Film to o prostu nieudolna róba ulepszenia książki. Przegrywa w każdym przypadku z książką. No cóż, w książce jest zawsze to 'coś' od siebie [autora], które każdy może inaczej odebrać, zinterpretować lub kompletnie inaczej wyobrazić. W filmie nie ma tego pola do popisu. Patrzy się tępo w ekran i łyka to, co serwuje reżyser. No cóż, dla mnie to żadna sztuka.
Gdy zaczęto tworzyć filmy nagle spadła czytalność wszelkich książek, na szczęście teraz widzę, że to się odwraca. Przynajmniej w moim środowisku.
No i nie powinniśmy zapominać, że książki to część kultury. W końcu w czasie wojny książka, polska książka, była warta więcej niż majątek. I tak powinno pozostać, że książki będą nam bliskie. Ktoś przelewa w książkę cząstkę siebie, a odbiorcy i tak pójdą na film. Wg mnie to lekki brak szacunku.
* Piszę, rzecz jasna, o książkach z fabułą, opowiadających pewne historie, nie o podręcznikach, encyklopediach, słownikach, etc. (;