Jeśli teść był równiachą, to generał musi też
Po nitce do kłębka, jak to się mówi.
Wczorajszy dzień przyniósł trochę newsów na temat historii rodzinnej prezydentowej, ale poniekąd także prezydenta. I o tym warto trochę więcej.
Niektórzy mówią, że to są "dziadkowe historie" i nie dotyczą tego, co tu i teraz.
Czy aby na pewno?
Skoro dowiedzieliśmy się właśnie, że teściem prezydenta był od 1977 roku pułkownik Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w PRLu, a teściową także wysoki funkcjonariusz tych służb, skoro nie słyszeliśmy nigdy, że obecny prezydent nie utrzymywał stosunków rodzinnych z rodziną żony ze względu na ich przynależność, to mamy prawo przypuszczać, że stosunki te były poprawne. Mało tego, to nikt inny jak właśnie prezydent pochwalił się niedawno publicznie, że to właśnie teść pomógł mu bardzo w napisaniu 11-dniowej pracy magisterskiej.
Skoro już to wiemy, to możemy przypuszczać, że teść był dla prezydenta równiachą, tak jak dla nas nasi teściowie, którzy wielokrotnie przez wzgląd na swoje córki bądź nie, pomogli nam w życiu. Skoro teść i generał byli w tej samej formacji i robili podobne rzeczy (choć może na różną skalę), to dlaczego generał nie miałby być równiachą, jak teść, a może jeszcze bardziej? A wygląda, że i resort nieźle troszczył się o córkę "swojego człowieka" (choćby mieszkanie), a przy okazji i o zięcia. Może stąd ta miłość Bronka do swojskich chłopaków z WSI i obawy przed tym co kryje i może ujawnić IPN?
Warto przypomnieć, że to Komorowski był jedyną osobą z PO, która zagłosowała przeciwko rozwiązaniu WSI.
Więc niech nikt nie chrzani, że przeszłość i rodzina nie ma znaczenia. To nie jest sąsiad, który próbuje ukryć wstydliwe fakty ze swej przeszłości i daj mu Boże, o ile nie narobił szkody innym, to człowiek, który w sposób bezpośredni decyduje o życiu moim i innych.
Inna sprawa, czy zaakceptujemy prawdę taką jaka ona jest, czy nie, ale bezwzględnie mamy do niej prawo i na jej podstawie dopiero wolno nam osądzać.