niedowiary jak łatwo można zgubić sens życia... jeszcze rok temu wszytsko było inne: dom, szczęśliwa rodzina, miłość... dziś po wielu dniach rodzących smutek i strach zostaję sama by przez życie iść z podkulonym ogonem... to jest ten czas kiedy trzeba zdjąć dziecinne różowe okulary, a wejść w świat dorosłych...
teraz po pierwszej wielkiej miłośći został mi tylko strach przed kolejnym uczuciem, obawa czy kiedykolwiek zdołam znów pokochać... z ukochanego domu będącego niegdyś azylem zostały mi puste ściany mojego pokoju, z którym i tak muszę się pożegnać... z ukochanej rodziny pozostały mi tylko jednostki połączone miłoscią, ale też i kłamstwem, bólem i cierpieniem... nigdy nieprzypuszczałam, że z dziecinnego świata nic mi niepozostanie... skąd więc brać siły na to by dalej iść przez życie z radością i nadzieją? Dziś po szczęśliwej, wesołej i pewnej siebie dziewczynki została mi jedynie smutna, zamknięta w sobie, niedowartościowana dziewczyna... Nie umiem już jak kiedyś wstać po upadku i pokazać, że stać mnie na więcej, umiem jedynie poddać się bez żadnej walki.. nie umiem już wierzyć w siebie i swoje możliwości... wierzę, a może mam nadzieję, że to wszystko przezwyciężyć będzie w stanie ta jedna jedyna miłość... spotykałam już wielu mężczyzn, którzy byli wstanie oddać mi wszystko... jednak ja nieumiałam być z żadnym z nich mimo, że akceptowali mnie taką jaką jestem: marudzącą, niezdecydowaną.. czekając na tego jedynego spotykam wielu i wiem, że z żadnym z nich nigdy nie będę a mimo to spotykam się i po chwili zostawiam nie bez sumienia... cały czas myślę ilu już zraniłam chcąc temu zapobiec, ale boję się, że sama nie dam rady, łudzę się że będąc z którym z nich nawet bez miłości będzie mi łatwiej bo nie będę sama... i tylko chwilami wiem, że to jest totalna bzdura...
W domu wcale nie lepiej... siostra egoistka i materialistka, która nie umie dbać nawet o swoje dziecko.. odbiera wszystko.. nawet szczęście własnym rodzicom skułając jedno z drugim... z mojego rodzeństwa akceptuje tylko i wyłącznie jedynego brata, bo można go okłamać zrobić z siebie ofiarę i zawsze stanie po jej stronie nie znając prawdy... siostry zaś nie akceptuje bo w zyciu udało jej się, ma męża lubianego przez nas wszystkich dziecko własny dom i pieniądze... do drugiej siostry również ma stosunek obojętny pewnie dlatego że jest niepełnosprawna i myśli, że tacy nic nie czują.. mnie zaś za to że zawsze umiałam postawić się jej i ze wszytskich powiedzieć prawdę prosto w oczy... a to stawiało ją w niewygodnej sytuacji bo mówiąc straszna prawdę bała się żeby wsytscy nienabrali takich stosunków do niej jak ja.. wszyscy wiedzą, że jej nie można ufać, ale tylko ja czując do nieje siostrzaną miłośc czuję jednocześnie nienawiść... niemogę znieść jej na codzień.. lubię kiedy cierpi, ale nie jest na tyle mądra i inteligentna żeby uczyć się na błędach... ona niszczy w rodzinie wszystko nikt nie ma odwgi z nią walczyć.. a ja nie mogę juz patrzeć jak robi wszystko co jej sie podoba uciekając od konsekwencji... akceptuje tylko rodzine swojego męża może dlatego że jak to się mowi swój zawsze swego znajdzie... podlizuje si edo każdego aby ją wszyscy obcy lubili oczeraniając przy tym swoją rodzinę...piszę to tylko po to aby się wygadać bo nięmogę już dłużej tego dusić w sobie... jest to za duże na moję barki.. cieżko jest każdemu a ja nieumiem nikomu pomóc... to własnie są powody braku sensu życia, wiem że nic nie jest łatwe ale ja już nieumiem żyć i być szczęśliwa wiedząc ze moja rodzina a szczególnie rodzice nie są szczęśliwi..
teraz po pierwszej wielkiej miłośći został mi tylko strach przed kolejnym uczuciem, obawa czy kiedykolwiek zdołam znów pokochać... z ukochanego domu będącego niegdyś azylem zostały mi puste ściany mojego pokoju, z którym i tak muszę się pożegnać... z ukochanej rodziny pozostały mi tylko jednostki połączone miłoscią, ale też i kłamstwem, bólem i cierpieniem... nigdy nieprzypuszczałam, że z dziecinnego świata nic mi niepozostanie... skąd więc brać siły na to by dalej iść przez życie z radością i nadzieją? Dziś po szczęśliwej, wesołej i pewnej siebie dziewczynki została mi jedynie smutna, zamknięta w sobie, niedowartościowana dziewczyna... Nie umiem już jak kiedyś wstać po upadku i pokazać, że stać mnie na więcej, umiem jedynie poddać się bez żadnej walki.. nie umiem już wierzyć w siebie i swoje możliwości... wierzę, a może mam nadzieję, że to wszystko przezwyciężyć będzie w stanie ta jedna jedyna miłość... spotykałam już wielu mężczyzn, którzy byli wstanie oddać mi wszystko... jednak ja nieumiałam być z żadnym z nich mimo, że akceptowali mnie taką jaką jestem: marudzącą, niezdecydowaną.. czekając na tego jedynego spotykam wielu i wiem, że z żadnym z nich nigdy nie będę a mimo to spotykam się i po chwili zostawiam nie bez sumienia... cały czas myślę ilu już zraniłam chcąc temu zapobiec, ale boję się, że sama nie dam rady, łudzę się że będąc z którym z nich nawet bez miłości będzie mi łatwiej bo nie będę sama... i tylko chwilami wiem, że to jest totalna bzdura...
W domu wcale nie lepiej... siostra egoistka i materialistka, która nie umie dbać nawet o swoje dziecko.. odbiera wszystko.. nawet szczęście własnym rodzicom skułając jedno z drugim... z mojego rodzeństwa akceptuje tylko i wyłącznie jedynego brata, bo można go okłamać zrobić z siebie ofiarę i zawsze stanie po jej stronie nie znając prawdy... siostry zaś nie akceptuje bo w zyciu udało jej się, ma męża lubianego przez nas wszystkich dziecko własny dom i pieniądze... do drugiej siostry również ma stosunek obojętny pewnie dlatego że jest niepełnosprawna i myśli, że tacy nic nie czują.. mnie zaś za to że zawsze umiałam postawić się jej i ze wszytskich powiedzieć prawdę prosto w oczy... a to stawiało ją w niewygodnej sytuacji bo mówiąc straszna prawdę bała się żeby wsytscy nienabrali takich stosunków do niej jak ja.. wszyscy wiedzą, że jej nie można ufać, ale tylko ja czując do nieje siostrzaną miłośc czuję jednocześnie nienawiść... niemogę znieść jej na codzień.. lubię kiedy cierpi, ale nie jest na tyle mądra i inteligentna żeby uczyć się na błędach... ona niszczy w rodzinie wszystko nikt nie ma odwgi z nią walczyć.. a ja nie mogę juz patrzeć jak robi wszystko co jej sie podoba uciekając od konsekwencji... akceptuje tylko rodzine swojego męża może dlatego że jak to się mowi swój zawsze swego znajdzie... podlizuje si edo każdego aby ją wszyscy obcy lubili oczeraniając przy tym swoją rodzinę...piszę to tylko po to aby się wygadać bo nięmogę już dłużej tego dusić w sobie... jest to za duże na moję barki.. cieżko jest każdemu a ja nieumiem nikomu pomóc... to własnie są powody braku sensu życia, wiem że nic nie jest łatwe ale ja już nieumiem żyć i być szczęśliwa wiedząc ze moja rodzina a szczególnie rodzice nie są szczęśliwi..