobie szefem, nigdzie się nie spieszę, mam czas przystanąć pogadać z ludźmi, dużo przebywam na świeżym powietrzu. Nie nudzę się, bo jednego dnia mogę leczyć kulejącego konia, przyciąć zęby śwince morskiej, opatrzyć skrzydło dzięciołowi, leczyć kaszlącego byka i operować kota.
Bo widzę często wpisy że badanie krowy pod ogonem to fu i błee, ale potem mięso i serki każdy chętnie je, i pije jogurciki i mleko.
Poza tym mogę zapewnić że pomóc biednej krowie która nie może się wycielić i wyciągnąć cielaczka który otworzy oczy i zacznie robić muuuk muuk, to też piękna sprawa.
Coraz częstszy widok mężczyzny-weterynarza zajmującego się tylko i wyłącznie chomiczkami i kotkami, to wybaczcie ale jest coś nie tak. Skoro ja kobieta do tego blondynka mogę dawać radę w terenie, to zapewniam że inni też sobie poradzą.