„Tak trudno być mną” – konkurs W.A.B.

taktrudnobycmna

Nowicjusz
Dołączył
16 Lipiec 2010
Posty
2
Punkty reakcji
0
Cześć!

Nie ma co, wakacje się już dawno zaczęły, mój pies Killer szczeka nad głową i drze nogawkę kolejnych spodni, a rodzina wyskakuje co i rusz z dziwniejszymi pomysłami na życie. Zaznaczę, że bardzo spontanicznymi i często niemożliwymi do zrealizowania ;)

Jedno dobre - pod wpływem mojego komputerowego brata i szalonej mamuśki wymyśliliśmy, że trzeba jakoś rozwijać swój niezaprzeczalny geniusz. Postanowiłam Was też w to wciągnąć :p Jeśli macie ochotę, to dołączcie! Wystarczy, że napiszecie w tym temacie krótkiego lub dłuższego posta (pracę) pt: "Ciekawa historia z życia mojej rodziny".

Będę czytać i śmiać się z Wami do 31 lipca. Ci z Was, co napiszą najfajniejsze wypowiedzi, dostaną ode mnie książkę "Tak trudno być mną". Mam do rozdania 10 książek :) Jeżeli chcecie się pobawić i potem poczytać moje historie, to do dzieła!

tak trudno byc mna okladka.JPG

Szczegółowy regulamin akcji znajduje się: TU


Ja - dziewczyna, której życie nie pozwala się nudzić. Ani nawet złapać oddechu. :D
 

justyna1

Nowicjusz
Dołączył
22 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
Moja siostra od dzieciństwa powodowała ,że uśmiech gościł i gości na naszej twarzy.Mama do dziś wspominając jej roczek nie umie sie powstrzymać.Mama w tym ważnym dniu ułożyła ciasta na półce , jak się jej wydywało poza zasięgem mej siostry, jednak nie doceniła zdolności małej kruszynki bo owa kruszynka zjadła cały kokos z ciasta, wsymarowała siebie i łóżeczko czekoladą i pozbawiłą gości uczty.Gdy mam weszła zobaczyć jak siostrzyczka słodko śpi omal nie dostałą zawału.Goście którzy przybyli na ta ważną uroczystość dostali tylko kawę bo niestety na upieczenie nowego ciasta nie było czasu.Siostra również wieku 3 lat świetnie wyczuwała pory o której tata wraca do domu z pracy, bo patrząc na zegar mówiła patrz godzina jest a taty nie ma a raz nawet podpaliła kuchnię babci.Niezła z niej była rozrabiara
 

kasia23112511

Nowicjusz
Dołączył
17 Luty 2010
Posty
2
Punkty reakcji
1
Historia jak najbardziej autentyczna :)

Ja sama nie bardzo to pamietam szczerze mówiąc bo miałam jakies 3-4 latka, ale wiele razy mama mi to opowiadała. Otóż ktoregoś dnia wybierała się ona do babci, a ja bawiłam się przed klatką razem ze starszym bratem. Zapytała czy chce iść z nią, a ja na to że nie, że będę się bawiła tutaj. Kiedy już poszła a brat widocznie na chwilę spuścił mnie z oka coś mi się odmieniło i postanowiłam jednak że chce do babci. Niewiele myśląc (byłam mały brzdąc wiec pewnie sie nie zastanawiałam zbytnio nad tym co robie) pomaszerowałam sama do babci. Trzeba zaznaczyć że to calkiem spory kawałek (jakies 2-3 km) przez sam środek miasta (czyli dużo ulic, aut itp ). Trochę mnie dziwi, że nikt sie nie zainteresował, że takie małe dziecko maszeruje samo, ale cóż bywa :) W każdym razie jakimś cudem się nie zgubiłam i dotarłam na miejsce. Podobno mama kiedy mnie zobaczyła na progu domu babci mało ataku serca nie dostała (mogło mi sie coś przeciez stać), a ja cała zadowolona że już jestem nie miałam pojęcia dlaczego się złości :p

I jeszcze takie małe wspomnienie- od zawsze burza kojarzyła mi sie z białą czekoladą. Kiedy mocno grzmiało i wyłączali przy okazji prąd (co kiedyś zdarzało się częściej) moi rodzice zawsze zapalali świeczki i wyciągali białą czekolade żebyśmy się nie bali :) I fakt dzisiaj mimo, że już tradycja czekolady minęła to burzy się nie boje ;)
 

Asiulka136

Słowiańskie dziewczę :P
Dołączył
17 Sierpień 2008
Posty
1 580
Punkty reakcji
6
Wiek
15
Miasto
Nigdziebądź.
To ja tez się dołączę :)

Każde dziecko zadaje rodzicom TO pytanie, a mianowicie "Skąd się biorą dzieci?"
Kiedy ja je zadałam miałam jakie 4-5 lat, mimo to jak przez mgłę coś tam pamiętam z tego dnia ;) Moi rodzice byli wtedy na działce, zbierali warzywa itp. Tata, kiedy zapytałam odpowiedział, że z... Kapusty! :lol: A traf chciał, że akurat rodzice zostawili jakieś tam resztki kapusty. Więc ja, łążąc z kijkiem zaczęłam przewalać między tymi warzywami. Po jakimś czasie siadłam na ziemi i otwierałam kapuściane głowy :) Rodzice nie bardzo wiedzieli co robię, bo nie skojarzyli. W końcu dałam sobie spokój i powiedziałam do taty: "Ej, ale ty mnie w konia robisz przecież tu nie ma dzieci!" :D

Innym razem bawiła się ze mną prababcia- ja miałam plastikowy pistolet i "strzelałam" a ona "padała". Ale miała już swoje lata i w końcu nieco się zmęczyła, więc powiedziała, że już wystarczy. Ale jak to dziecko... ;) Jak prababcia przestała "padać" to podeszłam do niej, walnęłam ją pistoletem i powiedziałam: "babcia padaj!" (swoją drogą teraz nie wydaje mi się to śmieszne... :bag:)

Gdy miałam 6-7 lat dokuczała mi siostra- 4 lata starsza ode mnie. No to ja wzięłam ją "za bety", wręcz podniosłam do góry- jak w jakimś filmie o gangsterach :D- i strzeliłam tekstem: "I co fikasz?" :lol:

A mając 5 lat ubrałam tornister i uparłam się, że pójdę do szkoły :D Mam nawet zdjęcie ^_^
 

magdanna

Nowicjusz
Dołączył
23 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
Chętnie spróbuję zdobyć nagrodę.

******

Dawno, dawno temu w pewnym niewielkim domu zebrała się wieczorem przy stole cała rodzina. Oprócz tradycyjnego zestawu 2+2 (tj. mama, tata i 2 córki) zasiadała też babcia i jej siostra. Było parnie i upalnie. Starsze panie dyskretnie ocierały sobie czoła chusteczkami. Młodzież miała mniej oporów i używała do tego celu przedramienia. Pod stołem ciężko dyszał kundelek Korek. Nie miał powodów do narzekań, bo już ochłonął po przymusowym strzyżeniu futerka i kąpieli w letniej wodzie. Wszyscy marzyli by temperatura choć trochę spadła. Ojciec fachowym okiem zmierzył ciemniejące niebo:
- Na pewno będzie burza.
Mógł na dobra sprawę zachować ten wniosek dla siebie, bo babcia panicznie bała się burz. Na nic były zapewnienia mamy, że to jeszcze nic pewnego. Babcia straciła apetyt a mama humor. Po kolacji natarła ojcu uszu.
Nastała noc. Wszyscy przewracali się na swoich posłaniach, bo mimo otwartych okien było duszno. Nagle ciszę przerwał daleki grzmot... Zbliżała się burza. Starsza z sióstr poczuła jak na jej posłanie wdrapuje się kundelek Korek i chowa się przed burzą pod kołdrę. Lunęło i szybko zaczęło się ochładzać. Nareszcie!! Nagle okazało się, że deszcz zalewa parapety i leje się na wykładzinę. Rzucono się do okien. Wycieranie, uszczelnianie przeciekających nieco okien. Na tym nie koniec emocji. Nagle błysk, grzmot i cyk - nie ma światła. Na tle ciemnego nieba błyskawice jak w National Geografic... Uzbierało się tego trochę. Przy blasku świec można było zaobserwować, jak starsze panie zaczynają oprawiać coś w rodzaju szwedzkiej gimnastyki: co grzmot to one aż przysiadają. I straszno i śmieszno :)) Wydawało się, że już się uciszyło i nagle jak nie gruchnie, aż szklanki zadzwoniły!! Burza zaczęła się oddalać, ulewa przeszła w spokojny deszcz. Nazajutrz rano rodzina wyszła przed dom ocenić straty jakie poczyniła burza w ogródku. Jakie było zdziwienie wszystkich, gdy zobaczono walające się wszędzie ostre CZERWONE drzazgi. Zagadka - skąd to? Okazało się, że tata na długim drzewcu od dawnej flagi 1-Majowej umieścił antenę. Górowała ona nad innymi "Patykami"na dachu i piorun w nią właśnie strzelił. Telewizor był odłączony na życzenie upartej babci więc nie było strat. I jak tu nie szanować staruszek?

Obecnie znów są upały i zapowiadają burze. Nie mam anteny na patyku, ale na wszelki wypadek odłączę listwę z całym "ustrojstwem" z komputerem na czele :))


Magdanna
 

annatus

Nowicjusz
Dołączył
23 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
Moja rodzinka wciąż poszukująca swojego miejsca, nie tylko w tym zwariowanym świecie - jest tak niebywała, że postanowiła zostawić mnie sam na sam z krainą moich fantazji, snów i wizji nie z tego świata. Jak tytułowa bohaterka (-er) piosenki zespołu Radiohead stałam się ni stąd ni z owąd kimś na kształt mizantropa i wcieleniem niezrozumiałego czegoś dla otaczającego mnie świata..
Ciekawe, że ta idiotyczność spotkała mnie właśnie teraz gdy zaczynam drogę szeroką, aczkolwiek krętą w oparach absurdu i wiecznie zagonionej cywilizacji. Jest w tym coś dziwnego, a zarazem pociągającego. Rodzice spoglądali na mnie wzrokiem nieludzkim, lecz im bardziej sprzeciwiałam im się na każdym kroku, tym bardziej poznawałam siebie - swoje marzenia, cele, istotę życia. Kurcze, dlaczego egzystencja dziewczyny grubo po 20-tce nie może być bardziej "przystępna", klawa, cool, itp. ( czyt. nie cruel ). Kiedy wsiadałam do tramwaju nie zdawałam sobie sprawy, że moje myśli biegną wokół pędzącego tłumu gdzieś obok i gonitwy myśli, która rozpraszała moje myśli przy książce, którą w mig połknęłam, nie zakrztuszając się i nie wymiotując właśnie tu na oczach kilku przestraszonych staruszek. Cholera - wymknęło mi się to słowo w głowie pełnej nierozsądku i trudności. Ból coraz bardziej pogłębiał moją podróż. Dopiero jakiś chłopak w fioletowej bluzie uśmiechnął się do mnie, a ja stwierdziłam, że ma on na twrzy wielką krostę. Krostę jak planeta, prawie jak czerwona planeta. Marsjanin z niego nie był idealny, ale czułam, że jego wzrok pobudza moją wyobraźnię. Nagle zadzwonił telefon, no tak znowu rodzice... Mama i tata zdwali się być mi przychylni i nieomylni jak Wielki Szu. Gdy sprzeciwiłam się im, a chociaż nie wyglądało to dobrze, stwierdziłam, że uśmiecham się do tego "fioletowego" tak bardzo, że aż zaróżowiłam się na maksa.
Kraina szczęścia i codziennych miłych gestów, małych śmiesznostek i nowych ludzkich wcieleń robiła na mnie wrażenie. Rodzice wciąż gdzieś biegli, a Ten tajemniczy ktoś został moim prawdziwym Przyjacielem na zawsze. Ot, garść koniczyny na szczęście :)))
 

joannas1

Nowicjusz
Dołączył
24 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
O to ciekawa historia z życia mojej rodziny:

Dawno, dawno temu... moi rodzice mieli malucha (taki samochód, jeżeli ktoś nie pamięta) :p
Mieszkaliśmy jeszcze wtedy na wsi. Miałam wtedy około 5 lat.
Było lato, piękny słoneczny dzień. Żadnej chmurki na niebie.
Musiała to być sobota albo niedziela (dzień wolny od pracy) bo wszyscy byli w domu, albo obok niego.
Normalnie rodzice byliby w sadzie, a babcia zajmowałaby się nami.
W tym dniu babcia była ogrodzie, zajmowała się swoimi grządkami, a mama i tata siedzieli
na ganku obok domu. Z malucha (z przed wojennego radia) pobrzmiewało radio, tak dla umilenia nastroju.
Drzwi były otwarte na oścież, by muzykę było lepiej słychać.
Najwidoczniej pewna nuta mi się nie spodobała, więc postanowiłam wskoczyć do auta i zmienić program.
Wskoczyłam na przednie siedzenia i samochód ruszył. TAK ruszył! Ktoś zapomniał wcisnąć hamulec ręczny!
A że mamy mieliśmy tam z górki... to auto ruszyło! Ruszyło w dół, a za kierownicą ja! Dziecko 5-letnie!
Jechałam sobie tak... tata w pościg za mną. Wskoczył przez otwarte drzwi i zatrzymał auto.
Było bosko! Jak w filmie przygodowym! Tzn. dla mnie było bosko. Dla rodziców... chyba raczej nie :p
 

werka122

Nowicjusz
Dołączył
24 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
1
To było parę lat temu.Zajrzałam do skrzynki na listy i zobaczyłam list od cioci Laury.Bez zastanowienia otworzyłam go i zaczęłam czytać.
W liście zawarte były osobiste zwierzenia cioci.Myślałam,że to list dla całej rodziny tak jak zawsze,że są tam np.bilety na koncert.
Tymczasem dopiero później zauważyłam adres na kopercie.List był tylko dla mamy.
Postanowiłam,że się nie przyznam,że otworzyłam list.Pobiegłam do skrzynki na listy i włożyłam tam otwarty list.
Gdy mama wróciła do domu była oburzona i zaczęła krzyczeć:
-Na poczcie otworzyli list od cioci Laury,który był do mnie!!Teraz wszyscy wiedzą o jej kłopotach i sprawach osobistych!!!Jutro pójdę i złożę skargę na poczcie!!
-Co napisała w liście?-pytał tata.
-Napisała,że rozstała się ze swoim chłopakiem.
Wtedy tata powiedział,że ciocia nie zasługiwała na chłopaka i zaczęła się awantura.Na następny dzień gdy tata wrócił z pracy przyniósł mamie bukiet róż na przeprosiny i mama zapomniała o otwartej kopercie,a ja mogłam spokojnie odetchnąć.
 

Judyta89

Nowicjusz
Dołączył
24 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
W pwene wakacje wyruszyłam z bratem w podróż autostopem, naszym cele był Rzym :) Dlaczego akurat Rzym?? ponieważ mamy tam dobrych przyjaciół którzy od dawna zapraszali nas do siebie, a że Włochy to naprawdę piękny kraj, to zdecydowaliśmy się skorzystać z zaproszenia. Rodzice oczywiście o niczym nie wiedzieli bo na pewno by nas nie puścili. Na pierwszą okazje nie musieliśmy długo czekać, bo za około 10-15min zatrzymał nam się pierwszy samochód. Kierowcą był chłopak w moim wieku, który sam kiedyś podróżował troszku stopem dlatego bez problemu nas podwiózł, aż do Bolesławca. Jeszcze z jedną przesiadką dotarliśmy do granicy niemieckiej, a później już udało nam się zabrać z kierowcą, który wywiózł nas spory kawałek w Niemczech. No i tu się skończyła nasza podróż z polakami, bynajmniej na razie.
Teraz zabrał nas można powiedzieć, że biznesmen przynajmniej sprawiał wrażenie takiego kogoś ;) podwiózł nas chyba z jakieś 30km, i dokładnie wytłumaczył gdzie jesteśmy w którą stronę mamy się kierować, ile km do większego miasta itp, przedstawił nam pełen instruktarz, zresztą jak większość ludzi z którymi jeździliśmy. I wylądowaliśmy na kolejnej stacji.
Zaczepiłyśmy mężczyznę który zaoferował nam kolejne 30 km w stronę Monachium. Pomału, pomału, ważne że w dobrym kierunku :) Czekając na kierowcę zatrzymała się przy nas jakaś starsza kobieta chcąc nam zaoferować pomoc ale niestety jechała w innym kierunku (szok, zupełnie nie spodziewałam się takiej reakcji ludzi, którzy sami nas zaczepiają i proponują podwózkę). Następnie trafiliśmy na kobietę znowu Niemkę, która w końcu wywiozła nas z Niemczech aż do Innsbruck, albo gdzieś w tych okolicach :)
Następnie zauważyliśmy Polaka, miłego mężczyznę, który przewiózł nas przez Austrie i o godzinie 23 wylądowaliśmy we Włoszech, gdzieś ponad 100km za granicą, gdzie postanowiliśmy odpocząć.
Rano zaczęliśmy rozglądać się za jakimiś znajomymi rejestracjami, no i spotkaliśmy Adama, z którym pojechaliśmy do samego Rzymu.
To był niezapomniany wypad, takiej podróży na pewno nigdy nie zapomnimy ;)
Po powrocie do domu pokazaliśmy zdjęcia i opowiedzieliśmy o wszystkim rodzicom, początkowo nie wierzyli nam, przeżyli mały szok, natomiast później powymienialiśmy się wrażeniami, ponieważ nasi rodzice też kiedyś byli w Rzymie to pytali: a Kapitol widzieliście? a tam... też byliście??
 

Cali

Nowicjusz
Dołączył
24 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
Ja napiszę 3 krótkie historie.

Pierwsza historia:
Jak byłam bardzo mała, to często chorowałam. Mama zabierała mnie do lekarza, pana Bogdana. Uważał mnie za dziecko bardzo inteligentne i szybko się rozwijające. Nie przewidział jednak tego, że jego ulubiona pacjentka zechce się odwdzięczyć za komplementy i po prostu zrobi na niego kupę xD
Jak spotykam tego pana to jest mi głupio. A mama się zawsze ze mnie śmieje ;P

Historia numer 2 pochodzi z niedalekiej przeszłości:
Moja mama bardzo interesuje się moim życiem prywatnym i uczuciowym. Nie raz uważa, że gdy mówię: "Idę się spotkać z Aśką", to tak na prawdę spotykam się z chłopakiem.
Moja rodzicielka pracuje jako fryzjer i jak jakaś z moich koleżanek idzie się do niej strzyc, to wyłudza ona od niej informacje na temat tego czy przypadkiem nie mam jakiegoś chłopaka. Raz się dowiedziała że podoba mi się Sebastian. Ciągle się mnie pytała jaki on jest itp.
Pewnego razu siedząc z siostrą w aucie (ona ma 7 lat), żułam gumę. Zosia zapytała się czy jej dam. Więc ja włożyłam dumę miedzy wargi i zapytałam się czy chce. Na to odpowiedziała, że nie chce. Za to wieczorem jak mama wróciła z pracy moja siostra wymyśliła iż ja tak podaje Mentosy Sebastianowi xD Od tamtego czasu jak mama kupuje mi i mojemu rodzeństwu Mentosy to kupuje jeszcze jedną paczkę dla Sebastiana C;.

A oto historia jak dostałam szlaban na całowanie:
Na gadu gadu ciągle dostaje linki od kolegów i koleżanek do youtub'a. Pewnego razu mama i tata przejrzeli historię i znaleźli filmiki w których całuje się para. Mama powiedziała ze mam szlaban na oglądanie takich filmików, na co tato : '"Niech sobie ogląda byle się nie całuje". - Oto historia mojego szlabanu xD
 

kamelia.l

Nowicjusz
Dołączył
24 Lipiec 2010
Posty
2
Punkty reakcji
0
Będąc małym i jakże cwanym szkrabem, wyczaiłam iż jeden z prętów mojego łóżeczka da się wyjąć, przez co mogłam wyjść swobodnie na zewnątrz i szaleć po nocach...
Moim ulubionym zajęciem było cichutkie przemykanie do kuchni, bezgłośne otwieranie lodówki wyjmowanie pudełeczka w którym znajdowały się czekoladowe listki, chowanie go na miejsce i powrót jakby nigdy nic się nie działo... Jak już wspominałam byłam na tyle cwana, że biorąc pudełeczko otwierałam je tak by jak najmniej uszkodzić, zjadałam tylko jednego listka (by nikt nie zauważył, że ich ubyło) i chowając zostawiałam je w stanie jakby nigdy nie było tykane... Niestety, na moje nieszczęście, rodzice kiedyś podpatrzyli co też ich kochana córeczka robi, więc odwrócili moje łóżeczko tak by pręcik który wyjmowałam był od strony ściany... Ja niczego nie świadoma gdy w mieszkaniu zrobiło się już cichutko łapię za szczebelek ciągnę a tu nic, ciągnę mocniej, zaczynam szarpać i mocno zdenerwowana zaczynam płakać i krzyczeć: "WYPUŚCIE MNIE STĄD!!!"; "UWIĘZILI MNIE!!!".Rodzice oczywiście udawali że poszli spać i zza winkla mojego pokoju obserwowali moje poczynania...
Historię tą opowiedzieli mi paręnaście lat później nie omieszkując się przy tym nie śmiać...

Do dziś dzień wypominają mi jeszcze jedną historię: mama poprosiła mnie kiedyś bym kupiła cukru. Posłuszna poszłam, kupiłam, przyniosłam i było wszystko ok. No ale jako cwane dziecko gdy rodzice nie chcieli mi czegoś kupić, to robiłam smutną minkę i bezapelacyjny wyrzut: "A ja wam kiedyś cukier kupiłam!" Do dziś dzień jak coś chcę a wiem że tak łatwo tego nie dostanę, śmieję się i powtarzam te słowa, które nie wiedzieć czemu działają ;)...
 

gossa11

Nowicjusz
Dołączył
25 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
1
Gdy byłam mała kochałam słodycze,a szczególnie czekoladę.Gdy miałam 4 lata mama robiła przyjęcie urodzinowe z okazji swoich urodzin.Dzień przed urodzinami upiekła tort czekoladowy.Położyła go na wysoką półkę żebym nie mogła go dosięgnąć.Gdy mama poszła na zakupy zostałam w domu z tatą,który oglądał telewizję w pokoju.Ja wykorzystałam sytuację i poszłam do kuchni.Wzięłam krzesło i weszłam na jedną szafkę i sięgnęłam po tort.Zabrałam go do sypialni i zaczęłam jeść.Gdy miałam dość zaczęłam rozsmarowywać tort po całej sypialni.Gdy mama to zobaczyła to się zdenerwowała i poszła do kuchni upiec nowy tort.
 

alexa1200

Nowicjusz
Dołączył
8 Lipiec 2009
Posty
32
Punkty reakcji
1
Jak byłam mała byłam straszny łobuziak nie wiedziałam zbytnio co wolno a czego nie, zniszczyłam tacie całą kolekcję kaset z jego ulubionymi zespołami - taśma tak fajnie się wysuwała a ja dalej ją ciągnęłam. Strasznie mi teraz głupio jak o tym mówią.
 

agf

Nowicjusz
Dołączył
27 Lipiec 2010
Posty
3
Punkty reakcji
0
W każdej rodzinie takich ciekawych historii jest mnóstwo, choć większość przeważnie dotyczy dzieciństwa. Część historii z mojej rodziny pamiętam, część znam z opowiadań powtarzanych na każdym spotkaniu w rodzinnym gronie. I tak za każdym razem jest mi wypominane zniszczenie pięknej spódnicy z Telimeny mojej mamy. Ja byłam malutka, moi rodzice mieli wtedy w domu pracownię krawiecką, więc nożyczki, igły, guziki nie były dla mnie niczym nowym -wciąż widziałam je w ruchu. I kiedyś dorwałam ponoć nożyczki i pocięłam tą drogą, upragnioną spódnicę w paseczki, a'la spódniczka hawajska. Może wtedy dotarło do mnie, że krawiectwo to nie jest moja mocna strona, bo do dziś nie potrafię uszyć nawet worka ;)
Inne wspomnienie, historia z życia naszej rodzinki to pewien wyjazd,dla rodziców zarobkowy, ja tak przy okazji:) Nie wiem ile miałam lat, nie chodziłam jeszcze do szkoły, więc pewnie jakieś 5-6. Byliśmy w Bułgarii, rodzice handlowali na rynku, ja z jakąś napotkaną tam dziewczynką latałyśmy po okolicy chłonąc dzieciństwo :) Pamiętam, że było potwornie gorąco, dosłownie żar lał się z nieba i w tym upale na rynku pojawił się facet jeżdżący z taczką i sprzedający bryły lodu. Niestety jako, że nie byliśmy najzamożniejsi, a lód kosztował majątek (!) nie dane mi było ochłodzić się w ten sposób i pamiętam, że przez jakiś czas bryły lodu były dla mnie symbolem luksusu :)

Ach, wspaniale jest czasem powspominać takie historyjki, które teraz- w świecie pracy, domu, męża, rachunków, pozwalają przenieść mi się na chwilę do lat dzieciństwa i przywołują na mojej twarzy uśmiech. Mam nadzieję, że wy też się uśmiechniecie czytając.
 

borodziejek

Nowicjusz
Dołączył
28 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
w mojej rodzinie często jest wspominana historia mojego taty, jak był jeszcze małym chłopcem. otóż jego mama wysłała go do sklepu po czarny pieprz ziarnisty . ale idąc do sklepu (było do niego ok 2-3km) zapomniał co miał kupić i w sklepie powiedział: poproszę to małe, czarne, pokurczone!!!!! ;D
do tej pory jak kupuje w sklepie pieprz to mi się to przypomina . ;D :lol:
 

taktrudnobycmna

Nowicjusz
Dołączył
16 Lipiec 2010
Posty
2
Punkty reakcji
0
Fajne historie rodzinne macie. Z niektórych Was niezłe ziółka były ;)
Aż szkoda, że tylko do jutra trwa zabawa, bo przyznam szczerze, że to lepsza lektura niż niejedna książka! No, chyba, że moja książka wchodzi w grę :p

Dzisiaj i jutro ostatnia szansa na zdobycie książki "Tak trudno być mną"!

Ps. A ja kiedyś połknęłam otwartą agrafkę!
 

Skryta

Nowicjusz
Dołączył
29 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
Hej! Zawsze twierdziłam, że moje życie jest dosyć nudne ale patrząc na nie z perspektywy czasu zaczynam wątpić w prawdziwość tego myślenia. Niżej przedstawię kilka historyjek z życia mojej rodzinki wzięte. Zapraszam do czytania:
1)Od małego mam kłopoty ze skórą, więc nic dziwnego że moja mama powiedziała mi kiedyś, żebym sobie nałożyła krem nivea na twarz(byłam wtedy małym brzdącem a mama miała pełne ręce roboty w kuchni)no to ja wedle polecenia poszłam do łazienki, wzięłam krem, odkręciłam wieczko i zaczęłam bardzo dokładnie nakładać go na twarz, cały czas spoglądając w lustro. Nie wiedziałam wtedy, że jedno opakowanie kremu jest na więcej niż jeden raz przeznaczone do użytku. Takim oto sposobem władowałam na siebie cały krem, a moja twarz byłam schowana pod tłustą maska białej mazi, zadowolona, że poprawnie wykonałam polecenie(które brzmiało posmaruj się kremem)podreptałam do kuchni Mama, gdy mnie zobaczyła zrobiła wielkie oczy i śmiejąc się zaczęła zeskrobywać łyżką ze mnie nadmiar kremu Nivea :D
2)Co roku z moją rodzinką jeżdżę do lasu na grzybobranie(tym szczególnym razem pojechał z nami również mój wujek). Po dojechaniu na miejsce, wysiedliśmy z auta i z nosem przy ziemi zaczęliśmy przetrząsać las w poszukiwaniu dorodnych okazów. Koło lasu było również poletko z młodymi siewkami jakichś drzewek iglastych, pośród których leżały bobki dzików. Nie zwracając uwagi że być może mogą wśród tych sosenek buszować dziki zaczęliśmy zbierać maślaki, których było tam pod dostatkiem. Tym łatwiej było je znaleźć, ponieważ trawa i leśne krzewinki jeszcze nie zdążyły się tutaj w pełni rozwinąć. Błagałam w myślach los, żebyśmy tylko nie spotkali jakiegoś zwierza ani żadnego stadka. Ponieważ grzybobranie nie szło mi tego roku za dobrze, a moi krewni mieli już prawie pełne koszyki(!) – ja miałam zaledwie parę okazów na spodzie koszyka. Nie mogłam dopuścić, abym i tego roku nie miała najwięcej grzybów ze wszystkich(tak było w ubiegłych latach), oddaliłam się, więc od grupy i zaczęłam myszkować jakieś 5 metrów od niej wśród wyschniętych modrzewi, które były posadzone jeden przy drugim(ale między nimi było tyle miejsca, że ja mogłam przejść z koszykiem w łapie zupełnie spokojnie). Nagle tuż przede mną coś (a były tam zarośla, więc nie widziałam co)zakwiczało, zachrumkało, zakotłowało i ruszyło w moją stronę(przynajmniej w tamtej chwili mi się tak wydawało), nie czekając jak mnie ten dzik dopadnie, obróciłam się i w te pędy pobiegłam do rodziców, krzycząc cały czas ,,DZIK!!DZIK!!”, wskoczyłam do rowu wyścielonego gałęziami i jeżyną(rów ten wcześniej ominęłam, bo trochę dalej było łagodne zejście niczym nie zarośnięte, ale kto by w takim momencie o czymś takim myślał, przecież na mnie biegł dzik!), wygramoliłam się z niego dwoma skokami i dopadłam do moich krewnych, którzy ze zdumieniem patrzyli co wyprawiam. Z sercem na ramieniu wytłumaczyłam im moje niecodzienne zachowanie. Oni nie przejęli się moim poruszeniem ale na wszelki wypadek zaczęliśmy przeglądać ostrożnie pobliskie krzaki i okazało się, że moim dzikiem był nie kto inny jak przestraszony moją obecnością bażant, który nakryty nagle w swojej kryjówce usiłował się wyplątać z traw i jak najprędzej stamtąd odlecieć. W skutek czego obaj najedliśmy się sporo strachu, a nasza wyprawa na szczęście nie spotkała żadnego dzika(którego ja tak pilnie wypatrywałam). :D
 

lesia

Nowicjusz
Dołączył
31 Lipiec 2010
Posty
1
Punkty reakcji
0
W opowieściach krążących w mojej rodzinie najczęściej rolę pierwszoplanową odgrywa mój młodszy brat. To właśnie jemu zdarzają się najdziwniejsze sytuacje, kuriozalne przygody i cała masa nieprzewidywalnych wydarzeń. Ma prawdziwy talent do pakowania się w kłopoty :). Jednak większość jego przygód to pestki wobec tego, co wyczyniał jako kilkuletni szkrab.

Jako dziecko stworzył prześliczny neologizm: ‘lęk wodości’. Miał go w czasie jednej z weekendowych wycieczek, kiedy stanowczo odmawiał spaceru po wiszącym moście. Wcześniej zwiedzaliśmy zamek i słyszał o lęku wysokości.
Był małym łobuziakiem, który co kilka tygodni lądował na pogotowiu – a to z rozciętym łukiem brwiowym, a to z rozbitą głową. Cierpliwość rodziny była na wyczerpaniu. Mama zwracała mu uwagę, żeby nie biegał po pokoju, bo znowu sobie coś rozbije. Młody jednak uwielbiał popisywać się przed gośćmi. W wyniku tego już po kilku minutach oczywiście… rozbił głowę. Nie rozpłakał się jednak, tylko zaczął krzyczeć: „zobacz, nie pilnowałaś mnie! To przez ciebie!”
Najbardziej znany jego wyczyn miał chyba jednak miejsce po narodzinach naszej najmłodszej siostry. Jako rezolutny kilkulatek oglądał przywiezionego ze szpitala niemowlaka. Skomentował: „rączki ma, nóżki ma, palce są… a siuraczek jej jeszcze wyrośnie”.
 
Do góry