Było nas czterech, kupilliśmy w dopalaczach melange i trzech z nas ją zapaliło. Jeden z nas był w tym doświadczony i wypalił dużo (korek?) drugi w ogóle się w tym nie kręcił i wypalił chyba niewiele, ja nie mam raczej doświadczenia w narkotykach i wypaliłem raczej mało. na początku, przez jakąś godzinę było fajnie. Poszliśmy do KFC i usiedliśmy tam. Nagle kolega numer 2 zaczął się fatalnie czuć. Powiedział, że pójdzie zwymiotować do łązienki ale nie zwymiotował. Wyglądał strasznie blado. Kolega numer jeden miał zwykłą fazę, był zmulony i ze wszystkiego się śmiał. Ja czułem się dość śmiesznie, w żadnym pozorze źle. Kiedy wychodziliśmy z KFC kolega numer 2 był już całkiem słaby, na wyjściu wszedł w drzwi i padł na ziemię bezwładny jednak szybko się ogarnął, bo powiedział mi, żebym znalazł jego okulary (pomagałem mu wyjść, z nas trzech byłem na pewno najbardziej ogarnięty). Stanęliśmy na przejściu, kolega zasłabł i bezwładnie padł na ziemię. Miał takie ataki co jakiś czas więc postanowiliśmy odprowadzić go na murek, żeby się oparł. Twarz miał już tak bladą, że nawet jego wargi były dosłownie białe. Cały czas słabł aż w końcu zasłabł zupełnie, przed czym dostał drgawek (p[rzez chwilę). Położyliśmy go na ziemię, uderzył głową o chodnik (raczej nie za mocno, nie rozciął sobie nic) i tak leżał. Klepałem go po twarzy i przez chwilę otwierał jeszcze słąbo oczy aż po chwili zupełnie zasłabł, nie mogłem nic zrobić, żeby go ocucić. Powiedziałem kolegom, żeby dzwonili po karetkę (ja byłem raczej ogarnięty no i był jeszcze kolega, który nie palił w ogóle). W tej chwili kolega numer 2 nagle jak rękął odjął wstał zdziwiony i oszołomiony. Potem źle się tylko czuł. Przez chwilę myślałem, że go tracimy, panikowałem i byłem bardziej przerażony niż kiedykolwiek w życiu. Poszliśmy do parku odpocząc. Nagle wzięlo kolegę numer 1, zrobiło mu się nie dobrze i strasznie sucho w ustach. Kolega niepalący pobiegł po wodę a my zostaliśmy we trzech, ja czułem się raczej dobrze choć naturalnie zmulony lekko tym gównem. Kolega numer 2 trzymał się dobrze, zaczęło mu przechodzić. Kolega numer 1 wymiotował, dość sporo. Kiedy napił się wody trochę mu przeszło ale dalej wyglądał niedobrze i tak się też czuł. Kolega numer 2 cały czas się trzymał, ja przez cały czas do teraz czuję się tak samo. Po chwili (15-20 minut) kolegę numer 1 znowu naszło na rzyganie, zwymiotował w krzaki. Dalej poszliśmy pod kino i zadzwoniliśmy po taksówkę, którą numer 1 wrócił do domu. Zadzwoniliśmy do niego później i powiedział, że leży już w łóżku. Odetchneliśmy z ulgą, że jeden jest już 'bezpieczny'. W chwili, gdy piszę ten post czuję, że powoli mi przechodzi. Dalej poszliśmy do sklepu, kupiliśmy dużą wodę na suchotę w ustach (zostało nas trzech - kolega który nie palił, kolega który omdlał i ja) i posiedzieliśmy chwilę przy murku. Numerowi 2 puszczało i poczuł się strasznie zmęczony, więc zamówiliśmy taksówkę i jemu. Zostaliśmy we dwoje, więc kolega nie palący odprowadził mnie na przystanek (czułem, że spokojnie zajdę do domu i ogólnie czułem się raczej dobrze, nie byłem ani blady ani osłabiony ani nic) i wróciłem do domu. Pooglądałem chwilę Majewskiego, zjadłem dwa jogurty i oto jestem. Tak skończyło się to straszne południe. Powiedzcie dlaczego to się stało i co to w ogóle jest to melange, ogólnie chcę wiedzieć co się włąściwie stało. Na pewno nie tknę już dopalaczy. Czy np. marijuana działą w podobny sposób? Dodam, że kolega, któy zniósł to najgorzej jest dość chudy i niski, mamy po 16 lat a jego można uznać za 13 latka z wyglądu. Jest bardzo niski i wątły.