Długo myślałem nad napisaniem tego tematu, zawsze myślałem że się ułoży, a jest coraz gorzej, pogłębiają się już istniejące problemu i dochodzą inne...
Na wstępie mam 20lat, w zeszłym roku zawaliłem w klasie maturalnej technikum język niemiecki, w sumie z mojej winy, olałem i tyle nie ma wątpliwości, mogłem w sierpniu pisać poprawkę ale doszedłem wspólnie z mamą do wniosku że to i tak prawie nic nie da bo średnie wykształcenie bede miała a co z maturą i tytułem technika że może trzeba się jeszcze rok pomęczyć w szkole i zdać maturę, zdać egzamin na technika, tak więc nie przystąpiłem do poprawki, we wrześniu trafiłem do nowej klasy, w sumie jako tako zaakceptowano mnie no ale wiadomo nie w pełni jak swojego... część klasy traktuje mnie jak obcego, to trochu boli, no ale zdarza się, w tym roku jakoś idzie nauka, maturę próbną napisałem najlepiej z klas technikum... czyli jest nawet ok, ale... nadal nie radzę sobie z niemieckim, ni potrafię już ogarnąć z tego wszystkiego wybrałem najgorsdzą drogę... zacząłem chodzić w kratkę z powodu obaw że znów z jakiegoś powodu będzie mi nauczycielka dogryzać i katować, wyśmiewać się że nie zdałem, że u niej też nie zdam, to że nie zdam u niej juz na pierwszej lekcji usłyszałem zaraz po tym jak się przedstawiłem u niej na lekcji... ktoś głupio w pokoju nauczycielskim głupie ploty wśród nauczycieli rozsiewa jaki to ja zły nie jestem, że się nie uczę, że z każdego przedmiotu mam lipę a później owi nauczyciele którzy to usłuszą przekazują to mojej dziewczynie która chodzi do tej samej szkoły co ja... mówie jej że to plotki ale ona zdaje się mi nie wierzyć jeśli to się da to staram się jej udowadniać że się mylą, że nie jest najgorzej, ostatni przykład któryś nauczyciel jej powiedział że nie chodzę na fakultety z fizyki... jak ja nawet nigdy na faki z fizy nie byłem zapisany, musiałem jej pokazywać podanie przedmiotowe by w miarę uwierzyła ale i tak z txt że ale mógł być chodzić bo zdajesz ją na fizyce... jasne mógłbym tylko że są na tych samych godzinach co geografia więc się nie rozdwoje... Zacząłem o związku, no właśnie, ostatnio moja dziewczyna twierdzi że się oddalamy, że nie mamy czasu dla siebie, sama twierdzi że ma ogrom nauki że nawet na przerwach nie ma czasu się spotykać... no i gada że jesli by nam zależało to zawsze byśmy choć chwilę znaleźli dla siebie, ale to moja wina itd, ale to ja dzwonie, pytam się prawie co przerwę czy ma czas, a ona że musi się uczyć albo że koleżance wcześniej coś obiecała. Mam poważne problemy ze zdrowiem, a ona sie denerwuje gdy jej pisze że coś mnie boli, czy gdy mam jakies objawy choroby, że się jej niby za dużo żale i ma dosyć... no heloł, ale jak ją brzuch boli to ta sprawa jest najważniejsza na świecie, nie ma innego tematu... dowodem na brak zainteresowania mym zdrowiem jest fakt że gdy tydzień leżałem w szpitalu to wpadła do mnie na godzinę na dodatek z koleżanką... i tyle ją widziałem, to już zwykłe nic nie znaczące osoby, koledzy/koleżanki moi dłużej przy mnie byli i dawali to co wtedy potrzebowałem najbardziej, mentalnego wsparcia że ktoś sie mną interesuje,
W domu też nie najlepiej, mój tato jest alkoholikiem... rano chodzi do pracy, wraca, pije, śpi, marudzi... tyle jego zycia, mam dosyć ciągłych codziennych awantur zx jego strony, najgorzej jest gdy mama ma druga zmianę, gdy nie ma jej popołudniu w domu, męczy mnie o kasę na %% buntuje się nie chce mu dac ale i tak to nic nie daje, swoje pieniądze które zarobiłem w sumie to musze mu dawać by sobie pił ogromnie mnie to denerwuje, a później nie ma kto mi ich zwrócić bo głupio mi isc do mamy by oddała kasę na tate... utrzymuje mnie w sumie, daje dach nad głową, nie wypada... mam brata i jemu wszystko w sumie wolno a ja jak coś trzeba zrobić w domu to tylko ja mam zrobic bo najstarszy, bo muszę, traktuje mnie tak samo jak mój dziadek jego bo on też jest najstarszy... nie wyciągnął wniosków ze swego dzieciństwa...
może i mam do kogo się udać, zwierzyć poprosić o jakąś pomoc ale mam też mega niemiłe doświadczenia bo kiedy bym nie potrzebował jakiejś pomocy to czuje się jakbym niewiadomo czego wymagał, że inni mają swoje sprawy, że przesadzam, może wy tez napiszecie że przesadzam że nie jest tak źle wtedy chyba trzeba będzie się udac do jakiegoś specjalisty na terapie w ośrodku zamkniętym...
wczoraj wieczorem chodziłem, siedziałem koło torów i myśłałęm sobie: "może wszedł byś pod ten pociąg, skończyło by się twe cierpienie, więcej by to dobrego przyniosło niż złego"
czuje się dokłądnie jak ciepła kluska taka we wszystkim co się nied dzieje szukam swojej winy,
Dziękuję za każdą odpowiedź, dziękuję za to że dotrwaliście do końca nawet jesli nie to prosze o odpowiedź w kwestii sytuacji do którego doczytaliście.
Na wstępie mam 20lat, w zeszłym roku zawaliłem w klasie maturalnej technikum język niemiecki, w sumie z mojej winy, olałem i tyle nie ma wątpliwości, mogłem w sierpniu pisać poprawkę ale doszedłem wspólnie z mamą do wniosku że to i tak prawie nic nie da bo średnie wykształcenie bede miała a co z maturą i tytułem technika że może trzeba się jeszcze rok pomęczyć w szkole i zdać maturę, zdać egzamin na technika, tak więc nie przystąpiłem do poprawki, we wrześniu trafiłem do nowej klasy, w sumie jako tako zaakceptowano mnie no ale wiadomo nie w pełni jak swojego... część klasy traktuje mnie jak obcego, to trochu boli, no ale zdarza się, w tym roku jakoś idzie nauka, maturę próbną napisałem najlepiej z klas technikum... czyli jest nawet ok, ale... nadal nie radzę sobie z niemieckim, ni potrafię już ogarnąć z tego wszystkiego wybrałem najgorsdzą drogę... zacząłem chodzić w kratkę z powodu obaw że znów z jakiegoś powodu będzie mi nauczycielka dogryzać i katować, wyśmiewać się że nie zdałem, że u niej też nie zdam, to że nie zdam u niej juz na pierwszej lekcji usłyszałem zaraz po tym jak się przedstawiłem u niej na lekcji... ktoś głupio w pokoju nauczycielskim głupie ploty wśród nauczycieli rozsiewa jaki to ja zły nie jestem, że się nie uczę, że z każdego przedmiotu mam lipę a później owi nauczyciele którzy to usłuszą przekazują to mojej dziewczynie która chodzi do tej samej szkoły co ja... mówie jej że to plotki ale ona zdaje się mi nie wierzyć jeśli to się da to staram się jej udowadniać że się mylą, że nie jest najgorzej, ostatni przykład któryś nauczyciel jej powiedział że nie chodzę na fakultety z fizyki... jak ja nawet nigdy na faki z fizy nie byłem zapisany, musiałem jej pokazywać podanie przedmiotowe by w miarę uwierzyła ale i tak z txt że ale mógł być chodzić bo zdajesz ją na fizyce... jasne mógłbym tylko że są na tych samych godzinach co geografia więc się nie rozdwoje... Zacząłem o związku, no właśnie, ostatnio moja dziewczyna twierdzi że się oddalamy, że nie mamy czasu dla siebie, sama twierdzi że ma ogrom nauki że nawet na przerwach nie ma czasu się spotykać... no i gada że jesli by nam zależało to zawsze byśmy choć chwilę znaleźli dla siebie, ale to moja wina itd, ale to ja dzwonie, pytam się prawie co przerwę czy ma czas, a ona że musi się uczyć albo że koleżance wcześniej coś obiecała. Mam poważne problemy ze zdrowiem, a ona sie denerwuje gdy jej pisze że coś mnie boli, czy gdy mam jakies objawy choroby, że się jej niby za dużo żale i ma dosyć... no heloł, ale jak ją brzuch boli to ta sprawa jest najważniejsza na świecie, nie ma innego tematu... dowodem na brak zainteresowania mym zdrowiem jest fakt że gdy tydzień leżałem w szpitalu to wpadła do mnie na godzinę na dodatek z koleżanką... i tyle ją widziałem, to już zwykłe nic nie znaczące osoby, koledzy/koleżanki moi dłużej przy mnie byli i dawali to co wtedy potrzebowałem najbardziej, mentalnego wsparcia że ktoś sie mną interesuje,
W domu też nie najlepiej, mój tato jest alkoholikiem... rano chodzi do pracy, wraca, pije, śpi, marudzi... tyle jego zycia, mam dosyć ciągłych codziennych awantur zx jego strony, najgorzej jest gdy mama ma druga zmianę, gdy nie ma jej popołudniu w domu, męczy mnie o kasę na %% buntuje się nie chce mu dac ale i tak to nic nie daje, swoje pieniądze które zarobiłem w sumie to musze mu dawać by sobie pił ogromnie mnie to denerwuje, a później nie ma kto mi ich zwrócić bo głupio mi isc do mamy by oddała kasę na tate... utrzymuje mnie w sumie, daje dach nad głową, nie wypada... mam brata i jemu wszystko w sumie wolno a ja jak coś trzeba zrobić w domu to tylko ja mam zrobic bo najstarszy, bo muszę, traktuje mnie tak samo jak mój dziadek jego bo on też jest najstarszy... nie wyciągnął wniosków ze swego dzieciństwa...
może i mam do kogo się udać, zwierzyć poprosić o jakąś pomoc ale mam też mega niemiłe doświadczenia bo kiedy bym nie potrzebował jakiejś pomocy to czuje się jakbym niewiadomo czego wymagał, że inni mają swoje sprawy, że przesadzam, może wy tez napiszecie że przesadzam że nie jest tak źle wtedy chyba trzeba będzie się udac do jakiegoś specjalisty na terapie w ośrodku zamkniętym...
wczoraj wieczorem chodziłem, siedziałem koło torów i myśłałęm sobie: "może wszedł byś pod ten pociąg, skończyło by się twe cierpienie, więcej by to dobrego przyniosło niż złego"
czuje się dokłądnie jak ciepła kluska taka we wszystkim co się nied dzieje szukam swojej winy,
Dziękuję za każdą odpowiedź, dziękuję za to że dotrwaliście do końca nawet jesli nie to prosze o odpowiedź w kwestii sytuacji do którego doczytaliście.