moja smutna historia...

maniek_19_

Nowicjusz
Dołączył
9 Luty 2012
Posty
2
Punkty reakcji
0
witam wszystkich

Piszę na tym forum ponieważ podjęłem w moim życiu decyzję, która zaważyła na tym, jak ono się dalej potoczy...
Ale od początku...

Na studiach los skojarzył mnie z moją przyszłą narzeczoną. Wylądowaliśmy oboje w tej samej grupie i początkowo nic nie zapowiadało że coś między nami może kiedykolwiek zaiskrzyć. Ona miała chłopaka, a później narzeczonego, a ja nie byłem zainteresowany bliższymi kontaktami z kobietami. Mieliśmy ze sobą normalne koleżeńskie relacje i nigdy żadne nie wysyłało do drugiego sygnałów, że coś jest na rzeczy. Sytuacja zmieniła się w momencie gdy Marlena zerwała zaręczyny w momencie gdy jej wybranek postanowił ją zdradzić... Dostała od życia porządnego kopa (uwierzcie mi że nie pierwszego). Mało tego że plany małżeństwa legły w gruzach, to odwróciła się od niej większość dotychczasowych przyjaciół bo wszyscy praktycznie wychowywali się razem od dziecka.

Wiecie dlaczego? Bo nie powiedziała nikomu o przyczynie rozstania bo reszta "ekipy" zabiłaby go (oczywiście w przenośni). Naprawdę nie znam osoby która by się nie broniła, a ona postąpiła właśnie tak... Tak czy inaczej powstała luka. Olbrzymia luka, którą wypełniła mną. Zaczęliśmy się spotykać, wkrótce pojawiły się wspólne wyjazdy itd. Bardzo ją lubiłem bo to świetna dziewczyna (oczywiście jak każdy posiada wady, ale w głowie ma poukładane jak mało która) i lubiłem spędzać z nią czas. Zaczęło się wspólne sypianie i dotychczasowa znajomość przerodziła się w związek. Początkowo byłem temu przeciwny jak zobaczyłem że zaczyna coś z tego kiełkować, ale samotność zaczęła mi dokuczać i pomyślałem sobie, że chyba nic wielkiego sie nie stanie jak trochę ze sobą poflirtujemy. Niestety z mojej strony od początku brakowało uczucia, nie wyznałem jej miłości, zresztą Marlena też. Oboje uznaliśmy że taki luźny związek pomoże nam obojgu bo i ona i ja potrzebowaliśmy kogoś kto wypełni pustkę. Oboje stwierdziliśmy że nie ma mowy abyśmy się w sobie zakochali bo ja kompletnie nie nastawiałem się na coś poważnego, a ona twierdziła że rana po zerwaniu zaręczyn nie pozwoli jej w żadnym wypadku zakochać się we mnie. I tak to się toczyło.

W pewnym momencie zauważyłem, że jednak z jej strony sytuacja zaczyna się zmieniać, że zaczyna do mnie czuć coś więcej. Przestraszyłem się tego bo wiedziałem że ja nic do niej nie czuję. Powiedziałem jej, że gdy dowiem się że mnie kocha to zerwę z nią bo nie chcę żeby kiedyś przeze mnie płakała. Z jej strony padło oczywiście zaprzeczenie, że no co Ty, przecież ja nie mogę się w Tobie zakochać. I tak zostaliśmy przy tej wersji. Ja trwałem w uczuciowej stagnacji, a ona zakochiwała się we mnie coraz bardziej...

Zaczynałem rozumieć o co w tym wszystkim chodzi, ale nie potrafiłem tego przerwać i powiedzieć że to koniec i nie brniemy w to dalej. Kiedy pewnego razu bardzo się pokłóciliśmy byłem bliski zakończenia związku bo zrozumiałem że to nie prowadzi nas do niczego dobrego. I o dziwo dobrze zrobiłem że nie zostawiłem jej wtedy, bo za jakieś 2 tygodnie okazało się, że Marlena jest w 3 miesiącu ciąży. Wszystko wywróciło się do góry nogami, cały dotychczasowy ład rozpieprzył się w pył i trzeba było to jakoś poskładać. Wtedy zrozumiałem co to znaczy odpowiedzialność. Obudził się we mnie inny człowiek. Może ciężko to niektórym zrozumieć, ale bardzo ucieszyłem się że zostanę ojcem. Bez cienia wątpliwości rozplanowałem wszystko: ślub, wesele, gdzie będziemy mieszkać, co robić - słowem wszystko.

Ustaliliśmy wszystko między sobą i mimowolnie poczułem się jak mąż i ojciec. Już czułem tą rodzinną atmosferę, oczami wyobraźni widziałem nasz dom, podwórko, bawiące się dzieci. Wypełniało mnie szczęście, entuzjazm i wydawało mi się ze mogę przenosić góry. W podświadomości wiedziałem że jej nie kocham, ale (nawet nie wiem jak to nazwać: rozsądek, odpowiedzialność...) zepchnęła to na dalszy plan i pogodzony z tym dalej planowałem nasze wspólne życie. Oczywiście w głowie co jakiś czas pojawiały sie wątpliwości czy to się uda bez miłości, czy będę w stanie dać mojej rodzinie szczęście, czy spełnię oczekiwania jakie Marlena we mnie pokłada.

Zaręczyliśmy się niedługo przed ubiegłą wigilią, przy rodzicach Marleny, kupiłem śliczny pierścionek i wszystko zaczęło toczyć się swoim rytmem. Zorganizowaliśmy spotkanie naszych rodziców, wszyscy oswoili się z sytuacją i byli szczęśliwi. Boże, naprawdę wszyscy dookoła wspierali nas, nabraliśmy wiary że idziemy właściwą ścieżką, że nasz sen zaczyna się spełniać. Marlena w końcu powiedziała mi otwarcie że mnie kocha, lecz ja nie byłem w stanie jej okłamać i powiedzieć to samo. Nie wiem czy zdawała sobie od początku sprawę że z mojej strony brakuje uczucia, ale ja udawałem i odgrywałem swoją rolę w dalszym ciągu sprawiając, że myślała że ją kocham, tylko nie chce jej o tym powiedzieć. Żyliśmy więc dalej zadowoleni że wszystko nam się układa naszym wspólnym już rytmem do pewnego momentu. Do momentu w którym zawalił się nam obojgu świat. Do momentu w którym wszystkie nasze wspólne plany i nadzieje pękły jak mydlana bańka...

Marlena poroniła... Wraz z nadejściem nowego roku, 1 stycznia dowiedzieliśmy się że nasza mała pociecha umarła... Cieżko mi o tym pisać, bo każde wspomnienie chwil które wtedy przeżyliśmy odbierają mi chęć do życia. Już nigdy nie chcę tego przeżywać i nawet najserdeczniejszemu wrogowi tego nie życzę... Łzy lecą mi z oczu

Oczywiście zdania co do ślubu nie zmieniłem, otrząsnęliśmy się z tej traumy- my i cała nasza rodzina, która cierpiała razem z nami. Cierpienie jakie przeżywa kobieta która traci dziecko trudno wyrazić słowami. Z dnia na dzień tracisz największy skarb, część siebie, życie któremu daliśmy początek... W głębi duszy poczułem, że to znak. Bolesny znak który mówi mi, że to niewłaściwa droga. Znak nakazujący natychmiastowy zwrot w przeciwnym kierunku. Przekaz nakazujący mi zaprzestanie brnięcia w związek bez miłości... Stawiłem temu czoła, lecz nie w sposób jaki myślicie. Powiedziałem, że nasze plany się nie zmieniają, że nie odpuszczamy i nasz ślub się odbędzie. Zwyciężyło we mnie przeczucie, że mogę zostawić Marleny w takim momencie bo wtedy całkowicie by się załamała. Postanowiliśmy zacząć od nowa. Kontynuowaliśmy przygotowania do wesela, zapraszaliśmy gości, podejmowaliśmy kolejne decyzje.

Po dojściu organizmu Marleny do pionu zdecydowaliśmy (a właściwie ona) że nie będziemy czekać z dzieckiem i skoro wszyscy nastawieni są na to że zostaniemy rodzicami, to nie będziemy ich z tego błędu wyprowadzać. Lekarz nawet zalecił żeby nie czekać więc spróbowaliśmy. Niestety nie udało się nam i po tej próbie uznaliśmy, że z dzieckiem zaczekamy do ślubu. Po pewnym czasie w mojej głowie zaczęły rodzić się wątpliwości. Starałem się tego nie okazywać, ale kobiece oko widzi znacznie więcej i doszło do konfrontacji w wyniku której byliśmy bliscy zakończenia związku. Marlena powiedziała mi, że jeśli jestem z nią tylko dlatego że głupio mi teraz odwoływać wszystko co zaplanowaliśmy to ona nie chce takiego związku. Straciłem grunt pod nogami, uświadomiłem sobie jak daleko razem wspólnie doszliśmy, co przeżyliśmy, zostałem przyparty do muru.

Nie wiedziałem co zrobić, więc wyznałem jej że ją kocham... Wiem, że to było bardzo złe posunięcie z mojej strony- teraz to wiem. Okłamałem ją, aby uratować związek nie będąc pewnym czy postępuję właściwie. Nie chciałem jej ranić, nie chciałem żeby przeze mnie cierpiała. Świadomość krzywdy jaką jej wyrządzę przytłoczyła mnie. Zaryzykowałem, ponieważ chciałem dać nam jeszcze trochę czasu licząc że spadnie na mnie miłość, że ją naprawdę pokocham, że wszystko ułoży się tak jak sobie zaplanowaliśmy. Modliłem się o to, czekałem, lecz przekonałem się że do miłości nie da się zmusić... Wczoraj oboje nie przespaliśmy nocy- zerwałem zaręczyny w przeświadczeniu że związek bez miłości nie ma prawa funkcjonować. Nie będę pisał o tym co się działo bo łatwo się tego domyślić. Łzom nie było końca. Płakaliśmy oboje. Ona z powodu złamanego serca, ja z powodu rozczarowania jakie spowodowałem.

Z pewnością nazwiecie mnie dupkiem i gnojkiem, ale naprawdę nie mogłem dłużej okłamywać siebie i jej. Marlena na to nie zasługuje. Zasługuje na największe szczęście jakie można sobie wyobrazić, lecz pomimo starań i chęci ja nie potrafiłem jej tego dać. Nie wiem co będzie dalej, nie wiem jak to się wszystko ułoży, ale mam nadzieję, że kiedyś będzie naprawdę szczęśliwa. Że życie jej się w końcu ułoży bo zasługuje na to jak mało kto...

Dziękuję za możliwość wylania bólu

//wzruszająca historia, naprawdę... Miałem dać Ci ostrzeżenie za brak akapitów (patrz: http://www.forumowisko.pl/topic/191269-10-zasad-nt-pisania-postow-przeczytaj-zanim-napiszesz/ punkt 2 - "
(rozdzielić odpowiednie wątki pisanego posta pustymi linijkami)"), ale rozumiem, że targają Tobą teraz emocje i nie jesteś w stanie myśleć o tym, czy ładnie piszesz. Na przyszłość prosiłbym jednak, abyś te puste linijki między akapitami wstawiał:) Pozdrawiam, Moderator.​
 
K

krzysztofandraszak

Guest
Popełniłeś w tym wszystkim jeden kluczowy błąd, w który brnąłeś. Nie mam tu na myśli tego, że stworzyłeś z nią związek bez uczucia, bo w tym nic złego nie było. Rozumiem to, że z początku chciałeś sam wypełnić swoją lukę, a jej to było na rękę, bo sama miała dziurę w sercu. Rozumiem, że potem liczyłeś na to, że pojawi się ta miłość i wierzę Ci, że nie miałeś złych intencji, ale...

Podzielę się z Tobą kilkoma uwagami, a na końcu dam Ci kilka rad. Zrób z tym, co uważasz. Tak więc:

Bardzo ją lubiłem bo to świetna dziewczyna (oczywiście jak każdy posiada wady, ale w głowie ma poukładane jak mało która) i lubiłem spędzać z nią czas. Zaczęło się wspólne sypianie i dotychczasowa znajomość przerodziła się w związek.

1. Zapamiętaj, że jak dziewczynie rozpadnie się związek to nie ładujesz się w to od razu. Porzucona, dobra dziewczyna ma coś takiego, że potrzebuje bliskości... z czasem, jak ktoś jej tą bliskość daje i wypełnia tę lukę w sercu to jest bardzo duża szansa, że ta dziewczyna się w tym kimś zakocha. Zwyczajnie - Ty ją wspierałeś, pocieszałeś, dawałeś poczucie bliskości... To, że ona zacznie coś czuć było do przewidzenia.

Oboje stwierdziliśmy że nie ma mowy abyśmy się w sobie zakochali bo ja kompletnie nie nastawiałem się na coś poważnego, a ona twierdziła że rana po zerwaniu zaręczyn nie pozwoli jej w żadnym wypadku zakochać się we mnie.

2. Nigdy nie wiesz w to, że ktoś zraniony nie może się zakochać jeszcze raz. To kompletna bzdura. Może się powtórzę, ale to, że się w Tobie zakochała nie było nagłym impulsem, ale procesem... procesem wynikającym z tego, że byłeś przy niej, kiedy ona kogoś potrzebowała. Z jednej strony to szlachetne, że byłeś dla niej oparciem, z drugiej - głupie. W takich sytuacjach albo pomagasz jako przyjaciel - od początku i robisz wszystko, aby ta osoba uważała Cię tylko za przyjaciela, tzn. nie deklarujesz uczuć, mówisz wprost, że jesteś przyjacielem, etc., albo bierzesz pod uwagę, że ta dziewczyna może coś poczuć. Nie zdajesz sobie sprawy, jak mocnym afrodyzjakiem jest odrobina serca okazana komuś w trudnych chwilach.

W pewnym momencie zauważyłem, że jednak z jej strony sytuacja zaczyna się zmieniać, że zaczyna do mnie czuć coś więcej. Przestraszyłem się tego bo wiedziałem że ja nic do niej nie czuję. Powiedziałem jej, że gdy dowiem się że mnie kocha to zerwę z nią bo nie chcę żeby kiedyś przeze mnie płakała.

3. Tu zrobiłeś dobrze - jasno powiedziałeś jej, że z Twojej strony nic nie ma, ale... Wiesz, moim zdaniem jak zauważyłeś, że ona się zakochuje to powinieneś był próbować się upewnić i wtedy albo zerwać, albo raz jeszcze powtórzyć jej, że z Twojej strony nic nie ma i zostawić wybór jej. Ja bym tak zrobił.

Już czułem tą rodzinną atmosferę, oczami wyobraźni widziałem nasz dom, podwórko, bawiące się dzieci. Wypełniało mnie szczęście, entuzjazm i wydawało mi się ze mogę przenosić góry. W podświadomości wiedziałem że jej nie kocham, ale (nawet nie wiem jak to nazwać: rozsądek, odpowiedzialność...) zepchnęła to na dalszy plan i pogodzony z tym dalej planowałem nasze wspólne życie.

4. Jesteś pewien, że jej nie kochałeś? To, co czułeś, kiedy ona była w ciąży... To brzmi tak, jakbyś ją kochał. Powiedz - czy zależało Ci na niej tak bardzo, bardzo mocno? Czy bez wahania zrobiłbyś wtedy co tylko w Twojej mocy, aby ona była szczęśliwa? Czy pomógłbyś jej z każdym problemem? Czy wzajemnie sobie ufaliście? Czy miałeś z nią tak mocną więź, że czułeś, choć przez moment, że to kobieta, którą chcesz mieć u swego boku? Czy nie cieszyłeś się z waszych spotkań? Czy nie lubiłeś z nią spędzać czasu? Rozmawiać z nią?

Ja tak rozumiem miłość... Może nie miałeś zakochania - nie uginały Ci się kolana, nie robiło Ci się słabo, nie czułeś motylków w brzuchu... Pewnie tak, nie miałeś tego, ale wiesz - myślę, że ją kochałeś. To, że nie potrafiłeś odejść, to, że mimo tych wątpliwości dalej z nią byłeś, to, że płakałeś po rozstaniu, to, że żałujesz wyrządzonego jej bólu, to, że się w trakcie tego związku o nią troszczyłeś... Widziałeś waszą wspólną przyszłość i z tego, co piszesz była to wizja niesamowicie dla Ciebie przyjemna...

Wiesz co... Dla mnie to dowody, że ją kochałeś i to nie jak dzieciak, ale jak dorosły.

Sądzę, że cały problem polegał na tym, iż uwierzyłeś w to, że te romantycznie uczucia towarzyszące zakochaniu to prawdziwa miłość i ich brak... cóż, budził w Tobie poważne wątpliwości. Co więcej, jestem zdania, że Ty się zwyczajnie bałeś przyznać do tego, że ją kochałeś, bo to by już coś znaczyło, to by już była deklaracja. Te dwie rzeczy - wątpliwości i strach... To był realny problem. Nie sądzę, by był nim brak miłości.

Oczywiście w głowie co jakiś czas pojawiały sie wątpliwości czy to się uda bez miłości, czy będę w stanie dać mojej rodzinie szczęście, czy spełnię oczekiwania jakie Marlena we mnie pokłada.

5. Pomyśl przez chwilę... Myślisz, że ona nie była szczęśliwa? Myślisz, że nie zrobiłeś dla niej dużo? Chłopie... Postawiłeś dziewczynę, która pewnie była w strzępach na nogi, dałeś jej szczęście, byłeś dla niej oparciem... Uważasz, że to mało? Uważasz, że to by nie wystarczyło? Jestem przekonany, że ona nie oczekiwała od Ciebie cudów... Nie, jestem pewien, ze chciała tylko tego, abyś przy niej był.

Zastanów się - czy gdyby odrzucić te wątpliwości... Czy gdybyś nie zastanawiał się, czy coś do niej czujesz czy nie - byłbyś z nią szczęśliwy? To jest odpowiedź na pytanie, które teraz na pewno Cię nurtuje - czyli - "czy dobrze zrobiłem?".

Marlena w końcu powiedziała mi otwarcie że mnie kocha, lecz ja nie byłem w stanie jej okłamać i powiedzieć to samo. Nie wiem czy zdawała sobie od początku sprawę że z mojej strony brakuje uczucia, ale ja udawałem i odgrywałem swoją rolę w dalszym ciągu sprawiając, że myślała że ją kocham, tylko nie chce jej o tym powiedzieć.

6. Tu popełniłeś błąd. Trzeba było otwarcie z nią porozmawiać, powiedzieć jak to wygląda z Twojej strony. Zabrakło w tym wszystkim szczerości. Jestem przekonany, że zależało Ci na niej i to bardzo, to widać gołym okiem. Powinieneś był jej to powiedzieć.

W głębi duszy poczułem, że to znak. Bolesny znak który mówi mi, że to niewłaściwa droga. Znak nakazujący natychmiastowy zwrot w przeciwnym kierunku. Przekaz nakazujący mi zaprzestanie brnięcia w związek bez miłości...

7. Głupio pomyślałeś. Poronienia się zdarzają i nie są żadnym znakiem, a nawet jeżeli w Twoim wypadku było to moim zdaniem źle to zinterpretowałeś. Popatrz na to, jak piszesz o poronieniu Twojej narzeczonej - "świat zawalił się nam obojgu"... Czy gdyby nie zależało Ci na tym dziecku i na niej to zawaliłby Ci się świat? Nie sądzę.

Stawiłem temu czoła, lecz nie w sposób jaki myślicie. Powiedziałem, że nasze plany się nie zmieniają, że nie odpuszczamy i nasz ślub się odbędzie. Zwyciężyło we mnie przeczucie, że mogę zostawić Marleny w takim momencie bo wtedy całkowicie by się załamała. Postanowiliśmy zacząć od nowa. Kontynuowaliśmy przygotowania do wesela, zapraszaliśmy gości, podejmowaliśmy kolejne decyzje.

8. Powinniście byli OBOJE iść na terapię. Takie moje zdanie. Odnoszę wrażenie, iż utrata dziecka wywarła na Tobie bardzo duży wpływ. Myślę, że była to dla Ciebie trauma. Dlatego ja... nie oceniam Ciebie negatywnie, choć bardzo współczuję tej dziewczynie. Uważam, że zwyczajnie nie potrafiłeś zauważyć i docenić miłości, która między wami, moim zdaniem, była... Nie sprostałeś temu uczuciu, dlatego tak się to skończyło.

Marlena powiedziała mi, że jeśli jestem z nią tylko dlatego że głupio mi teraz odwoływać wszystko co zaplanowaliśmy to ona nie chce takiego związku. Straciłem grunt pod nogami, uświadomiłem sobie jak daleko razem wspólnie doszliśmy, co przeżyliśmy, zostałem przyparty do muru.

9. Znowu - powinieneś był powiedzieć jej prawdę w temacie swoich uczuć, wątpliwości... To jest w tym wszystkim Twój główny "grzech".

Tak szczerze - czy Ty byłeś z nią tylko dlatego, że było Ci głupio to odwoływać, albo dlatego, że nie chciałeś jej ranić? Wiesz, nie sądzę. Myślę, że gdzieś tam w głębi serca zależało Ci na niej.

Zaryzykowałem, ponieważ chciałem dać nam jeszcze trochę czasu licząc że spadnie na mnie miłość, że ją naprawdę pokocham, że wszystko ułoży się tak jak sobie zaplanowaliśmy. Modliłem się o to, czekałem, lecz przekonałem się że do miłości nie da się zmusić...

10 . To samo mogłeś uzyskać poprzez szczerość. Skąd wiesz, że gdybyś powiedział jej prawdę to ona nie dałaby Ci jeszcze trochę czasu? Skąd wiesz, że nie próbowałaby Cię zrozumieć? Może byłoby tak, że zerwalibyście zaręczyny i zwyczajnie trochę byście zwolnili - dalibyście sobie czas? Jestem pewien, że gdybyś był szczery od początku to nawet gdyby skończyło się to dokładnie tak jak się skończyło, ona cierpiałaby mniej. Fakt, nie żyłaby w tak słodkiej ułudzie, ale też nie dostałaby na koniec tak mocno po głowie.

Wczoraj oboje nie przespaliśmy nocy- zerwałem zaręczyny w przeświadczeniu że związek bez miłości nie ma prawa funkcjonować.

11. Podjąłeś decyzję... W przeciwieństwie do tego, co myślisz - nie nazwę Cię ani dupkiem, ani gnojkiem. Wręcz przeciwnie - uważam, że jesteś dobrym facetem i dobrym człowiekiem, który zwyczajnie popełnił parę błędów, co skutkowało tym, że to wszystko go przerosło. Nie jesteś złym człowiekiem, ponieważ myślę, że jesteś szczery i naprawdę byłeś w tym wszystkim zagubiony. Wierzę też, że bardzo Ci na niej zależało...

Niestety - sam wpędziłeś się w sytuację tragiczną, tj. bez wyjścia. Gdybyś ciągnął to dalej ostatecznie musiałbyś jej powiedzieć o tych wątpliwościach, a to byłby dla niej zapewne szok. To też by ją zraniło. Może też nigdy nie doceniłbyś tego, co was moim zdaniem łączyło? Nie wiem... Tak czy siak byś ją zranił. Jedynym wyjściem w tej sytuacji było... po prostu od początku być z nią szczerym.

Moja rada dla Ciebie - przemyśl to, co zrobiłeś. Jeżeli dojdziesz do wniosku, że postąpiłeś dobrze to zwyczajnie zniknij z jej życia. Uwierz mi - jej będzie łatwiej bez Ciebie. Jeżeli nagle zapali Ci się lampka, może po lekturze mojego posta, że "kurcze, co ja zrobiłem, przecież ja ją kocham" to wtedy walcz... Tylko pamiętaj - jeżeli zdecydujesz się na to, by o nią walczyć to musisz być tego bezwzględnie pewny.

Może... Spróbuj nakierować ją, by się zapisała do jakiegoś psychologa...? Albo chociaż zrobiła to, co Ty teraz - zwyczajnie spisała gdzieś to, co czuje.
 
Do góry