Witajcie
Mam taki dylemat, a mianowicie mam młodszego brata, w sensie traktuje tą osobę jak mojego młodszego brata, przelałem chyba na niego całą braterską miłość jaką kiedykolwiek posiadałem, wiem, że on też mnie tak kocha, ale nie potrafię zrozumieć jego niektórych akcji i szczerze mówiąc, one przyprawiają mnie o niezłą deprechę...często nie potrafi mi powiedzieć w prost prawdy, ukrywa niektóre rzeczy, nie jest ze mną do końca szczery i dopiero po krótkim czasie potwierdza prawdziwą wersję i mówi prawdę...często wybiera znajomych zamiast ustawić się ze mną i coś wspólnie porobić, już nie mówię, że we dwóch tylko, ale razem pójść na imprezę, do znajomych itp. Nie raz się z nim o to kłóciłem, że stawia innych na pierwszym miejscu a o mnie zapomina, a ponoć kocha mnie jak starszego brata...potrafi to okazać i nie raz już to zrobił, ale nie rozumiem jego akcji czasami...umawia się, ustawia ze mną, a potem się okazuje, że załatwia sprawy (w sensie spotkanie ze znajomymi jak się potem okazuje) albo coś innego wypada i nie może...albo może na chwilę na mieście. Moim zdaniem on chyba nie rozróżnia znajomych od braci i wszystkich chce traktować tak samo, ale to ja nie raz ratowałem mu tyłek, kiedy nie miał co jeść, pić, palić, wszystkim się z nim zawsze podzieliłem, kiedy potrzebował mnie zawsze byłem, rozmawiałem, pocieszałem, zawsze mógł na mnie liczyć. Napisałem tak mniej wiecej po krótce o co chodzi, bo żeby wszystko opisać trzeba by było jeszcze długo i długo się tu produkować, ale w miarę rozwoju tematu będę dopowiadać jak trzeba będzie. Teraz po prostu jestem w kropce, nie wiem dalej co mam robić...chce żeby bylo miedzy nami jak najlepiej jak dawniej bez zapominania, olewania, robienia w jajo...czuje, ze przez ta cala sytuacje ja sam sie zmienilem, sam siebie juz nie poznaje...kiedyś korzystałem z zycia, cieszylem sie, bralem z zycia garsciami a teraz czuje sie jak cien dawnego siebie...chce zeby to wrocilo, chce byc dawnym soba, ale tez i miec tego mlodszego brata, nie wiem tylko jak jeszcze wplynac na niego, zeby juz tak nie odwalal...
Mam taki dylemat, a mianowicie mam młodszego brata, w sensie traktuje tą osobę jak mojego młodszego brata, przelałem chyba na niego całą braterską miłość jaką kiedykolwiek posiadałem, wiem, że on też mnie tak kocha, ale nie potrafię zrozumieć jego niektórych akcji i szczerze mówiąc, one przyprawiają mnie o niezłą deprechę...często nie potrafi mi powiedzieć w prost prawdy, ukrywa niektóre rzeczy, nie jest ze mną do końca szczery i dopiero po krótkim czasie potwierdza prawdziwą wersję i mówi prawdę...często wybiera znajomych zamiast ustawić się ze mną i coś wspólnie porobić, już nie mówię, że we dwóch tylko, ale razem pójść na imprezę, do znajomych itp. Nie raz się z nim o to kłóciłem, że stawia innych na pierwszym miejscu a o mnie zapomina, a ponoć kocha mnie jak starszego brata...potrafi to okazać i nie raz już to zrobił, ale nie rozumiem jego akcji czasami...umawia się, ustawia ze mną, a potem się okazuje, że załatwia sprawy (w sensie spotkanie ze znajomymi jak się potem okazuje) albo coś innego wypada i nie może...albo może na chwilę na mieście. Moim zdaniem on chyba nie rozróżnia znajomych od braci i wszystkich chce traktować tak samo, ale to ja nie raz ratowałem mu tyłek, kiedy nie miał co jeść, pić, palić, wszystkim się z nim zawsze podzieliłem, kiedy potrzebował mnie zawsze byłem, rozmawiałem, pocieszałem, zawsze mógł na mnie liczyć. Napisałem tak mniej wiecej po krótce o co chodzi, bo żeby wszystko opisać trzeba by było jeszcze długo i długo się tu produkować, ale w miarę rozwoju tematu będę dopowiadać jak trzeba będzie. Teraz po prostu jestem w kropce, nie wiem dalej co mam robić...chce żeby bylo miedzy nami jak najlepiej jak dawniej bez zapominania, olewania, robienia w jajo...czuje, ze przez ta cala sytuacje ja sam sie zmienilem, sam siebie juz nie poznaje...kiedyś korzystałem z zycia, cieszylem sie, bralem z zycia garsciami a teraz czuje sie jak cien dawnego siebie...chce zeby to wrocilo, chce byc dawnym soba, ale tez i miec tego mlodszego brata, nie wiem tylko jak jeszcze wplynac na niego, zeby juz tak nie odwalal...