http://zjawiska-paranormalne1989.blog.onet.pl/2011/09/25/ii-1-jak-dalece-nasza-rzeczywistosc-jest-rzeczywista/
Naiwny realista odrzuca samą myśl o możliwości istnienia jakiejś rzeczywistości „poza” naszym światem, wskazując przy tym na swoje bezpośrednie doświadczenie. Kto chce wierzyć tylko w to, co może „dotknąć”, tylko w to, o czego realności musi się przekonać wzrokiem, słuchem lub innym sposobem postrzegania – ten będzie wszystko, co się na ten temat mówi, uważał za czyste mrzonki.
Tymczasem obiektywne podłoże, na jakie realista tego typu się powołuje, jest znacznie mniej solidne, aniżeli mniema w swym niezachwianym zaufaniu do postrzegalnej obiektywności. „Naiwny realizm” został zdemaskowany jako złudzenie ponad dwa tysiące lat temu, od czasów Platona. Jakie padają tu argumenty?
Przed kilku laty ktoś mnie zapytał, czy gdyby znikły wszystkie oczy, Kosmos pogrążyłby się w ciemności. Tego rodzaju pytania stanowią punkt wyjścia wszelkich rozważań z dziedziny teorii poznania. Każdy, kto zada sobie trud rozmyślania na ten temat, może stwierdzić, że „jasne” i „ciemne” nie są cechami świata, lecz „przeżyciami wzrokowymi”, a więc postrzeganiem powstającym wtedy, gdy fale elektromagnetyczne o określonej długości – między 400 a 700 milionowymi ułamków milimetra – padają na siatkówkę. Mamy wszelkie powody, aby przypuszczać, że dotyczy to również oczu zwierząt, wiemy nawet, że długość fal wywołujących wrażenie „jasności” u niektórych zwierząt odbiega od częstotliwości oddziałujących na ludzkie oko.
Do powstania wrażenia wzrokowego nie wystarcza naturalnie, by do dna oka docierały fale o długości, na jaką odpowiadają komórki siatkówki. Dalszym warunkiem jest, by stamtąd były przekazywane do mózgu, a mianowicie do ściśle określonego położonego w okolicy potylicznej obszaru kory mózgowej, tak zwanej „kory wzrokowej”. Zgodnie z obecnym stanem naszej wiedzy, elektryczne i chemiczne procesy, które przebiegają w mieszczącej się tu grubej na zaledwie kilka milimetrów warstwie komórek nerwowych, stanowią „stację końcową” procesów fizycznych będących podstawą naszych przeżyć optycznych.
To, co się tam dzieje, kiedy soczewka oka rzuca obraz świata zewnętrznego na siatkówkę, która rozkłada je na niezliczone skomplikowane impulsy nerwowe, a następnie przekazuje do nerwu wzrokowego – jest wprawdzie od kilkudziesięciu lat przedmiotem badań prowadzonych najbardziej wymyślnymi metodami. Wyniki są fascynujące. Jednakże kluczowe procesy są wciąż jeszcze niejasne. Zresztą kora wzrokowa jest ciemna – i to dosłownie – wtedy, kiedy coś widzimy Nie powstaje tam też żaden obraz (kto miałby go tu oglądać?). Sposób, w jaki kora wzrokowa opracowuje przekazane jej przez nerw wzrokowy impulsy elektryczne, nie ma absolutnie nic wspólnego z odbiciem.1 Związek istniejący między procesami elektrycznymi i chemicznymi a przeżyciem optycznym – a istnieć on musi, skoro dowiedziono, że jedno od drugiego zależy – do tej pory pozostaje całkowitą tajemnicą.
Zatem wzdłuż całej drogi prowadzącej od siatkówki do kory wzrokowej, a także w „stacji końcowej” nie jest jasno. „Jasne” jest dopiero optyczne przeżycie położone poza ową ciągle jeszcze zagadkową granicą która w naszej zdolności pojmowania dzieli procesy cielesne od przeżyć psychicznych. Nie jest więc jasno ani w świecie zewnętrznym, ani w Kosmosie, zupełnie niezależnie od tego, czy istnieją oczy, czy nie.
Czy więc Kosmos jest w rzeczywistości ciemny? Nasze pytanie zakładało przecież taką możliwość. Ale to również nie wchodzi w rachubę. Przymiotnik „ciemny” bowiem z tych samych powodów nie odnosi się do cechy świata zewnętrznego, lecz także opisuje tylko przeżycie wzrokowe Można by więc rzec, że skoro Kosmos nie może być jasny, nie może także być ciemny, bo przecież jedno występuje wyłącznie jako przeciwieństwo drugiego.
Jak wynika z tych rozważań prawdziwy stan rzeczy możemy wyrazić tylko w ten sposób, ze przyjmiemy, iż w świecie zewnętrznym istnieją fale elektromagnetyczne różnej długości (lub, co na to samo wychodzi, różnych „częstotliwości”), że oczy nasze reagują na (stosunkowo nadzwyczaj mały) wycinek tego „pasma częstotliwości” oraz ze nasz mózg, a mówiąc ściślej: część naszych półkul mózgowych zwana „korą wzrokową”, przekłada wyzwolone reakcją siatkówki sygnały – w jakiś, całkowicie dla nas zagadkowy sposób – na przeżycia optyczne, które opisujemy słowami: „jasne”, „ciemne”, różnymi nazwami barw itd.
Jak widać, tak pozornie proste pytanie o to, czy bez oczu na świecie byłoby ciemno, nie jest pozbawione głębszego znaczenia. W poszukiwaniu odpowiedzi dotknęliśmy mimochodem wszystkich istotnych założeń problematyki tak zwanej teorii poznania. Po pierwsze, przyjęliśmy, że poza dziedziną przeżywania istnieje rzeczywiście realny świat zewnętrzny. Po drugie, stwierdziliśmy, że tego, co przeżywamy, nie można tak bez zastrzeżeń uznać za realną cechę tego zewnętrznego świata. Wreszcie okazało się, że według wszelkiego prawdopodobieństwa istnieją realne cechy założonego przez nas świata zewnętrznego, których w ogóle nie potrafimy postrzegać, jak na przykład częstotliwości fal elektromagnetycznych położonych poza wąskim zasięgiem wrażliwości naszej siatkówki.
Tymczasem od jakichś stu lat postęp nauk przyrodniczych i techniki umożliwił nam – przynajmniej pośrednio przy użyciu receptorów technicznych – odkrycie innych części pasma częstotliwości (a nawet posługiwanie się nimi do celów praktycznych, jak promieniami rentgena czy falami radiowymi). Dzięki „sztucznym narządom zmysłów” dostarczanym przez technikę można zatem udowodnić, ze cechy świata zewnętrznego przekraczają możliwości naszego postrzegania Fakt ten sugeruje prawdopodobieństwo, że istnieje niewyobrażalna wprost liczba dalszych obiektywnych cech świata, o których nie dowiemy się nigdy, nawet taką pośrednią drogą. Bo musimy się przecież zgodzić z tym, ze byłoby bardzo dziwne, gdyby świat zewnętrzny nie miał już żadnych cech tam, gdzie kończą się nasze naukowe i techniczne metody rejestrowania.
Nie dość na tym. nasze narządy zmysłów i mózg nawet tego – według wszelkiego prawdopodobieństwa bardzo drobnego – wycinka świata zewnętrznego, który jesteśmy w stanie uchwycić, nie przekazują nam wcale takim, „jaki jest”. To, co się w końcu wyłania w naszym przezywaniu, nie jest w żadnym razie wiernym „odbiciem”. Ta niewielka cząstka, jaką w ogóle postrzegamy, dociera do naszej świadomości po skomplikowanym opracowaniu, którego szczegółów nie potrafimy przeniknąć. Nasze narządy zmysłów wcale nam świata nie odtwarzają. One go interpretują. A to jest podstawowa różnica.
Niewiele dowodów wystarczy, aby się o tym przekonać. Wymieniliśmy już jeden przypadek; był nim fakt, że oko i mózg przemieniają fale elektromagnetyczne w przeżywanie „światła” oraz w rozmaite wrażenia barwne zależnie od długości fal padających na dno oka. Tymczasem natura fali elektromagnetycznej nie ma absolutnie żadnego powiązania z tym, co nazywamy „światłem” czy „jasnością” (z jednym podstawowym wyjątkiem, że jedno stanowi przyczynę drugiego, kiedy w grę wchodzą oczy i mózg). Jasność i fale elektromagnetyczne nie wykazują w ogóle żadnego podobieństwa.
To samo dotyczy różnych barw. Długość fal 700 milionowych ułamków milimetra ma równie mało wspólnego z przeżywaniem barwy „czerwonej”, jak długość fal 400 milionowych ułamków milimetra z przeżyciem barwy „niebieskiej”. Nie ma też żadnego podobieństwa między (wydaje się minimalną w stosunku do całego widma) różnicą tylko 300 milionowych ułamków milimetra w tych dwóch zakresach długości – po jednej, fizycznej stronie – a wynikającym z tej różnicy – po drugiej, psychicznej stronie – kontrastem między barwami czerwoną a niebieską.
Jeszcze ostatni przykład. Powiedzieliśmy przed chwilą, że nie potrafimy bezpośrednio postrzegać fal elektromagnetycznych poza wąskim pasmem optycznie widzialnego „światła”. Ściśle biorąc, nie całkiem tak jest. Ale wyjątek jeszcze bardziej gmatwa całą sprawę. W innym bowiem miejscu tego widma, przesuniętym nieco w kierunku fal dłuższych, a mianowicie mniej więcej między jedną tysiączną milimetra a całym milimetrem długości fal, znowu rejestrować możemy te same fale. Co prawda reagują na nie tym razem nie nasze oczy, lecz receptory zmysłów naszej skóry. Fal tych nie widzimy, lecz je czujemy. Postrzegamy je jako promieniowanie cieplne.
Musimy sobie uświadomić wyraźnie, co to znaczy: wszystkie fale elektromagnetyczne są z istoty swej takie same. Jest to zawsze zupełnie ten sam rodzaj promieniowania. Jedyna różnica polega na długości fal. W zależności od swoistej formy przystosowania komórek naszych zmysłów, przeżywamy określone częstotliwości tych fal bądź jako światło czy rozmaite barwy, bądź też jako promieniujące ciepło. Nie może tu być w ogóle mowy o żadnym „odbiciu” realnego świata, takiego „jakim jest”.
Widzimy więc, że „naiwny realista” jest naprawdę naiwny. Uznana przez niego za tak niewzruszona i solidną koncepcja realności świata, realności, którą można sprawdzić (zobiektywizować) dzięki postrzeganiu zmysłowemu, w jednej chwili okazuje się czystym złudzeniem. Rzecz nie jest taka prosta. Zresztą, aby do tego wniosku dojść, filozofowie nie musieli czekać na odkrycie faktów z dziedziny fizjologii postrzegania, które nam tutaj posłużyły za dowód (ponieważ są szczególnie obrazowe i przyrodnikowi bliskie).
. Niemożność utrzymania się na pozycji „naiwno realistycznej” można wykazać w sposób bardziej stanowczy i pod względem logiki absolutnie nieodparty wysuwając argumenty abstrakcyjne, czysto filozoficzne, chociaż oczywiście nigdy bez odniesienia do rodzaju naszych postrzegań. Stąd już od ponad dwóch tysięcy lat wiadomo z całą pewnością, że tylko bardzo mały wycinek otaczającego nas świata jest nam w ogóle dostępny, a ponadto że wycinek ten jest nam przekazywany przez nasze narządy postrzegania w formie wysoce niedoskonałej, a nawet wręcz zafałszowanej.
Już w IV w. przed Chr. Platon rozumiał naszą sytuację wobec świata zewnętrznego i wyraził ją przez słynną alegorię. Stwierdza on, że sytuacja człowieka podobna jest do położenia więźnia przykutego do ściany w jaskini i odwróconego plecami do wyjścia. Wszystko, co się dzieje przed jaskinią, widzi jedynie w postaci cieni rzucanych od strony wejścia na wznoszącą się przed nim ścianę.
Tymczasem – tak mówi Platon – ludzie uważają te cienie za samą rzeczywistość. Są więc właściwie podwójnie oszukiwani. Czołowym zadaniem filozofów jest więc uświadamianie ludziom ich prawdziwej sytuacji. Niechaj przynajmniej wiedzą, że autentyczny świat mieliby przed sobą dopiero wtedy, gdyby mogli się odwrócić i z wejścia do jaskini spojrzeć na zewnątrz albo gdyby potrafili opuścić jaskinię i oglądać rzeczy same, a nie ich przemykające się mgliste cienie na ścianie.
Po dzień dzisiejszy nikt nie zdołał tego wyrazić trafniej. A jest to jednocześnie przestroga i pouczenie, że człowiek dopóty pozostaje w stanie – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – duchowej nie-pełnoletności, dopóki za dobrą monetę bierze to, co mu jego narządy zmysłów mówią o świecie zewnętrznym. Dopóki traktuje cienie świata jako sam świat. Od czasów Platona istnieje więc owa specjalna dyscyplina filozoficzna – nauka o poznaniu (czy też teoria poznania) zajmująca się wyłącznie wykrywaniem stanu naszego poznania i naszej opartej na doświadczeniu wiedzy o świecie w danych okolicznościach.
Zagadnienie to do tej pory, prawie dwa i pół tysiąca( lat po Platonie, ciągle jeszcze nie zostało definitywnie rozwiązane. Wydaje się jednak, że od niedawna wkroczyliśmy w decydującą, może nawet ostateczną, fazę badań w tej dziedzinie w wyniku rewolucjonizującego, powiązania rozważań filozoficznych i teoriopoznawczych z przyrodniczo-naukowymi (znowu po przezwyciężeniu pewnej granicy uznawanej dotąd za z samej zasady nieprzekraczalną). Musimy się tutaj siłą rzeczy zadowolić omówieniem tylko najważniejszych dla naszego tematu etapów: jednym związanym z imieniem Immanuela Kanta oraz najnowszym, a mianowicie rozwijaną od kilkudziesięciu lat przez Konrada Lorenza, Karla Poppera, i kilku innych – „ewolucyjną” teorią poznania.