Studia. Jestem w temacie, mogę się podzielić sposobem na życie - choć oczywiście nie każdy posłucha lub nawet nie kiwnie głową
Sytuacja u mnie była (jak sama to postrzegam, w porównaniu do "rówieśników") odwrócona do góry nogami. Najpierw praca [po szkole policealnej i szczęśliwej wtedy znajomości], potem kwestia co dalej. Cztery lata przepracowałam z tytułem technika, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że nie miałabym przede wszystkim czasu na studia, ale także potrzebnych pieniędzy (wszak zaoczne kosztują - i to nieraz sporo). Przyjaciółki w tym roku albo szukają już pracy z tytułem magistra, albo właśnie go zdobywają. A ja? Zaczęłam dopiero. Bo jednak jakaś tam policealna szkółka (bardziej kurs przygotowawczy jak cokolwiek konkretniejszego) to zupełne zero w świecie show biznesu. I to, jak Cię traktują w pracy przypomina stosunek pan-niewolnik. Więc trzeba by coś zrobić dalej...
Próbowałam wcześniej, ale na kierunku typowo pod pracę - a to powinno się odbywać zupełnie na opak, o czym już wspomniałam, mając doświadczenie
Będąc po rachunkowości i w branży księgowość-administracja zdecydowałam się na ekonomię. Ot, chyba w sam raz. Gorzej, że tak mnie to pasjonowało, prawie tak bardzo jak gospodarka woda przedszkolankę! Bo okazało się, że chciałabym robić cokolwiek innego byle nie to! I zaczęły się schody.
Co wybrać? A jeśli wybiorę inny kierunek co będzie z pracą? Dylematy, wątpliwości, złość... Oraz zawód, bo jednak zaczęło się już studia i zmarnowało cenny czas (o pieniążkach nie wspominając), ech. Później jednak nastąpiły zmiany życiowe, obrałam zupełnie nowy punkt podejścia. Poszłam na filologię. Do innego województwa. Przeprowadziłam się. Znalazłam pracę związaną ze studiami. Robię nareszcie to, co powinnam była chyba od początku
Ale inaczej bym przecież do tego nie doszła. I co? Też wystartowałam „sama na studiach” – obce miasto, obcy ludzie i JA. Po pierwszym zjeździe miałam trzy koleżanki, po kolejnych stałe grono, które u mnie spędza każdą wolną niedzielę
Czyli się udało.