Hej wszystkim!
No to tak... Mam 21 lat i jestem od prawie półtora roku w naprawdę udanym związku, z wreszcie konkretnym facetem. Wiążę z nim przyszłość itd. Aż się sama sobie dziwię, że udało mi się utrzymać tak długo w związku, bo jestem trochę zryta emocjonalnie, ale jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu.
Jest tylko jeden szkopuł... Mam od dziecka jakiś problem ze słowem "kocham" (mogę podać szczegóły z dzieciństwa, jeśli to będzie potrzebne). Nie tylko nie potrafię mu tego powiedzieć (choć przez ostatnie miesiące często odczuwam impulsy, by to zrobić, ale jednak się wycofuję), ale też nie do końca potrafię stwierdzić, że tak jest - właśnie przez te problemy emocjonalne. Potrafię mu nawet powiedzieć, że jest Tym Jedynym, ale "kocham cię" jakoś nie chce ze mnie wyjść.
Jestem pewna, że ma to związek z moim dzieciństwem i kiepską relacją z mamą (której już nie chcę polepszać, po prostu już na to za późno i nie mam na to najmniejszej ochoty).
Może podam jeszcze mały zarys moich doświadczeń z wyznawaniem miłości z poprzednich związków. Otóż w moim pierwszym chłopaku (5 lat temu) byłam silnie zauroczona, ale że podchodzę do wyznań bardzo ostrożnie, to okazało się, że on mi pierwszy wyznał miłość. Zrobił to bardzo, bardzo szybko, właściwie ja nie zdążyłam jeszcze o tym nawet pomyśleć i mnie to - przyznaję - przeraziło. Ale jakoś po ponad miesiącu związku mu się odwdzięczyłam, czułam lekkie zażenowanie po wypowiedzeniu tych słów. No a on mnie zaraz potem zostawił (a właściwie olewał przez 3 miesiące, a potem dopiero zostawił)...
Z drugim facetem (4 lata temu) było trochę inaczej. Też powiedział mi to pierwszy i też się przeraziłam, ale zdecydowanie bardziej niż w przypadku poprzedniego chłopaka. Jakieś 2 miesiące później powiedziałam mu to samo, ale teraz przyznaję, że zrobiłam to z zasady i żeby nie czuł się pokrzywdzony czy coś. Bo to, co do niego czułam, nie miało na pewno nic wspólnego z miłością. Właściwie nie czułam nic oprócz uzależnienia. A potem i tak okazało się, że był jednym wielkim kłamcą.
Potem był jeszcze jeden, ale tutaj nic specjalnego się nie działo, a teraz jest K., który powiedział mi to po 7 miesiącach (i byłam zadowolona, że trochę pozwlekał) i może po prostu wybrał dobry moment, ale po raz pierwszy mnie to uszczęśliwiło zamiast przerazić. :O Teraz nie mówi mi tego jakoś od grudnia (pewnie żeby mnie nie wprawiać w zakłopotanie, bo wszystko jest między nami w najlepszym porządku) i przyznaję, że mi tego brakuje...
Czy da się na to jakoś zaradzić? Chciałabym być "normalna" i mówić mojemu chłopakowi, że go kocham. Zwłaszcza, że powinnam się oswoić z tymi słowami, bo jeśli np. moim dzieciom nie będę w stanie tego powiedzieć...?
I nie piszcie mi czegoś w rodzaju "może po prostu go nie kochasz, może to nie ten", bo to jest TEN.
Nawet jak mówię to mojemu kotu, to czuję zażenowanie, a tutaj uczuć się raczej nie da podważyć. (chyba że mi głupio, bo gadam ze zwierzakiem )
Pomożecie? Dzięki z góry.
No to tak... Mam 21 lat i jestem od prawie półtora roku w naprawdę udanym związku, z wreszcie konkretnym facetem. Wiążę z nim przyszłość itd. Aż się sama sobie dziwię, że udało mi się utrzymać tak długo w związku, bo jestem trochę zryta emocjonalnie, ale jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu.
Jest tylko jeden szkopuł... Mam od dziecka jakiś problem ze słowem "kocham" (mogę podać szczegóły z dzieciństwa, jeśli to będzie potrzebne). Nie tylko nie potrafię mu tego powiedzieć (choć przez ostatnie miesiące często odczuwam impulsy, by to zrobić, ale jednak się wycofuję), ale też nie do końca potrafię stwierdzić, że tak jest - właśnie przez te problemy emocjonalne. Potrafię mu nawet powiedzieć, że jest Tym Jedynym, ale "kocham cię" jakoś nie chce ze mnie wyjść.
Jestem pewna, że ma to związek z moim dzieciństwem i kiepską relacją z mamą (której już nie chcę polepszać, po prostu już na to za późno i nie mam na to najmniejszej ochoty).
Może podam jeszcze mały zarys moich doświadczeń z wyznawaniem miłości z poprzednich związków. Otóż w moim pierwszym chłopaku (5 lat temu) byłam silnie zauroczona, ale że podchodzę do wyznań bardzo ostrożnie, to okazało się, że on mi pierwszy wyznał miłość. Zrobił to bardzo, bardzo szybko, właściwie ja nie zdążyłam jeszcze o tym nawet pomyśleć i mnie to - przyznaję - przeraziło. Ale jakoś po ponad miesiącu związku mu się odwdzięczyłam, czułam lekkie zażenowanie po wypowiedzeniu tych słów. No a on mnie zaraz potem zostawił (a właściwie olewał przez 3 miesiące, a potem dopiero zostawił)...
Z drugim facetem (4 lata temu) było trochę inaczej. Też powiedział mi to pierwszy i też się przeraziłam, ale zdecydowanie bardziej niż w przypadku poprzedniego chłopaka. Jakieś 2 miesiące później powiedziałam mu to samo, ale teraz przyznaję, że zrobiłam to z zasady i żeby nie czuł się pokrzywdzony czy coś. Bo to, co do niego czułam, nie miało na pewno nic wspólnego z miłością. Właściwie nie czułam nic oprócz uzależnienia. A potem i tak okazało się, że był jednym wielkim kłamcą.
Potem był jeszcze jeden, ale tutaj nic specjalnego się nie działo, a teraz jest K., który powiedział mi to po 7 miesiącach (i byłam zadowolona, że trochę pozwlekał) i może po prostu wybrał dobry moment, ale po raz pierwszy mnie to uszczęśliwiło zamiast przerazić. :O Teraz nie mówi mi tego jakoś od grudnia (pewnie żeby mnie nie wprawiać w zakłopotanie, bo wszystko jest między nami w najlepszym porządku) i przyznaję, że mi tego brakuje...
Czy da się na to jakoś zaradzić? Chciałabym być "normalna" i mówić mojemu chłopakowi, że go kocham. Zwłaszcza, że powinnam się oswoić z tymi słowami, bo jeśli np. moim dzieciom nie będę w stanie tego powiedzieć...?
I nie piszcie mi czegoś w rodzaju "może po prostu go nie kochasz, może to nie ten", bo to jest TEN.
Nawet jak mówię to mojemu kotu, to czuję zażenowanie, a tutaj uczuć się raczej nie da podważyć. (chyba że mi głupio, bo gadam ze zwierzakiem )
Pomożecie? Dzięki z góry.