Wiem, że wątek już dawno zgasł, ale chce o coś zapytać... może ktoś odpowie...
3 lata temu byłam jeszcze gorliwie wierzącą katoliczką, uczęszczałam do oazy ruch światło-życie, jeździłam na różne spotkania modlitewne, rekolekcje i inne akcje organizowane przez kościół katolicki. Bardzo dynamicznie udzielałam się w ,,nawracaniu innych" ze świadomością tego, że wyjdzie mi to wtedy gdy sama będę bardzo blisko boga.
Swoją wiarę traktowałam niesłychanie poważnie, chciałam przez siebie poznać boga. Codziennie czytalam Pismo św. i kontemplowałam zawarte w nich słowa. Podczas kilku intensywnych modlitw (wraz ze śpiewem i modlitwami gdzie każdy na głos mówi swoimi słowami to co w danej chwili myśli) zdarzyło mi się mieć odpoczynek w Duchu św./zasnąć w Panu (http://pl.wikipedia.org/wiki/Odpoczynek_w_Duchu), dwa razy było to po przez nałożenie na mnie rąk kapłana, a raz samoistnie kiedy byłam głęboko skupiona na wszystkich rzeczach, o które prosiłam, które chciałam zmienić przy pomocy Boga. Od razu chcę upewnić wszystkich, że nie było to zwyczajne omdlenie spowodowane np. brakiem snu, zmęczeniem, odwodnieniem, gorącem czy innymi czynnikami charakteryzującymi normalne zemdlenia. Twarz moja nie była blada ani spocona. Usta nie siniały, oddech był miarowy i spokojny, tętno prawidłowe. Leżałam tak w pełnym wyciszeniu z twarzą spokojną i pogodną. Upadłam na gitarę klasyczną mojej koleżanki, jednak upadając w ogóle nie czułam bólu, upadek był niekontrolowany ale i ból odłączył się zupełnie od mojego ciała. Co czułam? Czułam spokój, czułam jakbym nie była w ciele, nie mogłam ruszyć żadną kończyną, choć posiadałam świadomość np.tego co się dzieje, słyszałam ludzi modlących się w koło i śpiewających (choć słuch mój był lekko wyciszony, czyli słyszałam ciszej to wszystko co działo się dookoła mnie). Czułam, że jestem jakby... sama w sobie watą i w wacie otulona (wiem, że to dość śmiesznie brzmi..trudno to słowami opisywać), choć nie mogłam się ruszać, to czułam jakbym przemierzała ogromne odległości jakiejś bladej przestrzeni,której okreslić nie jestem w stanie.
Po jakimś czasie wybudziłam się z tego stanu, nie bolało mnie nic na wskutek takiego upadku i czułam, że jestem baaardzo wypoczęta (jakby wyspana), pełniejsza sił i spokojniejsza.
Wszystko to było cudownym doznaniem i pewnie do dziś wierzyłabym, że to moc ducha św. gdyby nie fakt, że pewnego dnia w mojej szkole musiałam uczestniczyć w lekcjach jogi, jako, że byłam wtedy głeboko wierząca postanowiłam podejść do JOGI tylko od strony praktycznej (ot.co zwyczajna rozgrzewka mięśni), nie wierząc w żadną jej stronę teoretyczną (koła wcieleń,czy autorytetu Wed). Kobieta prowadząca zajęcia kazała nam usiąść w pozycji kwiatu lotosu, zamknąć oczy i ,,skupić się na własnym oddechu przy rozciąganiu kości ogonowej w jedną stronę, a czubka głowy w drugą, jakby jakieś dwie siły rozciągały nas w dwie różne strony i przechodziły przez nasze ciało". Robiłam to co mówiła, skupiłam się na swoim oddechu, poczułam jak przepełnia mnie powietrze, jak wędruje do płuc i do mojej głowy...doznałam ,,omdlenia w Duchu" - dokładnie tego samego uczucia ! Szybko się ocknęłam i nie mogłam w to uwierzyć...przecież się nie modliłam do boga katolickiego, nie praktykowałam też jogi głęboko w formie jakiejś medytacji łączącej mnie z boskością Wedy, Winszu czy Brahmy. Wiara została obalona psychologią, bilogią, fizyką, chemią, racjonalnością, empiryzmem. Wiem, że w wielu religiach spotyka się te ,,omdlenia, zaśnięcia"etc. Chciałabym jednak uzyskać na ten temat jeszcze więcej informacji, jeśli przyczyna lezy w naszym mózgu, to jak nazywa się taki proces ,,uśpienia"? Jak psychologia tłumaczy medytacje, jak się takie zjawiska określa ?