Karolina_
Nowicjusz
Nie wiem od czego zacząć.
Od jakiegoś czasu ciągle czuję jakieś przygnębienie, bezsilność...
Od wczoraj zaczęłam pracę (Dom Starców) i już po jednym dniu od razu zakładam, że nie podołam, że nie jestem na tyle silna chociaż za mną już praca z dziećmi upośledzonymi fizycznie i psychicznie, więc powinno być inaczej - lżej (psychicznie). Zastanawiam sie czy nie powinna zrezygnować, poddać się. Nie mam sił do walki, żadnej mobilizacji...
Ale to nie wszystko...
Nie mogę liczyć na nic wiecej u kogoś, kogo kocham do szaleństwa. Mogę mieć jego przyjaźń, ale teraz on nie chce być w związku mimo, że mu zależy na mnie, że bardzo mnie lubi. Nie wyklucza też, że kiedyś może jeszcze coś się zmieni, ale też nie daje żadnej gwarancji - ile ja nocy przepłakałam... Takie udawanie przyjaciółki, która dopóki kocha (a myślę, że szybko nie przestanę, o ile przestanę...) nie będzie nią tak naprawdę... Nie mam już sił o niego walczyć, prosić...
W domu? Ciągłe awantury, bez końca. Jest za:cenzura:iście jakiś czas, a potem jedna awantura, ktora wszystko zmienia (ojciec alkoholik.. tak, alkoholik, dla mnie osoba, która jest alkoholikiem to taka, której picie wplywa na życie innych, a nie taka, która tylko często pije, bo on nie pije często aż tak, po prostu nie umie pić...). Nie mam sił by ciągle to znosić, żyć w takiej atmosferze, ciągle sie bać i kiedy się spóźnia wysłuchiwać się w odgłosy windy, a potem wyczuć po krokach czy jest trzeźwy. Do niedawna kiedy był S. miałam nadzieję, że wszystko się poprawi, że on odmieni moje życie, bo tak bardzo go kocham, że stworzymy prawdziwą rodzinę, a ja będę czuć się bezpieczna... W końcu! I to nie byłaby chęć ucieczki. Ja chcę być po prostu tylko z nim... Oczywiście probowałam zapomnieć, ale się tak nie da. Ale przecież jeśli to prawdziwa miłość, to wróci, prawda?
Tak w ogóle to temat nie ma jakiegoś konkretnego celu, wygadac się chciałam po prostu...
Od jakiegoś czasu ciągle czuję jakieś przygnębienie, bezsilność...
Od wczoraj zaczęłam pracę (Dom Starców) i już po jednym dniu od razu zakładam, że nie podołam, że nie jestem na tyle silna chociaż za mną już praca z dziećmi upośledzonymi fizycznie i psychicznie, więc powinno być inaczej - lżej (psychicznie). Zastanawiam sie czy nie powinna zrezygnować, poddać się. Nie mam sił do walki, żadnej mobilizacji...
Ale to nie wszystko...
Nie mogę liczyć na nic wiecej u kogoś, kogo kocham do szaleństwa. Mogę mieć jego przyjaźń, ale teraz on nie chce być w związku mimo, że mu zależy na mnie, że bardzo mnie lubi. Nie wyklucza też, że kiedyś może jeszcze coś się zmieni, ale też nie daje żadnej gwarancji - ile ja nocy przepłakałam... Takie udawanie przyjaciółki, która dopóki kocha (a myślę, że szybko nie przestanę, o ile przestanę...) nie będzie nią tak naprawdę... Nie mam już sił o niego walczyć, prosić...
W domu? Ciągłe awantury, bez końca. Jest za:cenzura:iście jakiś czas, a potem jedna awantura, ktora wszystko zmienia (ojciec alkoholik.. tak, alkoholik, dla mnie osoba, która jest alkoholikiem to taka, której picie wplywa na życie innych, a nie taka, która tylko często pije, bo on nie pije często aż tak, po prostu nie umie pić...). Nie mam sił by ciągle to znosić, żyć w takiej atmosferze, ciągle sie bać i kiedy się spóźnia wysłuchiwać się w odgłosy windy, a potem wyczuć po krokach czy jest trzeźwy. Do niedawna kiedy był S. miałam nadzieję, że wszystko się poprawi, że on odmieni moje życie, bo tak bardzo go kocham, że stworzymy prawdziwą rodzinę, a ja będę czuć się bezpieczna... W końcu! I to nie byłaby chęć ucieczki. Ja chcę być po prostu tylko z nim... Oczywiście probowałam zapomnieć, ale się tak nie da. Ale przecież jeśli to prawdziwa miłość, to wróci, prawda?
Tak w ogóle to temat nie ma jakiegoś konkretnego celu, wygadac się chciałam po prostu...