Dość dziwny tytuł tematu, ale postaram się opowiedzieć co leży mi na sercu i co tak naprawdę boli, zapraszam. ^^
Słowem wstępu - zaprzyjaźniłem się z koleżanką, zżyliśmy się bardzo bo mieliśmy dużo kontaktu przez ostatni rok. Naprawdę wiele rozmów, śmiechów, doradzania sobie nawzajem. No wiecie jak to jest. Po prostu rozumieliśmy się aż za dobrze, połączyły nas zarówno pasja, jak i nadawanie na tych samych falach. Jak nikt nigdy wcześniej. Nawet nie umiałem określić uczuć do Niej i dalej nie umiem, ale na pewno są one dość... głębokie, nie takie jak to zwykłego przyjaciela. Ale potem wrócę jeszcze do tego.
Chcąc, nie chcąc nasza relacja zaczęła trochę zanikać - ja pracowałem, koleżanka miała wyjazd. Oboje byliśmy dość pochłonięci, ale trwało to tylko jakiś okres czasu. Oczywiście próbowałem to podtrzymać czasami rozmowami sms/facebook, ale to raczej nie wychodziło - nie mogliśmy się zgrać. Tak było jakieś 1,5 miesiąca. Nie zauważyłem aby ten kontakt się oziębił, tylko po prostu brakowało czasu.
Potem kiedy mieliśmy go oboje już troszkę więcej to wszystko się obróciło o 180 stopni. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka, rozmowy często się urywały. Dziewczyna zdecydowanie mnie zlewała, wykazywała postawę "miło było, ale się skończyło". Podtrzymywałem ten kontakt przez blisko miesiąc, ale nie byłem nachalny, po prostu próbowałem coś zdziałać przy jej zerowym zaanażowaniu. Bardzo bolało, ale nie narzucałem się. Cześto podczas tych rozmów powtarzała, że teraz się bawi (tak jakby chciałą usprawiedliwić swój brak inicjatywy kopiąc sobie grób), po prostu ponownie była pochłonięta, tylko tym razem znajomymi i balowaniem. To smutne, po naprawdę wyglądało to jakby próbowała przekreślić relacje.
Żeby nie było - starałem się z nią o tym porozmawiać, ale szybko temat zostawał zmieniony, albo po prostu go unikała, a że naprawdę mało rozmawialiśmy to przez miesiąc nie znalazła się taka okazja. Dopiero ostatnio ją złapałem i już nie dałem się wywinąć, mimo że nie mieliśmy czasu na dłuższą pogawędkę. Szybko stwierdziła, że dalej jest po staremu i po prostu nie mała pieniędzy, żeby kontaktować się telefonicznie, rzadko siedziała na facebooku, a różnica kilometrów robiła swoje. Ale teraz może się to zmienić o ile chcę.
Łącząc ten okres zmian to było jakieś 2,5 miesiąca. Ona się zmieniła i realcja nasza również. Zaczęło brakować swobody w rozmowie, nie ma mowy o poważniejszej rozmowie, ostatnio wszystko sprowadza się do zrywania się i droczenia cały czas oczywiście w zabawnej atmosferze, ale ile można? Oprócz tego ciągle zostaje wrażenie, że nie trafiam w porę, że nie ma dla mnie czasu. Kiedy musieliśmy się żegnać zawsze ustalaliśmy kiedy możemy ponownie się spotkać, albo porozmawiać. Teraz już z Jej strony tego niema tylko znika i odezwu od niej nie dostanę. Smuci mnie to, gdyż do jej poprzedniej "wersji" naprawdę się przywiązałem.
No i odnośnie uczuć - zawsze traktowałem ją jako przyjaciółkę, jako jedną z najbliższych mi w życiu osób i wielkie szczęście które mnie całkiem przypadkowo spotkało. Mimo, że jest atrakcyjna fizycznie to jakoś nigdy nie miałem szczególnego pociągu. Po prostu osobowość przebijała wszystko i chciałęm tylko jednego - aby zawsze była. Odkąd relacja się pogorszyła, zacząłem się trochę bardziej się orientować co robi i co się z nią dzieje. Nie, nie prześladowałem jej, nie prowadziłem żadnego śledztwa. Im coraz gorzej było tym bardziej zaczynało brakować, tym więcej o niej myślałem i ciężej mi było zabić czas innym towarzystwem. Oprócz tego jak miała ostatnio miłosne uniesienia to troszkę mimo wszystko smuciłem się, że "ktoś mi ją odbiera". Po prostu coraz bardziej zaczęło mi zależeć, dalej nie wiem jakie to uczucie, nie umiem tego zdefiniować.
No i powracając do tytułu tematu. Tęsknię, ale... Za starą nią. Za taką relacją jaką mieliśmy, gdzie nic nas nie ograniczało. gdzie byliśmy dla siebie całkowicie otwarci. Obawiam się, że ona (realcja) się zmieniła już na stałe, a tamten surrealistyczny świat legł w gruzach. Mimo wszystko coś odczuwam do niej mocniejszego, co stale przyciąga mimo że ta rozmowa ostatnio jest nijaka i bez polotu. Często wspominam wcześniejsze rozmowy, a w aktualnych ciężko mi się odnaleźć, ale nie umiem sprowadzić ja na wcześniejsze tory.
W związku z tym mam kilka pytań. Czy to jest jakieś opóźnione zauroczenie, psychoza czy po prostu samotność tak działa? Wiem, że ciężko odpowiedzieć nie będąć mną, ale jak to wygląda z punktu osoby trzeciej. Jak się zachować względem Jej? Wiem, że teraz jest moment w którym mogę przejąć inicjatywę, zwiększyć częstotliwość naszych rozmów, albo dać zniknąć tej realcji całkiem. To taka druga szansa. Ale nasz kontakt w aktualnej wersji mi się nie podoba. Powinienem z nią o tym porozmawiać? Nie wyjdę na dziwaka? Czy po prostu starać się na siłę zmienić ścieżkę w którą te rozmowy idą? Tyle, że ostatnio mi to nie wychodziło. Czy jest to toksyczna relacja? Bo czuję, że ostatnio za dużo o Niej myślę, a inne relacje nie dają mi tyle radości i nie absorbują mnie tak. Mam mętlik w głowie.
Pozdrawiam
Słowem wstępu - zaprzyjaźniłem się z koleżanką, zżyliśmy się bardzo bo mieliśmy dużo kontaktu przez ostatni rok. Naprawdę wiele rozmów, śmiechów, doradzania sobie nawzajem. No wiecie jak to jest. Po prostu rozumieliśmy się aż za dobrze, połączyły nas zarówno pasja, jak i nadawanie na tych samych falach. Jak nikt nigdy wcześniej. Nawet nie umiałem określić uczuć do Niej i dalej nie umiem, ale na pewno są one dość... głębokie, nie takie jak to zwykłego przyjaciela. Ale potem wrócę jeszcze do tego.
Chcąc, nie chcąc nasza relacja zaczęła trochę zanikać - ja pracowałem, koleżanka miała wyjazd. Oboje byliśmy dość pochłonięci, ale trwało to tylko jakiś okres czasu. Oczywiście próbowałem to podtrzymać czasami rozmowami sms/facebook, ale to raczej nie wychodziło - nie mogliśmy się zgrać. Tak było jakieś 1,5 miesiąca. Nie zauważyłem aby ten kontakt się oziębił, tylko po prostu brakowało czasu.
Potem kiedy mieliśmy go oboje już troszkę więcej to wszystko się obróciło o 180 stopni. Nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka, rozmowy często się urywały. Dziewczyna zdecydowanie mnie zlewała, wykazywała postawę "miło było, ale się skończyło". Podtrzymywałem ten kontakt przez blisko miesiąc, ale nie byłem nachalny, po prostu próbowałem coś zdziałać przy jej zerowym zaanażowaniu. Bardzo bolało, ale nie narzucałem się. Cześto podczas tych rozmów powtarzała, że teraz się bawi (tak jakby chciałą usprawiedliwić swój brak inicjatywy kopiąc sobie grób), po prostu ponownie była pochłonięta, tylko tym razem znajomymi i balowaniem. To smutne, po naprawdę wyglądało to jakby próbowała przekreślić relacje.
Żeby nie było - starałem się z nią o tym porozmawiać, ale szybko temat zostawał zmieniony, albo po prostu go unikała, a że naprawdę mało rozmawialiśmy to przez miesiąc nie znalazła się taka okazja. Dopiero ostatnio ją złapałem i już nie dałem się wywinąć, mimo że nie mieliśmy czasu na dłuższą pogawędkę. Szybko stwierdziła, że dalej jest po staremu i po prostu nie mała pieniędzy, żeby kontaktować się telefonicznie, rzadko siedziała na facebooku, a różnica kilometrów robiła swoje. Ale teraz może się to zmienić o ile chcę.
Łącząc ten okres zmian to było jakieś 2,5 miesiąca. Ona się zmieniła i realcja nasza również. Zaczęło brakować swobody w rozmowie, nie ma mowy o poważniejszej rozmowie, ostatnio wszystko sprowadza się do zrywania się i droczenia cały czas oczywiście w zabawnej atmosferze, ale ile można? Oprócz tego ciągle zostaje wrażenie, że nie trafiam w porę, że nie ma dla mnie czasu. Kiedy musieliśmy się żegnać zawsze ustalaliśmy kiedy możemy ponownie się spotkać, albo porozmawiać. Teraz już z Jej strony tego niema tylko znika i odezwu od niej nie dostanę. Smuci mnie to, gdyż do jej poprzedniej "wersji" naprawdę się przywiązałem.
No i odnośnie uczuć - zawsze traktowałem ją jako przyjaciółkę, jako jedną z najbliższych mi w życiu osób i wielkie szczęście które mnie całkiem przypadkowo spotkało. Mimo, że jest atrakcyjna fizycznie to jakoś nigdy nie miałem szczególnego pociągu. Po prostu osobowość przebijała wszystko i chciałęm tylko jednego - aby zawsze była. Odkąd relacja się pogorszyła, zacząłem się trochę bardziej się orientować co robi i co się z nią dzieje. Nie, nie prześladowałem jej, nie prowadziłem żadnego śledztwa. Im coraz gorzej było tym bardziej zaczynało brakować, tym więcej o niej myślałem i ciężej mi było zabić czas innym towarzystwem. Oprócz tego jak miała ostatnio miłosne uniesienia to troszkę mimo wszystko smuciłem się, że "ktoś mi ją odbiera". Po prostu coraz bardziej zaczęło mi zależeć, dalej nie wiem jakie to uczucie, nie umiem tego zdefiniować.
No i powracając do tytułu tematu. Tęsknię, ale... Za starą nią. Za taką relacją jaką mieliśmy, gdzie nic nas nie ograniczało. gdzie byliśmy dla siebie całkowicie otwarci. Obawiam się, że ona (realcja) się zmieniła już na stałe, a tamten surrealistyczny świat legł w gruzach. Mimo wszystko coś odczuwam do niej mocniejszego, co stale przyciąga mimo że ta rozmowa ostatnio jest nijaka i bez polotu. Często wspominam wcześniejsze rozmowy, a w aktualnych ciężko mi się odnaleźć, ale nie umiem sprowadzić ja na wcześniejsze tory.
W związku z tym mam kilka pytań. Czy to jest jakieś opóźnione zauroczenie, psychoza czy po prostu samotność tak działa? Wiem, że ciężko odpowiedzieć nie będąć mną, ale jak to wygląda z punktu osoby trzeciej. Jak się zachować względem Jej? Wiem, że teraz jest moment w którym mogę przejąć inicjatywę, zwiększyć częstotliwość naszych rozmów, albo dać zniknąć tej realcji całkiem. To taka druga szansa. Ale nasz kontakt w aktualnej wersji mi się nie podoba. Powinienem z nią o tym porozmawiać? Nie wyjdę na dziwaka? Czy po prostu starać się na siłę zmienić ścieżkę w którą te rozmowy idą? Tyle, że ostatnio mi to nie wychodziło. Czy jest to toksyczna relacja? Bo czuję, że ostatnio za dużo o Niej myślę, a inne relacje nie dają mi tyle radości i nie absorbują mnie tak. Mam mętlik w głowie.
Pozdrawiam