Mam mały problem, jak to każdy w życiu. Od jakiegoś czasu spotykam się z dziewczyną. Raz jest lepiej, raz gorzej. Ona się uczy, mieszka w internacie, ale mieszka 32 km ode mnie. Na tygodniu mamy nie wiele czasu by ze sobą pobyć. Przyszła więc myśl, by spotkać się w niedzielę, u niej, a potem przy okazji zawieźć ją do mojego miasta do internatu. Za pierwszym razem mówiliśmy tak ogólnie że może bym wpadł itd. no ale konkretnie się nie umówiliśmy że mam przyjechać. Potem wyszło, że no przecież miałem się zjawić... Ostatnio umówiliśmy się już konkretnie, no ale... wyszła głupia sytuacja że dzień wcześniej wieczorem byłem na pewnej uroczystości i mimo że nie planowałem to "trochę" wypiłem no i kicha (tak to jest, symbolicznie jeden kieliszek... a potem wcisną ci więcej), nie będę przecież jechał samochodem na kacu... Zadzwoniłem rano grzecznie i powiedziałem jaka jest sytuacja, że nie przyjadę. Zresztą i tak byłoby ciężko, bo mrozy takie jakich daaawno nie było i auto też zapalić nie chciało. I teraz mam kaca moralnego bo cholera obiecałem, szumu narobiłem a potem taki numer... Musiała ojcu powiedzieć, że gościa nie będzie, mama placek upiekła i zonk. Swoją drogą troszkę coś nie tak, bo narzeczonym nie jestem, teściowie też to nie są a tu takie zamieszanie wyszło... Dziewczyna jest troszkę rozczarowana, z mojej gęby d.pa wyszła. Rodzice też mogą na mnie krzywo teraz patrzeć, a za dwa tygodnie musze po nią przyjechać bo jedziemy razem na moją studniówkę... Jak się teraz zachować? I jak pozbyć się tego poczucia winy? Beznadziejnie to wyszło... W dodatku oficjalnie parą nie jesteśmy, mimo że pewne zachowania na to wskazują, a mi na tej dziewczynie bardzo zależy