NAJLEPSZY DZIEŃ Z ŻYCIA
Poczyniona ocena samego siebie pozwoliła mu mniemać, że znalazł się akurat chwilowo, wyjątkowo i całkiem niespodziewanie w dniu, który był lepszy niż wszystkie poprzednie w jego nędznym życiu. Skoro tylko wyskoczył za próg drzwi, za którymi to ostatniej nocy zdobył serce (i nie tylko) najcudniejszej z niewiast w świecie, minął lustro zawieszone na korytarzu, którym blok opuszczał... Przemknęła przed nim jak łecht dumy jego własna postać z sylwetką smukłą, opaloną, męską, giętką a muskularną całkiem, no i oblicze niczym Parys - naprawdę perfect!
Kiedy wybiegł na świeże powietrze, poranek lśnił błękitem niebios, a lśnienie owo potęgowała w mózgownicy naszego bohatera myśl niby piorun nawracająca, że spadek po nieznanych krewnych kalibru wręcz nieprzyzwoitego, który to zleciał na niego zeszłego dnia całkiem niespodzianie, pewnie trzeba będzie rozdać choć po części, bo sto milionów duszę wypacza. Jednak zamierzał przejmować się tym z małą dozą emocji.
Gdy przeminie sława niesiona główną rolą, którą wczorajszego popołudnia otrzymał w hiperprodukcji kinowej, odda się trwonieniu majątku, czy na podbój Hollywood wyruszy?
Takimi to problemami życia doczesnego targany, jednego tylko był pewien ponad wątpliwość - przekraczał ulicę, w słonecznych i wietrznych okolicznościach, w najlepszym jak dotąd dniu dla swego marnego jestestwa.
Czy życie mogło dać mu więcej? Czyż mogło być jeszcze łaskawsze? Widać wyszło z założenia, wraz zresztą ze swym psem łańcuchowym - okrutnym losem, że chyba jednak niekoniecznie.
Przeoczył świetlaną postać naszego aktorzyny jadący jezdnią, wymęczony kielicha i pań przydrożnych użyciem kierowca tira - szast-prast, dźwięk niweczonego ze szczętem szkieletu i koniec, już dziękujemy... Zrobiła się z Pana Miłego Opatrzności mokra plama, w najlepszym dniu jego życia zresztą...