Moim zdaniem autor tematu bardzo dobrze zestawił tych dwóch raperów. Zarówno jeden jak i drugi mają skillsy i technikę, jedyna różnica to zupełnie odmienna tematyka tekstów. osobiście nie przepadam za Peją a ostatnio również ze Mezem jednak obaj wiedzą o co w tym chodzi (czyt. hh) i szacunek za to.
Pierwsze płyty Peji to była totalna padaka. Dopiero przy "Na legalu" doznał jakiegoś olśnienia i zarówno tematycznie jak i technicznie zaczął robić to co robi na poziomie. Kolejne płyty ciągnęły niezły poziom aż w pewnym momencie zagubił się w tej swojej "ulicy". Ostatnie utwory tego rapera to nie dające się słuchac na siłę tworzone "hymny ulicy". Peja stał się wielkim orędownikiem "ludzi ulicy" i płyty na płytę stał się postacią karykaturalną. Czytając wywiady z Peją widać że koleś wie o co chodzi, zna się na hip-hop-ie i jego korzeniach. Z drugiej strony ostatnie płyty są tak karykaturalne w "ulicznej" tematyce że nie da sie przez nie przebrnąć.
Zupełnie nie rozumiem drogi atystycznej którą obrał Mezo jednak skreślanie go z gatunku hip-hop (coraz częściej słychać takie głosy) jest nie na miejscu. Jeżeli Mezo to nie hip-hop to czym jest ta muzyka? Nikt kto zna się na tej muzyce (nie mówię tutaj o nastoletnich-upośledzonych-przez-życ ie-fanach-HG czy wychowanych-na-słabym-rapie-molesty- pseudo-ulicznikach) nie powie że brakuje mu "flow", ciekawych "punchy" czy ogólnej umiejętności składania rymów. Większość boli po prostu tematyka jego utworów. Hip-hop to muzyka buntu? Z jednej strony racja. Z drugiej jednak mamy Sugar Hill Gang, Heavy D czy Fresh Prince-a. Z jednej strony mamy "więzienny rap" Lifers Group a z drugiej "szatanistyczny" Gravediggaz. Mamy "gangsta" oraz "bounce". Nie każdy "hiphopowiec" musi od razu skandować "HWDP!". Mezo to nie OSTR jednak umiejętnościami "zjada" niemal cały katalog Prosto. Mezo to dobry raper który wypłynął w rejs jednak obrał kurs na rafy.
Podsumowując - szacunek dla Meza i dla Peji za to że wiedzą o co chodzi w tej kulturze.
Pierwsze płyty Peji to była totalna padaka. Dopiero przy "Na legalu" doznał jakiegoś olśnienia i zarówno tematycznie jak i technicznie zaczął robić to co robi na poziomie. Kolejne płyty ciągnęły niezły poziom aż w pewnym momencie zagubił się w tej swojej "ulicy". Ostatnie utwory tego rapera to nie dające się słuchac na siłę tworzone "hymny ulicy". Peja stał się wielkim orędownikiem "ludzi ulicy" i płyty na płytę stał się postacią karykaturalną. Czytając wywiady z Peją widać że koleś wie o co chodzi, zna się na hip-hop-ie i jego korzeniach. Z drugiej strony ostatnie płyty są tak karykaturalne w "ulicznej" tematyce że nie da sie przez nie przebrnąć.
Zupełnie nie rozumiem drogi atystycznej którą obrał Mezo jednak skreślanie go z gatunku hip-hop (coraz częściej słychać takie głosy) jest nie na miejscu. Jeżeli Mezo to nie hip-hop to czym jest ta muzyka? Nikt kto zna się na tej muzyce (nie mówię tutaj o nastoletnich-upośledzonych-przez-życ ie-fanach-HG czy wychowanych-na-słabym-rapie-molesty- pseudo-ulicznikach) nie powie że brakuje mu "flow", ciekawych "punchy" czy ogólnej umiejętności składania rymów. Większość boli po prostu tematyka jego utworów. Hip-hop to muzyka buntu? Z jednej strony racja. Z drugiej jednak mamy Sugar Hill Gang, Heavy D czy Fresh Prince-a. Z jednej strony mamy "więzienny rap" Lifers Group a z drugiej "szatanistyczny" Gravediggaz. Mamy "gangsta" oraz "bounce". Nie każdy "hiphopowiec" musi od razu skandować "HWDP!". Mezo to nie OSTR jednak umiejętnościami "zjada" niemal cały katalog Prosto. Mezo to dobry raper który wypłynął w rejs jednak obrał kurs na rafy.
Podsumowując - szacunek dla Meza i dla Peji za to że wiedzą o co chodzi w tej kulturze.