W sumie nie chodziło mi o "docenianie" go, takie "docenianie", jakie praktykuje się w gimnazjach, Syd umarł w roku 2006, kiedy Pink Floyd i zarazem The Beatles znałam niemal od urodzenia, za sprawą rodziców, którzy ich muzykę uwielbiają... owszem, autorytetu to bym się w nim nie doszukała, bo prawdę mówiąc nie robił nic, tak jak mówisz siedział w ogródeczku i pił herbatę i chwała mu, ale z pewnością inspirował ludzi do poszukiwań samych siebie i chociażby dlatego warto o nim pamiętać, być może chodzi mi o to, że może go nie cenię, ale z pewnością inspiruje on tych "kopniętych" i tyle, tak samo Kurt Cobain czy David Bowie, czasem inne osoby, manowce myśli, przeróżni szarlatani, wynalazcy i psychotronicy, tak samo inni narkomani. Chodzi tutaj właśnie o te "wspomagacze" w wielu odsłonach, ludzi nie pociąga zwyczajność, wielu fascynuje to, co niebezpieczne i dobrze się z tym czują, nie musząc odwoływać się do innych fantastycznych tekstów czy brzmień, posługując się z jednej strony Biblią, a z drugiej LaVey'em, którego wielu małolatów boi się czytać, bo jeszcze "szatanizm" im w krew wejdzie ; DDDD
Syd jest inspiracją samą w sobie, i o ile zdecydowanie wolę sam Pink Floyd, to po śmierci Syda z pewnością nastąpiło takie "przypomnienie sobie o nim", po śmierci George'a takiego czegoś nie zauważyłam w otoczeniu, ale być może także. To wszystko jest fałszywe, ale co na to poradzić. W sumie dokładnie o to mi cały czas chodzi, ale nie umiem się wysłowić tak, aby wszyscy mogli przeczytać, co siedzi mi w głowie. Miałam taką śmieszną sytuację z koleżanką, właściwie byłą przyjaciółką, ale pod nazwą "Nirvana", czyli dokładnie coś podobnego, Kurt i te sprawy ; DDDDDDDD
x