"Dziewczyny są dla frajerów, którzy nie potrafią ściągać pornosów" Takie tam...., zasłyszane
Ktoś sprytny odwróciłby to sobie i przypisał: "Pornosy są dla frajerów, którzy nie potrafią znaleźć sobie dziewczyn", a najlepiej zapytał o tę interpretację by uzyskać potwierdzenie przed wystawieniem argumentu. Następnie skrytykował za przedmiotowe traktowanie człowieka, ustalił minimum w postaci: lepiej szkodzić tylko sobie, a potem zaatakował argument o szkodliwości... "od którego druga strona odeszła, by postawić znak równości między kobietą a pornografią". Na wszelkie "tłumaczenie się" odpowiedzią byłyby zarzuty mydlenia oczu. Wówczas najbardziej klarowne z wyjaśnień, jakie skonstruowałaby druga strona dyskusji powinno być łatwe do zastosowania także przez jej oponentów, tj. interlokutor sam musiałby napisać dla siebie odpowiedź na pierwotny zarzut umieszczony - dla zwiększenia siły perswazji(?) czy też dopuszczenia ataku personalnego do dyskusji + jego fortyfikacji("Nie bierz tego na poważnie.") - w żarcie... Albo można to ostatnie zredagować samemu... mniejsza z tym ;-).
A co się tyczy grzechu w postaci korzystania z zasobów pornograficznych sieci, to zakładając, że grzechem jest to, co szkodzi człowiekowi, mamy pytanie proszące się o badania. Słyszałem jakiś czas temu o postulacie uznania argumentu, iż pornografia szkodzi, bowiem dostarcza długotrwałego wielo-modalnego podniesienia poziomu dopaminy. Kontrargumentem jest wskazanie na dowolną inną rozrywkę, której czas trwania jest znaczny, + gratis: związek między stanem zakochania a produkcją tegoż przekaźnika. Wobec szerokiej palety możliwych przyczyn podniesienia poziomu dopaminy uznamy, że życie jest podobnie niezdrowe, jak oglądanie pornografii. Można jeszcze wskazać na różnice w ilości produkowanej dopaminy, być może pornografia wyzwala długotrwały oraz wysoki poziom (p?)omawianego neuroprzekaźnika, przez co skutkuje jakimiś niezdrowymi konsekwencjami? Tutaj postawiłbym litanię pytań na które nie odpowiem inaczej, niż intuicyjnie ani też inaczej, niż przyjmując i zakładając wszystko, czego nie mogę sprawdzić. Wynotuję jedno - wątpię, by oglądanie pornografii przez całą niedzielę mogło być bardziej przyjemne, niż spędzenie całej miłej niedzieli z ukochaną, nawet wyłączając seks, bo to już byłby osobny argument. Zakładając, że poziom dopaminy jest wyższy gdy człowiek jest "szczęśliwszy" ściśle, teza o szkodliwości pornografii upada. Zaznaczam jednak, że założenie to spadło mi na klawiaturę z sufitu, choć niewykluczone, że jest bardzo podobnie. To samo tyczy się obrania "dopaminy" za ten zły przekaźnik, nie znam się na tym, podejrzewam jednak, że rzecz nie jest aż tak trywialna...
Reasumując: Przydałyby się jakieś "obiektywne" badania, bowiem ciężko cokolwiek stwierdzić. Można jak w pierwszym akapicie - bawić się w dyskusję, "wygrywanie i przegrywanie", lub jak w drugim - silić się na pseudonaukowe dowody... Potrzebne są badania, tyle można powiedzieć, naturalnie przy założeniu, że grzechem jest to, co człowiekowi szkodzi. Niniejszym trzeci akapit wpisał się w tradycję pierwszego...
Reasumując: Nie było istotnej liczby doniesień o zgonach spowodowanych ekspozycją na film pornograficzny. ;-)
Już abstrahując od tego co powyżej: Nie wiem, i nie wiem skąd wiedzą ci, co wiedzą - jakby powiedzieli, niezależnie od swej opinii, to byłbym wdzięczny.