WItam,
mam problem a zarazem zapytanie... już nie wiem czy ja dobrze postępuję, czy ja się tak zmieniłam, czy może mój mąż. Przejdę do sedna...
Jesteśmy razem od 7 lat, w tym niedługo dwa lata małżeństwa. Przed ślubem było ok - rozumieliśmy się, nie było problemów, bo każde z nas było wyrozumiałe wobec siebie, dbaliśmy o siebie, jedno troszczyło się o drugiego itp. Po ślubie też było ok, tylko czasami teściowa przeszkadzała (ale z tego co wiem to standard). Później narodził się nam synek (obecnie ma 9 miesięcy). I tak od 7 miesiąca ciąży się zaczęło. Wydaje mi się, że mój mąż zaczął od wtedy świrować. Stał się niezbyt miły i według niego on ma zawsze rację, a mi przytakuje żebym sie pewnie odczepiła. Fakt to jest mały problem, ale żyję juz z tyloma małymi problemami, że mam dosyć - to już będzie prawie rok.
Może wymienię pare a Wy mnie uświadomcie czy ja dobrze robię, że się z nim kłóce i chcę zmian:
- gdy narodziło się dziecko, a ja byłam w szpitalu, to mój mąż wziął urlop, ale tylko na ten okres kiedy ja byłam w szpitalu - odwiedzał mnie codziennie na godzinkę może półtorej, a później opijał sobie to z rodziną to z kolegami. Gdy wróciłam do domu po 5 dobach w szpitalu on prysnął do pracy. A prowadzi działalność gospodarczą, więc mógł sobie sam czasem operować.
- następnie - zafascynowanie dzieckiem trwało góra do trzech tygodni (wliczając oczywiście pobyt w szpitalu). Później mój mąż wymyślał sobie wszelkie sprawy do zrobienia na zewnątrz, gdzie ja nie przebywałam z dzieckiem.
- po wielkich kłótniach doszliśmy niby do porozumienia i mój mąż zaczął spędzać z nami czas. Jednak do tej pory ma momenty zawachania i zapomnienia. Trzeba go walnąć w łeb żeby otrzeźwiał. Juz nie będę się rozpisywać o sposobie pilnowania dziecka bo szkoda czasu...
- później były problemy z budową domu, którego do tej pory nie ma - tu juz maczała palce moja teściowa
- i to co najbardziej mi się nie podoba to właśnie to, że on jest bardzo za matką (choć mówi że ja z Fifim jesteśmy najważniejsi). Ja rozumię, że to jego matka, ale skoro w czymś pomaga jej to mi też należałoby coś pomóc, a nie tylko mamusi która ma jeszcze trzech synów którzy też by mogli pomóc
- ogólnie kłotnie o teściową są codziennością mimo tego że ona w większości przebywa za granicą. Tu oczywiście też były ustalenia że przestanie się matce narzucać, będzie jej pomagała jeśli ona poprosi o pomoc. Że będzie wracał po pracy prosto do nas a nie zachaczał sie u matki, która nigdy nie ma kontroli i nie wie o której go wypuścić ze swoich szponów itp. Oczywiście ustalenia są wszystkie czasowe i przypominanie też.
Oczywiście po każdej naszej kłótni było tak, że on mnie przepraszał obiecał poprawę, było dobrze 2 tygodnie i później to samo. Obecnie wygląda tak że na mnie naskakuje z krzykiem, a później nie odzywamy się do siebie, aż któreś sie przełamie. Jednak wyjaśnień żadnych nie ma, a ni ustaleń. Ale ja już nie wiem czy cokolwiek ustalać - przecież to nie działa.
Nie umię po protu rozmawiac ze swoim mężem - wszystkie dojścia do porozumienia stają się kłotnią - a mi się wydaje że ona przytakuje tak na odczepne...
W obecnej chwili jesteśmy skłóceni, ponieważ ja dziś miałam obronę magistra, a on zamiast jakkolwiek pomóc mi w tej nauce, zwyczajnie to olał. Pomoc jaką od niego oczekwiałam to pomoc przy pilnowaniu dziecka, tzn. jak przychodził z pracy to mógł usiąść z Małym a ja poszłabym się uczyć, ale nie... on zawsze miał coś pilnego do zrobienia lub musiał gdzieś jechać. Fakt że nasze dziecko chodzi o 20:00 spać, ale ja później muszę posprzątać po malym bałaganiarzu, ugotować obiad na nastepny dzień zarówno dla nas i dla dziecka no i codzienne obowiązki i przede wszystkim prasowanie góry ciuchów. No niestety po 8 godzinach pracy, zajmowaniu się dzieckiem przez kolejne 4 godziny i pracach domowych nie chaiało mi się usiąść do książek. Urlopu w pracy nie mogłam wziąc... I mówię mu dzisiaj, że nie otrzymałam od niego żadnego wsparcia, pomocy którą mi obiecał i przede wszystkim żeby mnie nie stresować dzień przed obroną to on sobie wrócił do domu o północy nie dając żadnego znaku życia. A on po tych słowach wybucha - co nie miałam racji, przecież obiecał mi pomoc a on jedynie mnie denerwował.
Jeszcze tylko wspomne o tym, że fatalne mam samopoczucie, po prostu nie chce mi się żyć - jedyn e co mnie trzyma przy mężu to dziecko, inaczej już dawno bym od niego odeszła.
Czy Wasi mężowie też zwracają na Was uwagę tylko jak chcą się z Wami przespać? Ja obecnie mam takie załamanie że my po prostu może współżyjemy raz na miesiąc bądź dwa i to praktycznie ja robię na odczepne...
Przepraszam za brak składu i łądu ale piszę to w nerwach i oczekuję na pomocne rady
mam problem a zarazem zapytanie... już nie wiem czy ja dobrze postępuję, czy ja się tak zmieniłam, czy może mój mąż. Przejdę do sedna...
Jesteśmy razem od 7 lat, w tym niedługo dwa lata małżeństwa. Przed ślubem było ok - rozumieliśmy się, nie było problemów, bo każde z nas było wyrozumiałe wobec siebie, dbaliśmy o siebie, jedno troszczyło się o drugiego itp. Po ślubie też było ok, tylko czasami teściowa przeszkadzała (ale z tego co wiem to standard). Później narodził się nam synek (obecnie ma 9 miesięcy). I tak od 7 miesiąca ciąży się zaczęło. Wydaje mi się, że mój mąż zaczął od wtedy świrować. Stał się niezbyt miły i według niego on ma zawsze rację, a mi przytakuje żebym sie pewnie odczepiła. Fakt to jest mały problem, ale żyję juz z tyloma małymi problemami, że mam dosyć - to już będzie prawie rok.
Może wymienię pare a Wy mnie uświadomcie czy ja dobrze robię, że się z nim kłóce i chcę zmian:
- gdy narodziło się dziecko, a ja byłam w szpitalu, to mój mąż wziął urlop, ale tylko na ten okres kiedy ja byłam w szpitalu - odwiedzał mnie codziennie na godzinkę może półtorej, a później opijał sobie to z rodziną to z kolegami. Gdy wróciłam do domu po 5 dobach w szpitalu on prysnął do pracy. A prowadzi działalność gospodarczą, więc mógł sobie sam czasem operować.
- następnie - zafascynowanie dzieckiem trwało góra do trzech tygodni (wliczając oczywiście pobyt w szpitalu). Później mój mąż wymyślał sobie wszelkie sprawy do zrobienia na zewnątrz, gdzie ja nie przebywałam z dzieckiem.
- po wielkich kłótniach doszliśmy niby do porozumienia i mój mąż zaczął spędzać z nami czas. Jednak do tej pory ma momenty zawachania i zapomnienia. Trzeba go walnąć w łeb żeby otrzeźwiał. Juz nie będę się rozpisywać o sposobie pilnowania dziecka bo szkoda czasu...
- później były problemy z budową domu, którego do tej pory nie ma - tu juz maczała palce moja teściowa
- i to co najbardziej mi się nie podoba to właśnie to, że on jest bardzo za matką (choć mówi że ja z Fifim jesteśmy najważniejsi). Ja rozumię, że to jego matka, ale skoro w czymś pomaga jej to mi też należałoby coś pomóc, a nie tylko mamusi która ma jeszcze trzech synów którzy też by mogli pomóc
- ogólnie kłotnie o teściową są codziennością mimo tego że ona w większości przebywa za granicą. Tu oczywiście też były ustalenia że przestanie się matce narzucać, będzie jej pomagała jeśli ona poprosi o pomoc. Że będzie wracał po pracy prosto do nas a nie zachaczał sie u matki, która nigdy nie ma kontroli i nie wie o której go wypuścić ze swoich szponów itp. Oczywiście ustalenia są wszystkie czasowe i przypominanie też.
Oczywiście po każdej naszej kłótni było tak, że on mnie przepraszał obiecał poprawę, było dobrze 2 tygodnie i później to samo. Obecnie wygląda tak że na mnie naskakuje z krzykiem, a później nie odzywamy się do siebie, aż któreś sie przełamie. Jednak wyjaśnień żadnych nie ma, a ni ustaleń. Ale ja już nie wiem czy cokolwiek ustalać - przecież to nie działa.
Nie umię po protu rozmawiac ze swoim mężem - wszystkie dojścia do porozumienia stają się kłotnią - a mi się wydaje że ona przytakuje tak na odczepne...
W obecnej chwili jesteśmy skłóceni, ponieważ ja dziś miałam obronę magistra, a on zamiast jakkolwiek pomóc mi w tej nauce, zwyczajnie to olał. Pomoc jaką od niego oczekwiałam to pomoc przy pilnowaniu dziecka, tzn. jak przychodził z pracy to mógł usiąść z Małym a ja poszłabym się uczyć, ale nie... on zawsze miał coś pilnego do zrobienia lub musiał gdzieś jechać. Fakt że nasze dziecko chodzi o 20:00 spać, ale ja później muszę posprzątać po malym bałaganiarzu, ugotować obiad na nastepny dzień zarówno dla nas i dla dziecka no i codzienne obowiązki i przede wszystkim prasowanie góry ciuchów. No niestety po 8 godzinach pracy, zajmowaniu się dzieckiem przez kolejne 4 godziny i pracach domowych nie chaiało mi się usiąść do książek. Urlopu w pracy nie mogłam wziąc... I mówię mu dzisiaj, że nie otrzymałam od niego żadnego wsparcia, pomocy którą mi obiecał i przede wszystkim żeby mnie nie stresować dzień przed obroną to on sobie wrócił do domu o północy nie dając żadnego znaku życia. A on po tych słowach wybucha - co nie miałam racji, przecież obiecał mi pomoc a on jedynie mnie denerwował.
Jeszcze tylko wspomne o tym, że fatalne mam samopoczucie, po prostu nie chce mi się żyć - jedyn e co mnie trzyma przy mężu to dziecko, inaczej już dawno bym od niego odeszła.
Czy Wasi mężowie też zwracają na Was uwagę tylko jak chcą się z Wami przespać? Ja obecnie mam takie załamanie że my po prostu może współżyjemy raz na miesiąc bądź dwa i to praktycznie ja robię na odczepne...
Przepraszam za brak składu i łądu ale piszę to w nerwach i oczekuję na pomocne rady