Jaki znowu system ilościowy?
- Nauczyciel(ka) w klasach 1-3 ma obowiązek nauczyć czytania, pisania, mówienia i rachowania. Oczywiście w pewnym zakresie i ten zakres jest pedagogom znany. Potem następni nauczyciele przejmują uczniów tej pierwszej nauczycielki i mają obowiązek nauczyć nowych rzeczy. Jakich? To też jest wiadome.
- Ci nowi nauczyciele stwierdzą czy pierwsza nauczycielka nauczyła, czy tylko usiłowała nauczyć, a może wcale się nie starała (albo nie umiała). W zależności od tego, co stwierdzą owi nowi nauczyciele - ta pierwsza nauczycielka dostaje zapłatę - pensję (na trzy lata), której wysokość zależy od liczby uczniów przyjętych do klasy czwartej.
- Trudno tu o pobłażanie dla tej pierwszej nauczycielki, bowiem płaca tych nauczycieli z klas 4-6 byłaby uzależniona od liczby uczniów przyjętych do dalszego kształcenia przez nauczycieli gimnazjum (lub innej szkoły, np. rzemieślniczej)
- Płacę nauczycieli gimnazjum "ocenialiby" nauczyciele liceum lub technikum, a po skończeniu cyklu nauczania (trzeba pamiętać, że obowiązkowego dla wszystkich, a nie przyjmowanych przez szkołę z dotacjami zależnymi od liczby przyjętych) oceniana byłaby jakość pracy nauczycieli szkół ponadpodstawowych.
- Wysokość płacy nauczycieli liceum byłaby oceniana na podstawie dalszej drogi życia "maturzystów" - tych, co dostaną się na studia (egzaminy wstępne), tych, co zaczną pracować lub tych, co przestaną wzbogacać zakres swojej wiedzy i doświadczenia (ale maturę zdali)
Szkoły następnego stopnia (nazwane wyższymi) nie są obowiązkowe i powinny same ustalać wszystko związane z kształceniem, włącznie z opłatą ucznia za kształcenie. Zarobek takich szkół ustalałby rynek - do dobrej szkoły (rzecz do indywidualnej oceny rodziców i studentów) waliłyby tłumy, a szkoły byle jakie przestawały by istnieć z braku czesnego
Odsiew uczniów niezdatnych do wynalezienia prochu następowałby na początku kształcenia - konkretnie po trzeciej klasie podstawówki. Dla nich powinny być szkoły "specjalne" różnego rodzaju - dla debili przygotowanie do pracy, dla imbecyli nauka prac prostych i samoobsługi, a dla idiotów "szkoły życia" (np trening w zapinaniu guzików lub spłukiwaniu muszli klozetowej - jeśli dałoby się takich rzeczy nauczyć)
Przyznaję, że to byłoby trudne, lecz (może) opłacalne. choćby z powodu uwolnienia klas szkolnych od debili, którzy bardzo przeszkadzają w osiąganiu wysokiego poziomu nauczania
Poza tym uwolnienie od nauczycieli, którzy wykuli, zdali i dostali posadę, ale z myśleniem mają do czynienia wtedy, gdy myślą, że myślą