Witam,
trafiłam na to forum przez przypadek, widzę że jest tu dużo takich osób ja ja.
Chciałam się podzielić z Wami swoim przypadkiem, chciałabym abyście może coś mi poradzili, czy ocenili sytuację z boku.
Na poczatku roku odszedł ode mnie mój mąż. Byliśmy małżeństwem ponad 5 lat, nasz związek trwał prawie 8 lat. Zawsze byliśmy zgraną parą, bardzo się kochalismy, wszyscy uważali nas za super małżeństwo. Wiadomo, nie zawsze było idealnie ale u kogo jest....
Zaczeło się od tego że w listopadzie tamtego roku przestaliśmy się dogadywać, ciągle mieliśmy do siebie pretensje. W grudniu zdecydowalam, że wyprowadzę się od męża, po tygodniu wróciłam, wtedy wyprowadził się On, Świąt już nie spędziliśmy razem a w styczniu powiedział, że odchodzi definitywnie.
Nic nie wskazywało wcześniej na taki finał. Głównym powodem odejscia mojego męża było to że "zniszczyłam go psychicznie", mówił że ciągle krzyczałam i wiecznie miałam do niego pretensje (co nie było do końca prawdą). Ostatnio to On ciągle miał do mnie wrogie nastawienie, każde moje zachowanie odbierał jako atak na siebie, rozmawialismy, ja starałam się zmienić, poprawić, a On i tak tego nie zauważał i ciągle czepiał się tego samego.... tak jakby nie zważał na to że chce poprawy, że chce walczyć o nasze małżeństwo. Założył sobie cos w głowie i już się tego trzymał. Jak było już źle, załatwił nam spotkanie w poradni małżeńskiej. ale to kompletnie nie miało sensu bo On poszedł tam z nastawieniem ze to i tak nic nie da. Potem stwierdził że na tym spotkaniu nawet nie dałam mu dojść do słowa tylko ciągle krzyczałam ! (szok! bo własnie starałam się nie odzywać, żeby On mogł mówić).
mój mąz bardzo mnie kochał i nigdy bym się czegoś takiego nie spowdziewała.... zawsze stał za mną, mówił że mnie nie zostawi.... rodzina i przyjaciele byli pod wrażeniem naszej miłości....
Po rozstaniu bardzo zmarniał, schudł, nie jadł, dużo dodatkowo pracował. Do mojej rodziny i znajomych naprawde podawał jakieś dość prozaiczne powody (każdy mówił że to nie są powody do odejścia, że to wszystko jest kwestia dogadania), zrobił ze mnie osobę krzykliwą, złośliwą, leniwą, mówił rzeczy które mijały się z prawdą. Czasem dzwonił do mojej cioci że się o mnie martwi, pytał o mnie znajomych, interesował się. Ale do mnie się nie odzywał. Tylko w jakiś codziennych sprawach. Po miesiącu gdzieś umówiliśmy się na rozmowe, ale mąż był nieugięty, powiedział że juz mu nie zależy na naszym małżenstwie i ze nie teskni itp... Prosiłam żebysmy spróbowali jeszcze raz, że przecież to nie może się tak skończyć, że wszystko się ułoży. Ale On na to spotkanie przyszedł z ustaloną regułką....
Tylko po co się mna interesował, po co się martwił, dlaczego mu było ciężko po rozstaniu (sam tam mówił), jeśli już mu nie zależy i nie tęskni ?
Ogólnie świat mi się zawalił, nie widzę sensu w kolejnych dniach, często mam strasznego doła mąż był dla mnie wszystkim.... odszedł On odeszło wszystko co miałam i kochałam....już nawet marzeń nie mam.... chętnie bym siedziała i ryczała....na szczęście mam wspaniałą rodzine i znajomych....każdy mnie wspiera....wszyscy są w szoku.... nikt nie rozumie decyzji mojego meża... nikt nie może się z tym pogodzić. Czas płynie a ja wcale nie czuje się lepiej... Ponoć nie ma w tym żadnej innej kobiety....
Czy myslicie, że decyzja mojego męża jest ostateczna ? Czy mogłabym jeszcze coś zrobić żeby go zatrzymać ? Próbowałam kilka razy jednocześnie nie chcąc być nachalna....
Dodam, że oboje mamy ciężkie charaktery.... dodatkowo moj mąż ma nerwice, wiem że częśc tego co mówi może być odebrane złym postrzeganiem przez niego....
Czy mam walczyć, czy już zostawić to tak jak jest ? Czy jest dla nas jeszcze jakaś szansa ? Chciałabym żebyście wyrazili swoje zdanie.
trafiłam na to forum przez przypadek, widzę że jest tu dużo takich osób ja ja.
Chciałam się podzielić z Wami swoim przypadkiem, chciałabym abyście może coś mi poradzili, czy ocenili sytuację z boku.
Na poczatku roku odszedł ode mnie mój mąż. Byliśmy małżeństwem ponad 5 lat, nasz związek trwał prawie 8 lat. Zawsze byliśmy zgraną parą, bardzo się kochalismy, wszyscy uważali nas za super małżeństwo. Wiadomo, nie zawsze było idealnie ale u kogo jest....
Zaczeło się od tego że w listopadzie tamtego roku przestaliśmy się dogadywać, ciągle mieliśmy do siebie pretensje. W grudniu zdecydowalam, że wyprowadzę się od męża, po tygodniu wróciłam, wtedy wyprowadził się On, Świąt już nie spędziliśmy razem a w styczniu powiedział, że odchodzi definitywnie.
Nic nie wskazywało wcześniej na taki finał. Głównym powodem odejscia mojego męża było to że "zniszczyłam go psychicznie", mówił że ciągle krzyczałam i wiecznie miałam do niego pretensje (co nie było do końca prawdą). Ostatnio to On ciągle miał do mnie wrogie nastawienie, każde moje zachowanie odbierał jako atak na siebie, rozmawialismy, ja starałam się zmienić, poprawić, a On i tak tego nie zauważał i ciągle czepiał się tego samego.... tak jakby nie zważał na to że chce poprawy, że chce walczyć o nasze małżeństwo. Założył sobie cos w głowie i już się tego trzymał. Jak było już źle, załatwił nam spotkanie w poradni małżeńskiej. ale to kompletnie nie miało sensu bo On poszedł tam z nastawieniem ze to i tak nic nie da. Potem stwierdził że na tym spotkaniu nawet nie dałam mu dojść do słowa tylko ciągle krzyczałam ! (szok! bo własnie starałam się nie odzywać, żeby On mogł mówić).
mój mąz bardzo mnie kochał i nigdy bym się czegoś takiego nie spowdziewała.... zawsze stał za mną, mówił że mnie nie zostawi.... rodzina i przyjaciele byli pod wrażeniem naszej miłości....
Po rozstaniu bardzo zmarniał, schudł, nie jadł, dużo dodatkowo pracował. Do mojej rodziny i znajomych naprawde podawał jakieś dość prozaiczne powody (każdy mówił że to nie są powody do odejścia, że to wszystko jest kwestia dogadania), zrobił ze mnie osobę krzykliwą, złośliwą, leniwą, mówił rzeczy które mijały się z prawdą. Czasem dzwonił do mojej cioci że się o mnie martwi, pytał o mnie znajomych, interesował się. Ale do mnie się nie odzywał. Tylko w jakiś codziennych sprawach. Po miesiącu gdzieś umówiliśmy się na rozmowe, ale mąż był nieugięty, powiedział że juz mu nie zależy na naszym małżenstwie i ze nie teskni itp... Prosiłam żebysmy spróbowali jeszcze raz, że przecież to nie może się tak skończyć, że wszystko się ułoży. Ale On na to spotkanie przyszedł z ustaloną regułką....
Tylko po co się mna interesował, po co się martwił, dlaczego mu było ciężko po rozstaniu (sam tam mówił), jeśli już mu nie zależy i nie tęskni ?
Ogólnie świat mi się zawalił, nie widzę sensu w kolejnych dniach, często mam strasznego doła mąż był dla mnie wszystkim.... odszedł On odeszło wszystko co miałam i kochałam....już nawet marzeń nie mam.... chętnie bym siedziała i ryczała....na szczęście mam wspaniałą rodzine i znajomych....każdy mnie wspiera....wszyscy są w szoku.... nikt nie rozumie decyzji mojego meża... nikt nie może się z tym pogodzić. Czas płynie a ja wcale nie czuje się lepiej... Ponoć nie ma w tym żadnej innej kobiety....
Czy myslicie, że decyzja mojego męża jest ostateczna ? Czy mogłabym jeszcze coś zrobić żeby go zatrzymać ? Próbowałam kilka razy jednocześnie nie chcąc być nachalna....
Dodam, że oboje mamy ciężkie charaktery.... dodatkowo moj mąż ma nerwice, wiem że częśc tego co mówi może być odebrane złym postrzeganiem przez niego....
Czy mam walczyć, czy już zostawić to tak jak jest ? Czy jest dla nas jeszcze jakaś szansa ? Chciałabym żebyście wyrazili swoje zdanie.