Witam,
to pierwszy raz kiedy zalogowalam sie na jakiekolwiek forum ale powiem wprost, przestaje sobie radzic sama ze soba. Pewnie wiekszosc tematow kreci sie tutaj w okol jednego tematu jak przystalo na ta kategorie, tak samo jest w moim przypadku chociaz kompletnie sie tego nie spodziewalam, ze bedzie mnie to dotyczylo. Mam 22 lata, od roku roku bylam w zwiazku z chlopakiem niewiele mlodszym, jak to zawsze na poczatku bywa euforia, zakochanie... zdarzaly nam sie klotnie, wynikajace z roznic pogladow, moze troche innego patrzenia na swiat ale jak to na pcozatku bylo pieknie. Od okolo miesiaca zaczelo sie psuc, nie dogadywalismy sie kompletnie, kazde widzenie to klotnia. Zawsze byly jakies klotnie ale zawsze godzilismy sie, teraz juz bylo coraz gorzej, ja mu mowilam czego mi brakuje ze moze cos z tym trzeba zrobic zeby podniesc ten zwiazek. Niestety ale to nie zadzialalo. Po ostatnim incydencie byl dzien ciszy a wczoraj sie rozstalismy, to on zerwal, powiedzial ze sie meczyl i ze nie chce w to juz brnac. Rozumiem go, ja tez bylam tym przytloczona, ale szkopul w tym, ze nie ptorafie sobie teraz z tym poradzic, rano bylam twarda, wydawalo mi sie ze jakos to przezyje a teraz zaczynam tracic na to nadzieje, kocham go brakuje mi go i nie wyobrazam sobie otworzenia sie w takim samym stopniu do kogos innego jak to niego. Nie radze sobie z emocjami, mam rozne mysli, nie potrafie sie na niczym skupic do niczego zabrac, nie mam ochoty nigdzie wyjsc, jednym slowem zyc mi sie nie chce, najgorszy jest wieczor, wszystko mi go przypomina. Wiem, ze takich historii jak moje jest milion, i wiem tez, ze pewnie kiedys mi przejdze, ze znajde sobie innego, lepszego tylko ze ja nie chce. Zalamalam sie calkowicie i juz rozne mysli przychodza mi do glowy...
to pierwszy raz kiedy zalogowalam sie na jakiekolwiek forum ale powiem wprost, przestaje sobie radzic sama ze soba. Pewnie wiekszosc tematow kreci sie tutaj w okol jednego tematu jak przystalo na ta kategorie, tak samo jest w moim przypadku chociaz kompletnie sie tego nie spodziewalam, ze bedzie mnie to dotyczylo. Mam 22 lata, od roku roku bylam w zwiazku z chlopakiem niewiele mlodszym, jak to zawsze na poczatku bywa euforia, zakochanie... zdarzaly nam sie klotnie, wynikajace z roznic pogladow, moze troche innego patrzenia na swiat ale jak to na pcozatku bylo pieknie. Od okolo miesiaca zaczelo sie psuc, nie dogadywalismy sie kompletnie, kazde widzenie to klotnia. Zawsze byly jakies klotnie ale zawsze godzilismy sie, teraz juz bylo coraz gorzej, ja mu mowilam czego mi brakuje ze moze cos z tym trzeba zrobic zeby podniesc ten zwiazek. Niestety ale to nie zadzialalo. Po ostatnim incydencie byl dzien ciszy a wczoraj sie rozstalismy, to on zerwal, powiedzial ze sie meczyl i ze nie chce w to juz brnac. Rozumiem go, ja tez bylam tym przytloczona, ale szkopul w tym, ze nie ptorafie sobie teraz z tym poradzic, rano bylam twarda, wydawalo mi sie ze jakos to przezyje a teraz zaczynam tracic na to nadzieje, kocham go brakuje mi go i nie wyobrazam sobie otworzenia sie w takim samym stopniu do kogos innego jak to niego. Nie radze sobie z emocjami, mam rozne mysli, nie potrafie sie na niczym skupic do niczego zabrac, nie mam ochoty nigdzie wyjsc, jednym slowem zyc mi sie nie chce, najgorszy jest wieczor, wszystko mi go przypomina. Wiem, ze takich historii jak moje jest milion, i wiem tez, ze pewnie kiedys mi przejdze, ze znajde sobie innego, lepszego tylko ze ja nie chce. Zalamalam sie calkowicie i juz rozne mysli przychodza mi do glowy...