Mandarynka_22
Nowicjusz
- Dołączył
- 28 Październik 2012
- Posty
- 5
- Punkty reakcji
- 0
Witam wszystkich forumowiczów.
Często podczytuje Wasze tematy, nie sądziłam ze kiedys sama tutaj napisze ale potrzebuje sie wygadac.
Jestem z chłopakiem od 2 lat., róznie z nami bylo raz lepiej raz gorzej - jak wszedzie chyba.
Chłopak ma 23 lata i pracuje, ja 19 ucze sie jeszcze.
Mieszkamy od siebie godzine drogi samochodem, zazwyczaj to on przyjezdza do mnie. W wakacje czesto bywalam u niego, kiedy dni byly jeszcze dość dlugie.
3 miesiece temu chlopak podjął staż od rana do poludnia, natomiast od poludnia do poznego wieczora kontynuuje prace ktora mial juz wczesniej.
Zdawałąm sobie sprawe z tego, ze podejmujac dodatkowo staz, zmniejszy sie ilosc jego czasu dla mnie, mówilismy oboje ze damy rade ze bedzie dobrze. On zawsze starał sie o mnie dbac, poswiecac mi duzo uwagi, troszczyc sie. Jest kochany, martwi sie o mnie. Ja Czuje ze mnie kocha. Mimo to jest mi tak strasznie zle, samotno, pusto.
Kiedy ma wolna chwile to sie spotykamy, bierze czasem wolne w tygodniu zebysmy mogli sie spotkac, czy zeby pojsc ze mna do lekarza. Ale to sporadyczne przypoadki. Mamy dla siebie tylko soboty praktycznie.
Tydzien temu tez mielismy sie spotkac w sobote, ja odwolalam spotkania z kolezanka jedyna jaka mam, zeby byc z nim, a on mi mowi po dwoch dniach ze musi isc na staz bo odrabiaja jakis dzien.. Jak by nie mogl dowiedziec sie predzej i mi powiedziec.. teraz ja bede kolejna sobote spedzac sama. Nawet nie moze wyjsc predzej godzine czy dwie. Krew mnie zalewa, bo nic totalnie nic nie robi na tym stazu a siedziec musi.
Caly tydzien sie nie widzimy, teraz bedzie kolejny.
W niedziele widywac sie nie mozemy, na noc rowniez nie - mieszkam z rodzicami a oni maja dosc srogie podejscie i nigdy by sie na to nie zgodzili. w ogole temat tabu.
Zostaja nam na prawde tylko sobote. To jest jedyny dzien.
Teraz w sobote tez musi isc do drugiej pracy bo bedzie mial za malo godzin w miesiacu. Moze przyjechac popoludniu na 2-3 godziny tylko.
Po 2 tygodniach on mi proponuje 2-3 godziny. Mieszkam w strasznie malej miejscowosci, gdzie nie ma nawet gdzie isc zjesc czy posiedziec w spokoju, nawet nie ma sie gdzie przejsc. A 2 godziny to za malo zeby gdzie kolwiek razem pojechac. Juz nie wspomne nawet o sytuacjach sam na sam , bo mamy taka mozliwosc raz w miesiacu albo i rzadziej.
Mam teraz ciezkie chwile w domu rodzice sie rozwodza, mam mlodszego brata ktory na to patrzy na awantury w domu, jest mi ciezko, ale jestem twarda. Chlopak mnie pociesza, wspiera, na odleglosc smsami. A ja poprostu potzrebuje sie przytulic wygadac czuc ze jest obok.
Nawet zadzwonic nie moge wtedy kiedy bym chciala, musze sie umawiac na audiencje do Niego, teraz nie bo kierownik jest , teraz nie bo kolega stoi, teraz nie bo zasieg slaby tam, teraz nie bo kamery sa. A Wieczorem jak wraca z pracy o 22.00 , zanim zje, zrobi wszystko wkolo siebie to 23.00 jest, to ja czesto juz zasypiam po 10godzinach wykladow w szkole.
Nawet nie mamy kiedy porozmawiac.
Co z tego, ze ja mu to mowie, on to wszystko wie ale to nic nie zmienia.
Mógłby wziąć wolne na ta jedna sobote chociaz...
Jemu tez jest przykro, ze tak to wyglada ja to wiem, ale ja juz czasem psychicznie nie mam sily. Widze jak znajomi po pracy sie spotykaja na obiad, na spacer... a my musimy sie umawiac z dwu tygodniowym wyprzedzeniem i nie raz nawet to nie wypala.
Czuje, ze ja psychicznie nie dam rady zanim on skonczy ten staz jeszcze rok mu zostal, a ja juz po 3 miesiacach wariuje.
Zanim go zaczal, to widywalismy sie dwa trzy razy w tygodniu na paree godzin. A teraz. co mi po dwoch trzech godzinach jak nie widzimy sie dwa tygodnie..
Nie wiem czy ja dramatyzuje czy co... wiem, ze sa pary ktore jeszcze rzadziej sie widuja wiem... ale dla mnie to jest za duzo. Nie umiem tak, meczy mnie to. Jestesmy razem a tego nie czuje. Czasami potrafimy w samochodzie sie kochac na parkingu , jak juz dlugo sie nie widzimy, ostatnio powiedzialam chlopakowi ze tak juz nie chce, na szybkiego w samochodzie. Zle sie z tym czuje, niby on to rozumie ale dla niego to nic zlego.
Boli mnie to , ze nie mozemy sie spotkac kiedy cos sie stanie przykrego mu albo mi, tylko musimy czekac. I sami sie meczyc. Sami cierpiec z naszymi problemami.
Ja w szkole na zajeciach praktycznie wisze na telefonie na smach , on i tak na stazu nie ma co robic to moze pisac, a ja mam wyklady skupic sie nie moge a powinnam, ale jak.. kiedy to jest jedyny czas kiedy mozemy "porozmawiac". W drugiej pracy popoludniu jak idzie juz nie ma takiego luzu i cisza do 22.00.
Miesiac temu jeszcze nie bylo tak zle, jak byl na stazu u innego kierownika , on wiedzial ze nie ma co robic to go puszczal nie raz 3 godz predzej do domu. A u tego co jest teraz on sie boi go poprosic o dwie trzy godziny wczesniej zeby wyjsc, a napewno by nie odmowil.
Czasem jak sie nie widzimy juz te dwa tygodnie, to nawet nie mam ochoty sie spotakc po tym czasie z nim, bo wiem ze jak przyjdzie nam po paru godzinach sie rozstac to straszny bol bedzie. juz sie powoli przyzwyczajam do tego, takiej samotnosci. Ale co to za sens ma?
Wiem ze nie mam prawa nic od niego oczekiwac, ale czuje sie zaniedbana w pewien sposob.
Jest ze mna wtedy kiedy moze kiedy ma czas, a nie wtedy kiedy ja go potzrebuje... Kiey jemu jest zle to mi sie serca kraja, chcialabym go przytulic wesprzec ale jak. Musze przeciez czekac az przyjdzie sobota.
Wybaczcie za tak chaotyczna wypowiedz, za duzo mysli dzisiaj krazy po glowie, chcialam sie wygadac i moze zobaczyc opinie innych.
Bede wdzieczna za przeczytanie moich wypocin i chociaz krotkie skomentowanie.
Pozdrawiam
Często podczytuje Wasze tematy, nie sądziłam ze kiedys sama tutaj napisze ale potrzebuje sie wygadac.
Jestem z chłopakiem od 2 lat., róznie z nami bylo raz lepiej raz gorzej - jak wszedzie chyba.
Chłopak ma 23 lata i pracuje, ja 19 ucze sie jeszcze.
Mieszkamy od siebie godzine drogi samochodem, zazwyczaj to on przyjezdza do mnie. W wakacje czesto bywalam u niego, kiedy dni byly jeszcze dość dlugie.
3 miesiece temu chlopak podjął staż od rana do poludnia, natomiast od poludnia do poznego wieczora kontynuuje prace ktora mial juz wczesniej.
Zdawałąm sobie sprawe z tego, ze podejmujac dodatkowo staz, zmniejszy sie ilosc jego czasu dla mnie, mówilismy oboje ze damy rade ze bedzie dobrze. On zawsze starał sie o mnie dbac, poswiecac mi duzo uwagi, troszczyc sie. Jest kochany, martwi sie o mnie. Ja Czuje ze mnie kocha. Mimo to jest mi tak strasznie zle, samotno, pusto.
Kiedy ma wolna chwile to sie spotykamy, bierze czasem wolne w tygodniu zebysmy mogli sie spotkac, czy zeby pojsc ze mna do lekarza. Ale to sporadyczne przypoadki. Mamy dla siebie tylko soboty praktycznie.
Tydzien temu tez mielismy sie spotkac w sobote, ja odwolalam spotkania z kolezanka jedyna jaka mam, zeby byc z nim, a on mi mowi po dwoch dniach ze musi isc na staz bo odrabiaja jakis dzien.. Jak by nie mogl dowiedziec sie predzej i mi powiedziec.. teraz ja bede kolejna sobote spedzac sama. Nawet nie moze wyjsc predzej godzine czy dwie. Krew mnie zalewa, bo nic totalnie nic nie robi na tym stazu a siedziec musi.
Caly tydzien sie nie widzimy, teraz bedzie kolejny.
W niedziele widywac sie nie mozemy, na noc rowniez nie - mieszkam z rodzicami a oni maja dosc srogie podejscie i nigdy by sie na to nie zgodzili. w ogole temat tabu.
Zostaja nam na prawde tylko sobote. To jest jedyny dzien.
Teraz w sobote tez musi isc do drugiej pracy bo bedzie mial za malo godzin w miesiacu. Moze przyjechac popoludniu na 2-3 godziny tylko.
Po 2 tygodniach on mi proponuje 2-3 godziny. Mieszkam w strasznie malej miejscowosci, gdzie nie ma nawet gdzie isc zjesc czy posiedziec w spokoju, nawet nie ma sie gdzie przejsc. A 2 godziny to za malo zeby gdzie kolwiek razem pojechac. Juz nie wspomne nawet o sytuacjach sam na sam , bo mamy taka mozliwosc raz w miesiacu albo i rzadziej.
Mam teraz ciezkie chwile w domu rodzice sie rozwodza, mam mlodszego brata ktory na to patrzy na awantury w domu, jest mi ciezko, ale jestem twarda. Chlopak mnie pociesza, wspiera, na odleglosc smsami. A ja poprostu potzrebuje sie przytulic wygadac czuc ze jest obok.
Nawet zadzwonic nie moge wtedy kiedy bym chciala, musze sie umawiac na audiencje do Niego, teraz nie bo kierownik jest , teraz nie bo kolega stoi, teraz nie bo zasieg slaby tam, teraz nie bo kamery sa. A Wieczorem jak wraca z pracy o 22.00 , zanim zje, zrobi wszystko wkolo siebie to 23.00 jest, to ja czesto juz zasypiam po 10godzinach wykladow w szkole.
Nawet nie mamy kiedy porozmawiac.
Co z tego, ze ja mu to mowie, on to wszystko wie ale to nic nie zmienia.
Mógłby wziąć wolne na ta jedna sobote chociaz...
Jemu tez jest przykro, ze tak to wyglada ja to wiem, ale ja juz czasem psychicznie nie mam sily. Widze jak znajomi po pracy sie spotykaja na obiad, na spacer... a my musimy sie umawiac z dwu tygodniowym wyprzedzeniem i nie raz nawet to nie wypala.
Czuje, ze ja psychicznie nie dam rady zanim on skonczy ten staz jeszcze rok mu zostal, a ja juz po 3 miesiacach wariuje.
Zanim go zaczal, to widywalismy sie dwa trzy razy w tygodniu na paree godzin. A teraz. co mi po dwoch trzech godzinach jak nie widzimy sie dwa tygodnie..
Nie wiem czy ja dramatyzuje czy co... wiem, ze sa pary ktore jeszcze rzadziej sie widuja wiem... ale dla mnie to jest za duzo. Nie umiem tak, meczy mnie to. Jestesmy razem a tego nie czuje. Czasami potrafimy w samochodzie sie kochac na parkingu , jak juz dlugo sie nie widzimy, ostatnio powiedzialam chlopakowi ze tak juz nie chce, na szybkiego w samochodzie. Zle sie z tym czuje, niby on to rozumie ale dla niego to nic zlego.
Boli mnie to , ze nie mozemy sie spotkac kiedy cos sie stanie przykrego mu albo mi, tylko musimy czekac. I sami sie meczyc. Sami cierpiec z naszymi problemami.
Ja w szkole na zajeciach praktycznie wisze na telefonie na smach , on i tak na stazu nie ma co robic to moze pisac, a ja mam wyklady skupic sie nie moge a powinnam, ale jak.. kiedy to jest jedyny czas kiedy mozemy "porozmawiac". W drugiej pracy popoludniu jak idzie juz nie ma takiego luzu i cisza do 22.00.
Miesiac temu jeszcze nie bylo tak zle, jak byl na stazu u innego kierownika , on wiedzial ze nie ma co robic to go puszczal nie raz 3 godz predzej do domu. A u tego co jest teraz on sie boi go poprosic o dwie trzy godziny wczesniej zeby wyjsc, a napewno by nie odmowil.
Czasem jak sie nie widzimy juz te dwa tygodnie, to nawet nie mam ochoty sie spotakc po tym czasie z nim, bo wiem ze jak przyjdzie nam po paru godzinach sie rozstac to straszny bol bedzie. juz sie powoli przyzwyczajam do tego, takiej samotnosci. Ale co to za sens ma?
Wiem ze nie mam prawa nic od niego oczekiwac, ale czuje sie zaniedbana w pewien sposob.
Jest ze mna wtedy kiedy moze kiedy ma czas, a nie wtedy kiedy ja go potzrebuje... Kiey jemu jest zle to mi sie serca kraja, chcialabym go przytulic wesprzec ale jak. Musze przeciez czekac az przyjdzie sobota.
Wybaczcie za tak chaotyczna wypowiedz, za duzo mysli dzisiaj krazy po glowie, chcialam sie wygadac i moze zobaczyc opinie innych.
Bede wdzieczna za przeczytanie moich wypocin i chociaz krotkie skomentowanie.
Pozdrawiam