W ramach szczerości przyznam się na wstepie, że nie czytałam wszystkich postów, bo o tej godzinie, po dwóch tygodniach sesji mnogość literek mnie przeraziła, ale....Nie mogę pominać tego tematu i nie napisać swego zdania...
Mam dobrego przyjaciela, który jest bardzo wrażłiwy na punkcie samobójstw, bo....Pare lat temu jego dziewczyna odebrała sobie życie...A gdyby tego było mało, to on byłosobą, która ją znalazła...Wyobrażacie sobie taką sytuację?! Wchodzicie na mieszkanie i widzicie ukochaną osobę, której juz nigdy nie przytulicie, która się do was nie uśmiechnie sprawiając, że dzień, który był do niczego nagle nabiera sensu....
Zawsze się bałam z nim o tym rozmawiać, bo...Nie wiem jak to ująć...Jakkolwiek mogę z nim o wszystkim rozmawiać, to tej jednej rzeczy nie potrafię poruszać..Moze przez to, że nic w życiu nie jest tak nieodwracalne jak śmierć (chyba żeby brać pod uwage enigmatyczną śmierć kliniczną..)...Ale całkiem niedawno zaczeliśmy o tym rozmawiać i powiedział on w pewnym momencie coś bardzo istotnego...Że to jest moment..ze ludzie, ktorzy kończą swoje życie, nie myśla o tym godzinami, tylko wykorzystują pojawiającą sie w ich głowie myśl, realizują ją i...kończą cud życia... I w sumie nie mogłam się z nim niezgodzić, bo jakby samobójca się zaczął zastanawiać nad tym, co chce zrobić, to mógłby zacząć mieć wątpliwości...mogłby zacząc myśleć o tym, ile osób zostawi, kto będzie cierpiał...
z takich innych rzeczy, to w mojej miejscowości kiedyś zabił sie chłopak parę lat ode mnie starszy..powiesił się na klamce w łazience i znalazł go...jego ojciec..podobno jeszcze 'charczal' a jego ciało było ciepłe...Studiował zaocznie, tak to przebywał cały tydzien w domu niemal, bo nie pracował, więc nie bardzo miał co innego do roboty...Czemu wiec to zrobił? Wiem, że tego sie nikt już nigdy nie dowie, ale....czy samobójstwo może być wynikiem nudy? Aktem desperacji? Ucieczką od nudy i stagnacji?.....
Wszystko to jest tak enigmatyczne....