Mi jest znana jedna historia, opowiedziana mi i mojemu rodzeństwu...
Kiedyś, kiedy moja mama miała z 20 pare lat, jechała pociągiem z Białegostoku do
jakiejś wiochy w Warmińsko-Mazurskim, odwiedzić swoją babcię i ciotkę. Była też tam jej
matka. Więc wysiadła w jakiejś małej miejscowości, i miała do tej wioski kawałek drogi.
Musiała się wrócić. Szła więc przy torach, do przejścia było z 7-8 km. Aha dodam, że to
było w godzinach wieczornych, ok. 23. A że to było wczesne lato to słońce dopiero zaszło.
I szła tak, aż słońca już nie było widać. Robiło się ciemno i nasyp pod torami
rósł. Jeszcze kilkaset metrów i będzie droga, w którą trzeba będzie skręcić i będzie ów
wioska. Nasyp był już bardzo wysoki. Pod nim była polana i jakieś gospodarstwo. Dalaj
było widać zapalone światła w domach, w wiosce. I nagle przy gospodarstwie zobaczyła
Człowieka, chłopa i ubranego jak chłop. I pasł (chyba o to chodzi) krowy. Zaganiał je
do obory. Nie było by w tym nic dziwnego oprócz tego, że było ok. północy, i oprócz tego,
że ten człowiek się świecił. Był cały biały i się strasznie świecił. Moja mama zaczęła
biec. Biegła aż dobiegła do ulicy prowadzącej do wioski. Tam się zatrzymała i spojrzała
na tę polane i nikogo już tam nie było.
Potem opowiedziała o tym wszystkim babci, ciotcę, i matcę. One jej powiedziały, że często
to tam się zdarza i wiele osób widzi tego kolesia. I prawdopodobnie podczas II Wojny
Światowej, tam Polacy mieli okopy, które pozostałości są do dziś i podobno wiele
Niemców tam zginęło.
Ja osobiście w tę hitorię nie wierze, według mnie jest mało prawdopodobna, ale chciałem się z wami ją podzielić.
Znam jeszcze parę historyjek z tej samej wioski od mojej babci. Niestety nie wiem jak ona się nazywa, jak się
dowiem to napisze
P.S. Nie skopiowałem jej, ani nie wymyśliłem. To wszystko opowiedziała mi matka. I babcia zresztą też.