Od upiorów, od potępieńców,
od stworów długołapych
I od istot, co nocą łomocą
Zbaw nas, dobry Boże!
Modlitwa błagalna znana jako
„The Cornish Litany”,
datowana na ww. XIV–XV
Mówią, że postęp rozjaśnia mroki. Ale zawsze, zawsze będzie istniała ciemność. I zawsze będzie w ciemności Zło, zawsze będą w ciemności kły i pazury, mord i krew. Zawsze będą istoty, co nocą łomocą. A my, wiedźmini, jesteśmy od tego,
by przyłomotać im.
Vesemir z Kaer Morhen
Ten, kto walczy z potworami, niechaj baczy, by sam nie stał się potworem. Gdy długo spoglądasz w otchłań, otchłań patrzy też w ciebie.
Friedrich Nietzsche, Jenseits von Gut und Böse
Spoglądanie w otchłań mam za zupełny idiotyzm. Na świecie jest mnóstwo rzeczy o wiele bardziej godnych tego, by w nie spoglądać.
Jaskier, Pół wieku poezji
Rozdział pierwszy
Żył tylko po to, by zabijać.
Leżał na nagrzanym słońcem piasku.
Wyczuwał drgania, przenoszone przez przyciśnięte do podłoża włosowate czułki i szczecinki. Choć drgania wciąż były odległe, Idr czuł je wyraźnie i dokładnie, na ich podstawie zdolny był określić nie tylko kierunek i tempo poruszania się ofiary, ale i jej wagę. Dla większości podobnie polujących drapieżników waga zdobyczy miała znaczenie pierwszorzędne – podkradanie się, atak i pościg oznaczały utratę energii, która musiała być zrekompensowana energetyczną wartością pożywienia. Większość podobnych Idrowi drapieżników rezygnowała z ataku, gdy zdobycz była zbyt mała. Ale nie Idr. Idr egzystował nie po to, by jeść i podtrzymywać gatunek. Nie po to go stworzono.
Żył po to, by zabijać.
Ostrożnie przesuwając odnóża wylazł z wykrotu, przepełzł przez zmurszały pień, trzema susami pokonał wiatrołom, jak duch przemknął przez polanę, zapadł w porośnięte paprocią poszycie lasu, wtopił się
w gęstwinę. Poruszał się szybko i bezszelestnie, już to
biegnąc, już to skacząc niby ogromny pasikonik.
Zapadł w chruśniak, przywarł do podłoża segmentowanym
pancerzem brzucha. Drgania gruntu
stawały się coraz wyraźniejsze. Impulsy z wibrysów
i szczecinek Idra układały się w obraz. W plan. Idr
wiedział już, którędy dotrzeć do ofiary, w którym
miejscu przeciąć jej drogę, jak zmusić do ucieczki,
jak długim skokiem spaść na nią od tyłu, na jakiej
wysokości uderzyć i ciąć ostrymi jak brzytwy
żuwaczkami. Drgania i impulsy budowały już w nim
radość, jakiej dozna, gdy ofiara zaszamocze się pod
jego ciężarem, euforię, jaką sprawi mu smak gorącej
krwi. Rozkosz, jaką odczuje, gdy powietrze rozerwie
wrzask bólu. Dygotał lekko, rozwierając i zwierając
szczypce i nogogłaszczki.
Wibracje podłoża były bardzo wyraźne, stały się
też zróżnicowane. Idr wiedział już, że ofiar było więcej,
prawdopodobnie trzy, być może cztery. Dwie
wstrząsały gruntem w sposób zwykły, drgania trzeciej
wskazywały na małą masę i wagę. Czwarta zaś
– o ile faktycznie była jakaś czwarta – powodowała
wibracje nieregularne, słabe i niepewne. Idr znieruchomiał,
wyprężył i wystawił anteny nad trawy, badał
ruchy powietrza.
Drgania gruntu zasygnalizowały wreszcie to, na
co Idr czekał. Ofiary rozdzieliły się. Jedna, ta najmniejsza,
została z tyłu. A ta czwarta, ta niewyraźna,
znikła. Był to fałszywy sygnał, kłamliwe echo.
Idr zlekceważył je.
Mała zdobycz jeszcze bardziej oddaliła się od pozostałych.
Grunt zadygotał silniej. I bliżej. Idr wyprężył
tylne odnóża, odbił się i skoczył.
Dziewczynka krzyknęła przeraźliwie. Miast uciekać,
zamarła w miejscu. I krzyczała bez przerwy.
Wiedźmin rzucił się w jej stronę, w skoku dobywając
miecza. I natychmiast zorientował się, że coś jest
nie tak. Że został wyprowadzony w pole.
Ciągnący wózek z chrustem mężczyzna wrzasnął
i na oczach Geralta wyleciał na sążeń w górę, a krew
trysnęła z niego szeroko i rozbryzgliwie. Spadł, by
natychmiast wylecieć ponownie, tym razem w dwóch
buchających krwią kawałkach. Już nie krzyczał. Teraz
przeszywająco krzyczała kobieta, podobnie jak
jej córka zamarła i sparaliżowana strachem.
Choć nie wierzył, że mu się uda, wiedźmin zdołał
ją ocalić. Doskoczył i pchnął z mocą, odrzucając
obryzganą krwią kobietę z dróżki w las, w paprocie.
I z miejsca pojął, że i tym razem to był podstęp. Fortel.
Szary, płaski, wielonożny i niewiarygodnie szybki
kształt oddalał się już bowiem od wózka i pierwszej
ofiary. Sunął w kierunku drugiej. Ku wciąż
piszczącej dziewczynce. Geralt rzucił się za nim.
Gdyby nadal tkwiła w miejscu, nie zdążyłby na
czas. Dziewczynka wykazała jednak przytomność
umysłu i rzuciła się do dzikiej ucieczki. Szary potwór
dopędziłby ją jednak szybko i bez wysiłku – dopędziłby,
zabił i zawrócił, by zamordować również kobietę.
I tak by się stało, gdyby nie było tam wiedźmina.
Dogonił potwora, skoczył, przygniatając obcasem
jedno z tylnych odnóży. Gdyby nie natychmiastowy
odskok, straciłby nogę – szary stwór wykręcił się
z niesamowitą zwinnością, a jego sierpowate szczypce
kłapnęły, chybiając o włos. Nim wiedźmin odzyskał
równowagę, potwór odbił się od ziemi i zaatako8
Andrzej Sapkowski
wał. Geralt obronił się odruchowym, szerokim i dość
chaotycznym ciosem miecza, odtrącił potwora. Obrażeń
mu nie zadał, ale odzyskał inicjatywę.
Zerwał się, dopadł, tnąc od ucha, rozwalając pancerz
na płaskim głowotułowiu. Nim oszołomiony
stwór się opamiętał, drugim ciosem odsiekł mu lewą
żuwaczkę. Potwór rzucił się na niego, machając łapami,
usiłując pozostałą żuwaczką ubóść go jak tur.
Wiedźmin odrąbał mu i tę drugą. Szybkim odwrotnym
cięciem odchlastał jedną z nogogłaszczek. I ponownie
rąbnął w głowotułów.
Do Idra dotarło wreszcie, że jest w niebezpieczeństwie.
Że musi uciekać. Musiał uciekać, uciekać daleko,
zaszyć się gdzieś, zapaść w ukrycie. Żył tylko
po to, by zabijać. Żeby zabijać, musiał się zregenerować.
Musiał uciekać… Uciekać…
Wiedźmin nie dał mu uciec. Dognał, przydeptał
tylny segment tułowia, ciął z góry, z rozmachem.
Tym razem pancerz głowotułowia ustąpił, z pęknięcia
trysnęła i polała się gęsta zielonawa posoka. Potwór
szamotał się, jego odnóża dziko młóciły ziemię.
Geralt ciął mieczem, tym razem całkiem oddzielając
płaski łeb od reszty.
Oddychał ciężko.
Z oddali zagrzmiało. Zrywający się wicher i szybko
czerniejące niebo zwiastowały naciągającą burzę.
Albert Smulka, nowo mianowany żupan gminny,
już przy pierwszym spotkaniu skojarzył się Geraltowi
z bulwą brukwi – był okrągławy, niedomyty, gruboskórny
i ogólnie raczej nieciekawy. Innymi słowy, niezbyt
różnił się od innych urzędników stopnia gminnego,
z jakimi przychodziło mu się kontaktować.
– Wychodzi, że prawda – powiedział żupan. – Że
na kłopoty nie masz jak wiedźmin.
– Jonas, mój poprzednik – podjął po chwili, nie
doczekawszy się ze strony Geralta żadnej reakcji
– nachwalić się ciebie nie mógł, Pomyśleć, żem go
miał za łgarza. Znaczy, żem mu nie całkiem wiarę
dawał. Wiem, jak to rzeczy w bajki obrastać potrafią.
Zwłaszcza u ludu ciemnego, u tego co i rusz albo
cud, albo dziw, albo inny jakiś wiedźmin o mocach
nadludzkich. A tu masz, pokazuje się, prawda szczera.
Tam, w boru, za rzeczułką, ludzi poginęło, że nie
zliczyć. A że tamtędy do miasteczka droga krótsza,
tedy i chodzili, durnie… Na zgubę własną. Nie zważając
na przestrogi. Ninie taki czas, że lepiej nie
szwendać się po pustkowiach, nie łazić po lasach.
Wszędzie potwory, wszędzie ludojady. W Temerii,
na Tukajskim Pogórzu, dopiero co straszna rzecz
się wydarzyła, piętnaścioro ludzi ubił w węglarskiej
osadzie jakiś upiór leśny. Rogowizna zwała się ta
osada. Słyszałeś pewnie. Nie? Ale prawdę mówię, żebym
tak skonał. Nawet czarnoksiężnicy pono śledztwo
w owej Rogowiźnie czynili. No, ale co tam bajać.
My ninie tu w Ansegis bezpieczni. Dzięki tobie.
Wyjął z komody szkatułę. Rozłożył na stole arkusz
papieru, umoczył pióro w kałamarzu.
– Obiecałeś, że straszydło zabijesz – powiedział,
nie unosząc głowy. – Wychodzi, klimkiem nie rzucałeś.
Słownyś, jak na włóczęgę… A i tamtym ludziom
życie uratowałeś. Babie i dziewusze. Podziękowały
choć? Padły do nóg?
Nie padły, zacisnął szczęki wiedźmin. Bo jeszcze
nie całkiem oprzytomniały. A ja stąd odjadę, zanim
oprzytomnieją. Zanim pojmą, że wykorzystałem je
jako przynętę, w zarozumiałym zadufaniu przekonany,
że zdołam obronić całą trójkę. Odjadę, zanim
do dziewczynki dotrze, zanim zrozumie, że to z mojej
winy jest półsierotą.
Czuł się źle. Zapewne był to skutek zażytych przed
walką eliksirów. Zapewne.
– Tamto monstrum – żupan posypał papier piaskiem,
po czym strząsnął piasek na podłogę – prawdziwa
ohyda. Przyjrzałem się padlinie, gdy przynieśli…
Co to takiego było?
Geralt nie miał w tym względzie pewności, ale nie
zamierzał się z tym zdradzać.
– Arachnomorf.
Albert Smulka poruszył wargami, nadaremnie
usiłując powtórzyć.
– Tfu, jak zwał, tak zwał, pies z nim tańcował. To
tym mieczem go zasiekłeś? Tą klingą? Można obejrzeć?
– Nie można.
– Ha, bo zaczarowany brzeszczot pewnie. I musi
drogi… Łakomy kąsek… No, ale my tu gadu-gadu,
a czas bieży. Umowa wykonana, pora na zapłatę.
A wprzód formalności. Pokwituj na fakturze. Znaczy,
postaw krzyżyk albo inny znak.
Wiedźmin ujął podany mu rachunek, obrócił się
ku światłu.
– Patrzajcie go – pokręcił głową żupan, wykrzywiając
się. – Niby co, czytać umie?
Geralt położył papier na stole, popchnął w stronę
urzędnika.
– Mały błąd – rzekł spokojnie i cicho – wkradł się
do dokumentu. Umawialiśmy się na pięćdziesiąt koron.
Faktura wystawiona jest na osiemdziesiąt.
Albert Smulka złożył dłonie, oparł na nich podbródek.
– To nie błąd – też zniżył głos. – To raczej dowód
uznania. Zabiłeś straszne straszydło, niełatwa to
pewnikiem była robota… Kwota nikogo tedy nie
zdziwi…
– Nie rozumiem.
– Akurat. Nie udawaj niewiniątka. Chcesz mi
wmówić, że Jonas, gdy tu rządził, nie wystawiał ci
takich faktur? Głowę daję, że…
– Że co? – przerwał Geralt. – Że zawyżał rachunki?
A różnicą, o którą uszczuplał królewski skarbiec,
dzielił się ze mną po połowie?
– Po połowie? – Żupan skrzywił usta. – Bez przesady,
wiedźminie, bez przesady. Myślałby kto, żeś
taki ważny. Z różnicy dostaniesz jedną trzecią. Dziesięć
koron. Dla ciebie to i tak duża premia. A mnie
więcej się należy, choćby z racji funkcji. Urzędnicy
państwowi winni być majętni. Im urzędnik państwowy
majętniejszy, tym prestiż państwa wyższy. Co ty
możesz zresztą o tym wiedzieć. Nuży mnie już ta
rozmowa. Podpiszesz fakturę czy nie?
Deszcz dudnił o dach, na zewnątrz lało jak z cebra.
Ale nie grzmiało już, burza oddalała się.