- Nie planuję uczestnictwa w tych wyborach. To jest jakiś hiperdemokratyczny przesąd, że jedyną formą obywatelskiego zaangażowania jest uczestnictwo - mówi w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" Jan Rokita, czołowy polski polityk do 2007 roku.
Były polityk Platformy Obywatelskiej swój ruch tłumaczy tym, że oddanie głosu w wyborach, to w legimityzowaniu status quo polskiej polityki partyjnej, a Rokita ją odrzuca. Jego zdaniem im mniej osób zagłosuje, tym większa presja na zmianę.
Odwiedź stronę "Tygodnika Powszechnego"
Były poseł przyznaje, że nie przemawiają do niego polityczne i publicystyczne frazesy, czy to pozytywne zachęty do Tuska, czy straszenie Kaczyńskim. - To są oczywiście nonsensy, zawracanie głowy. Trzeba przyznać, że język sfery publicznej przeżywa dzisiaj upadek - mówi Rokita.
Sprawdź kandydatów do parlamentu
Wyjaśnia on, że wie czego się spodziewać zarówno po Donaldzie Tusku jaki i Jarosławie Kaczyńskim. Nie ma przekonania o ich wielkości, ale nie widzi też w rządach jednego lub drugiego żadnego zagrożenia dla Polski. - Niemal wszystko, co słyszymy od polityków i czytamy w gazetach, naznaczone jest grzechem jakiejś niebywałej przesady - mówi Rokita.
Niedoszły "premier z Krakowa" stawia tezę, że prawdziwa polityka jest uprawiana zakulisowo i nikt jej nie widzi, a to co na codzień obserwujemy, nawet w Sejmie, to iluzje na nasz użytek.
- Polityka nadal istnieje, ale jest prowadzona za nieprzezroczystą kurtyną, poza wiedzą i rozpoznaniem opinii publicznej. Natomiast to, co się odbywa na powierzchni: w mediach, w kampaniach wyborczych, nawet w Sejmie - to świadomie tworzone na nasz użytek iluzje - stwierdza Jan Rokita.
Czemu maja służyć te iluzje? Według Rokity mają one osłabić naszą zdolność osądu polityki i polityków. - To był wielki wynalazek Donalda Tuska, że efektywnym narzędziem politycznej może być nie otwarta konfrontacja, nie jakiś spór o politykę państwową, (...) ale postmodernistyczna kampania wymieszanej grozy i kpiny - dodaje.