Miłość (?), przyjaźń (?)

lordmathias

Nowicjusz
Dołączył
24 Listopad 2008
Posty
11
Punkty reakcji
0
Miasto
Pzń
Chcę napisać to. Chcę to wyrzucić z siebie i wyżalić się (dlatego robie to nie jako anonimowo, bo przecież to "pedalskie").


Nie wiem jak się z kimś zaprzyjaźnić. Nie wiem. Mam mnóstwo znajomych, ale są to tylko ludzie do których mówię "cześć". Nie umiem zjednywać sobie przyjaciół.
Zawsze to przebiega tak samo. Na początku nowej szkoły mam czystą kartę. Nowi ludzie. Nowe miejsce. Specjalnie wybrałem szkoły do których nie chodzili najpierw moi kumple z podwórka, później z podstawówki czy gimnazjum (aktualnie liceum). Chciałem sobie wyrobić opinię. Na nowo. Chciałem poznać nowych przyjaciół. Naprawdę chciałem. Chciałem mieć z kim pójść na piwo popołudniu, z kimś się poszlajać po mieście czy przyjść pochwalić się nową gierką, obgadać co i jak na świecie, co mi się nie podoba, co bym zmienił, co sądzę o wybudowaniu 2 pasmówki pod oknem, pogadać o niczym, posiedzieć sobie na ławce, po prostu mieć kogoś z kim mógłbym spędzić czas. Lecz bałem się tego. Bałem się opinii przydupasa - kogoś kto się szlaja za czyjąś grupką znajomych jako ciekawy dodatek (coś jak sos do sałatki - z nią jest bardzo dobra, jednak nie będzie apokalipsy jak zjemy bez niego. w końcu to tylko sos). Chciałem być kimś. Kimś ważnym dla kogoś. Kimś kto byłby wierzycielem tajemnic, kompanem, towarzyszem w kinie, kimkolwiek...

Próbowałem znaleźć alternatywę w postaci dziewczyny. Znalazłem prześliczną i cudowną Martę. Mimo iż nie była jakąś seksbombą, nie miała jakiegoś niebotycznego IQ, to kochałem to urocze przedrzeźnianie barbie-girl, czy jej rozmowa z przyjaciółką, która była tym pozytywnym odwzierciedleniem mnie samego (a może to ja jej?). Podchody do Niej trwały jakieś dobre 3 miesiące. Nie lubię się spieszyć zbytnio w tych sprawach. Po prostu, chciałem ją poznać. Miałem od metra szans by zacząć cokolwiek. By się postarać. Nie chciałem jej psuć życia. Doszedłem do wniosku, że zmarnowałbym jej życie. W końcu doszłoby do czegoś czego się bałem ponad wszystko. Że tak naprawdę pod tym przykryciem klasowego błazna, beztroskiego dziecka, znajdzie zakompleksionego, zrzędliwego, nudnego, Bałem się że wyjdę w jej oczach na kogoś nie wartego zachodu, uwagi. W końcu kto by się zadawał z kimś, z którym nikt się nie zadaje. Nie miałem tej muskulatury czy siana jak poniektórzy z mojej klasy, dlatego cały czas myślałem, że będzie się czuć gorsza ode mnie. W końcu mogła wybrać lepiej. Po co sobie zadawać trud, by mnie zmieniać, skoro można mieć full-option na starcie? Będąc kompletnym hipokrytą, zerwałem kontakt. Chowam się jak jakis przedszkolak jak tylko Ona przejdzie w tramwaju, bo boję się co może o mnie pomyśleć...

Będąc w liceum wszystko miało się odmienić - co tygodniowe imprezy, uczenie się tylko tych wybranych przedmiotów, generalnie największe możliwości i w miarę duży luz, porównując reszte stadiów życia. Myślałem, że tutaj znajdę nową miłość, że tutaj znajdę tego przyjaciela co w ogień się za mną rzuci, jednakże.. Przez ten mój :cenzura:any sarkazm i cynizm znowu dałem się poznać od najgorszej strony. W klasie mam opinie genialnego psychopaty. Coś jak koleś z Pięknego Umysłu, tylko zamiast mieć schizofrenię, nieustannie kogoś obrażam - świadomie bądź nie. Nie umiem tego wyjaśnić. To pewnie przez ojca, który całe życie był zgryźliwym tetrykiem. Nieustanne docinki,żarty,anegdoty wprowadzały śmiech na każdej uroczystości rodzinnej. Byłem dumny mając go za tatę. Jednakże gdy wracał do domu, zaczał narzekać na wszystko. Obwiniać mnie za to, że jest gnój w kuchni, za to że nie posprzątany korytarz, gdzie ja tak naprawdę nie miałem w tym udziału (dopiero co wróciłem ze szkoły, nie zdążyłem nawet butów zdjąć). Porządek (raczej jego brak) stanowił i stanowi główny temat rozmów pomiędzy mną a rodzicami. Doprowadziło to do tego, że dostałem szlaban za wydawało by się błache wylanie zupy (chociaż oni twierdzą że to za "całokształt, jak jakaś :cenzura:nięta Nagroda Nobla). Przez bity rok nie wychodziłem poza swój pokój. Moje życie ograniczało się do podstawowych funkcji jak mycie, jedzenie, sranie, chodzenie do szkoly, i spanie z nudów przez pierwsze 2 godziny powrotu, przewertowanie po raz n-ty Księgi Rekordów Guinessa, zjedzenie obiadu, leżenie, zjedzenie kolacji, oglądanie TV w dużym pokoju, WC, łazienka, łóżko. Wybawieniem dla mnie było wyżulenie małego telewizora od kuzynki (niestety odbiera tylko TVN). Wtedy mogłem bezkarnie leżeć i gapić się całymi godzinami. Dzisiaj sytuacja zmieniła się o tyle, że doszedł do domu doszedł laptop, z którym mogę się w spokoju własnego pokoju zaszyć. Patrzyłem jak ostatnia ofiara losu, na zdjęcia moich "znajomych" na naszej-klasie, jak to chodzą na lodowisko, jak piszą komentarze o imprezach w ten weekend, jak to byli ostatnio w kinie, jak trzeba się umówić na rower, jak fajnie było nad jeziorem. Dlatego nienawidzę wakacji. Nienawidzę weekendów, przerw świątecznych, wielkanocnych, ferii, dni wolnych od szkoły, bo nie mam je z kim spędzać. Całe dnie spędzałem przed telewizorem. Znałem na pamięć wszystkie reklamy, jingle, godziny programów, głosy lektorów, przegląd najnowszych niusów ze świata "gwiazd", wiedziałem jaki odkurzacz w cenie do 1000zł najlepiej ssie, dlaczego należy wybierać jajka z "0" a nie z "3" - bo te są nafaszerowane antybiotykami i inną chemią, jak poradzić sobie z pierwszym dniem w pracy, komu polecić wywar z czosnku, a komu żeń-szeń. Zaciekawił mnie ten natłok informacji, z których zapamiętałem tylko wybiórcze z nich. Myślałem o jakiś przekazach podprogowych, analizowałem ton głosu porównując prowadzących programy polityczne, od tych z wiadomości sportowych. Moją pasją stawało się wyszukiwanie wpadek, zmian, patrzenie na ubiór, widok za oknem, nakładkę na mikrofon, słuchanie jak z odcinka na odcinek Szymon Majewski stawał się coraz bardziej żałosny, podziwianie jak to chciałbym być tak fajny, bogaty i (nie)lubiany jak Wojewódzki. Swoją drogą nadal jest to jakiegoś rodzaju mój idol - on za swoją bezczelność, chamstwo i sarkazm kosi grube pieniądze, i Ania Przybylska mówi mu, że za to go kocha. I tu pojawia się pytanie:

Czy rynek reklam, szeroko rozumianego marketingu, ekonomii, wszystkiego co związane z operacjami na pieniądzach (oprócz księgowości), reklamie i ogólno pojętym rynkiem usług finansowych jest przesycony? Zewsząd dostaje informacje o zawodzie inżyniera, który jest pożądany obecnie, jednakże mnie to zupełnie nie kręci. Potrzebna mi jest opinia jakiegoś fachowca na temat studiów i pracy w obrębie reklamy, public relation, może socjologii?
Czy to ma przyszłość, a jeśli nie to czy jestem wstanie wykorzystać ten potencjał gdzieś indziej? No i najważniejsze pytanie. Jak znaleść najlepszego przyjaciela? Czy życiem rządzi przypadek, i mam zdać się na los, czy mu dopomóc?

Jeśli chciało Ci się przeczytać te gorzko-słone żale, niepochamowaną chęć podzielenia się ze światem problemami które tak naprawdę są tylko i wyłącznie moją winą, wyrzuty mojej marskiej od życia i opuchniętej od samotności wątroby (choć co nieco nadziei się zdążyło gdzieniegdzie uchować ) to jestem pełen podziwu :)
 

Tiana

Nowicjusz
Dołączył
8 Marzec 2009
Posty
462
Punkty reakcji
0
Ciekawy post. Faktycznie masz przesrane. Myślę, że za bardzo się przejmujesz, analizujesz, myślisz, gdybasz, co by było, gdyby sryby. A tak naprawdę nie ma co się zastanawiać, wystarczy wejść w interakcje z innymi ludźmi, im więcej będziesz przebywał w jakimś gronie, tym większa jest szansa na to, że znajdziesz kogoś bliskiego, przyjaciela. Nic nie dzieje się samo z siebie, trzeba ruszyć tyłek. To mi się kojarzy z książką, którą jakiś czas temu czytałam "Identyfikatory". Tam jest opowiadanie "Biała bila" o kolesiu, który jest samotny, całe dnie spędza w barze, gapiąc się na innych i nic się nie dzieje. Pewnego dnia zagaduje do niego facet, grający w bilard i przekazuje mu pewną teorie na temat życia, interakcji właśnie. Jedna bila po uderzeniu kijem wprawia w ruch inne bile i tak dalej. Ogólnie rzecz biorąc myślę, że i Ty mógłbyś spróbować uderzać w inne bile. Chodzi o to, żeby mieć kontrole nad własnym życiem a nie oglądać się na innych. Ja też miałam kiedyś z tym problem, ale już nie mam. A, jest jeszcze inna książka "Przebudzenie" A. de Mello, gdzie jest opisany człowiek, który przejmuje się innymi i nic z tego nie wynika. Dlatego nie ma co się zastanawiać nad innymi, tylko uwierzyć w siebie. Dopomóc losowi, bo sorry, ale siedząc w domu i gapiac się w tv, to nawet gdyby los chciał Ci pomóc, to chyba nie ma jak :]
 
Do góry