zrozpaczony_załamany
Nowicjusz
- Dołączył
- 15 Luty 2012
- Posty
- 3
- Punkty reakcji
- 1
Hej wszystkim. Zdecydowałem się założyć ten wątek, bo zauważyłem, że bardzo dużo ludzi udziela się na tym forum i porady są bardzo ciekawe i cenne. Ale najważniejsze potrzebuje pomocy, bo mam bardzo poważny problem życiowy i nie mam, z kim pogadać. Szczerze liczę na pomoc…
Chodzi oczywiście o problemy sercowe. Może po krótce przedstawię swoją historię. Ania jest miłością mojego życia, znamy się od 8 lat a od 7 byliśmy razem. Mieliśmy swoje lepsze i gorsze dni, znamy się bardzo dobrze, przeżyliśmy wspólnie bardzo wiele, dobrych i złych chwil. Znamy swoje rodziny, chociaż jej rodzice znają mnie lepiej niż moi ją (Moja mama do dziś nie może się pogodzić, że szybko opuściłem rodzinne gniazdko i chyba nigdy do końca nie zaakceptowała mojej ukochanej). Oboje mamy trudny charakter, ale dawaliśmy radę. W czasie studiów był też długi okres związku na odległość, który przetrwaliśmy, bo ufaliśmy sobie bezgranicznie. Psuć między nami zaczęło się od września ubiegłego roku. Ja zaraz po studiach (2010) dostałem ofertę dobrej pracy w Niemczech zaraz przy granicy z Polską, Ania w tym czasie była na ostatnim roku studiów. Zdecydowaliśmy, że pojadę do tej pracy, aby trochę zarobić na naszą wspólną przyszłość. Wynająłem kawalerkę, mieszkaliśmy razem. Ona w tym czasie pisała swoją prace magisterską od czasu do czasu jeździła na zajęcia i rodziny. Było cudownie piękne wspólne plany, drobne kłótnie też były, ale to przecież normalne.
Problem pojawił się w ubiegłym roku. Ania skończyła studia. Nie mogła znaleźć pracy w swoim zawodzie w najbliższej okolicy, padło na prace w Poznaniu. I znów związek na odległość ja w Niemczech, Ania w Poznaniu. Ale każdy wolna chwila nasza, w praktycznie każdy weekend jechałem do Poznania (tylko 1,5h jazdy pociągiem) a w tygodniu rozmowy telefoniczne i sms. Oczywiście w Poznaniu poznała nowych ludzi i jednego kolesia Marcina, który łudząco przypominał jej miłość z czasów młodości. Niewiele mi o tych znajomych opowiadała, mówiłem jej, że jestem trochę zazdrosny, że nie chce jej stracić, zaczęła często wychodzić na zabawy z znajomymi – OK. Przecież nie można nikogo zamknąć w złotej klatce, ja też się cieszyłem, że wychodzi się rozerwać po pracy a nie siedzi wśród czterech ścian, ufałem jej.
Jednak ja też nie jestem idealny, moja zazdrość dała się we znaki w listopadzie, kiedy przyłapałem ją na kłamstwie. Rozmawialiśmy wieczorem przez telefon, Ona opowiadała, że jest zmęczona po 12h pracy i że zaraz idzie spać. Po dwóch godzinach dzwonię jeszcze raz a tu się okazuje, że Ania wraca tramwajem z miasta, bo była z koleżanką na herbacie w mieście. Nie wytrzymałem, wściekłem się stwierdziłem, że to nie ma sensu jak mnie okłamuje no i że ogólnie musimy się spotkać, bo chce oddać jej rzeczy. WIEM przesadziłem! Okazałem całkowity brak szacunku kobiecie, którą kocham i będę tego żałował do końca życia. Ale wierzcie mi, że jeszcze nigdy nie byłem taki wściekły. Po dwóch dniach ciszy postanowiłem jechać do Niej ją przeprosić i walczyć o Nas. Wyjaśniliśmy sobie wiele w czasie tego spotkania, był płacz, żał postanowienia na przyszłość i postanowiliśmy walczyć dalej. Po tej kłótni było lepiej. Widywaliśmy się częściej, ale ja czułem chłód z jej strony. Chyba bała się, że będę ja sprawdzał albo coś takiego. Ona znów chodziła na różne imprezy ja trochę może i kręciłem nosem ale było znośnie. Problem pojawił się w połowie stycznia, kolejna impreza teraz niestety z udziałem tego Marcina, najpierw na mieście później u Niego w domu z wspólnymi znajomymi. Poprosiłem ją aby odezwała się do mnie jak się bawi i żeby napisała jak wróci do domu abym się o Nią nie martwił. Niestety nie doczekałem się informacji. Rano napisałem jej, że fajnie, że się udała zabawa ale jest mi bardzo przykro bo zapomniała o mnie. I jeszcze tylko wieczorem napisałem jej chłodne Dobranoc. Bez złości jak to miało miejsce w listopadzie a raczej z smutkiem i tak popadłem w trudne ciche dni, które trwały prawie tydzień.
Poszedłem po rozum do głowy i zadzwoniłem do Niej pierwszy z przeprosinami, że znów zachowałem się jak smarkacz i że ciche dni są gorsze niż kłótnia i z pytaniem czy Jej jeszcze zależy na nas. Niestety doczekałem się odpowiedzi, że chyba raczej nie. Popłakaliśmy razem do słuchawki ale niestety Ania zerwała ze mną. Powiedziała że to nie ma sensu. Pojechałem do Niej poprosiłem o rozmowę tym razem już nie było płaczu a tylko obojętność i chłód, powiedziała mi kilka bardzo chłodnych słów: że mam dorosnąć, że nie chce być już ze mną, że za bardzo ją kontroluje, że nie wie co we mnie widziała, że nie chciałaby by mieć ze mną dzieci bo się mnie boi, że nie ma mnie przy Niej w Poznaniu, że coś się wypaliło i już nie ma tej chemii. Powiedziałem, że dla Niej jestem w stanie zrobić wszystko, zrezygnować z pracy, przyjechać do Poznania, popracować nad tą zazdrością, która wybuchła we mnie tak nagle w tym listopadzie. Na wszystkie moje deklaracje odpowiedziała krótko, że już za późno, dorośnij wreszcie …
Oddałem jej klucz do jej pokoju, chciała też oddać mi mój do tego mieszkania w Niemczech, powiedziałem, aby go zatrzymała, bo ja mam nadzieję na wybaczenie i będę na Nią czekać… zatrzymała go. Spytałem się czy jest tego pewna, co robi, Ona że nie wie, że może będzie tego żałować ale teraz chce być sama, jest młoda, chce żyć i mam jej dać spokój… uszanowałem to wróciłem do Siebie, cierpię tak od 30 stycznia.
W tym czasie dzwoniłem może ze dwa razy, napisałem ze dwa sms, aby dała nam szanse, ale cisza a raczej gniew jak dzwoniłem… Uszanowałem jej decyzję i walczę ze sobą aby się do niej nie odzywać. W tą niedziele zadzwoniła do mnie z pytaniem jak sobie radze, opowiedziała mi że czuje się bardzo samotna w Poznania, że jej bliska osoba z rodziny poważnie choruje. Wypłakała mi się do słuchawki. Nie nalegałem, aby dała nam szanse jeszcze raz, po prostu pozwoliłem jej mówić i się wypłakać. Chciałem do niej przyjechać nie pozwoliła powiedziała mi, że spotkamy się w naszym rodzinnym mieście pod koniec lutego, bo oboje mamy urlop i że mam wziąć jej rzeczy i że ona mi odda kilka moich =(
Na walentynki wysłałem jej bukiet z przeprosinami do pracy, odpisała mi tylko, że dziękuje za kwiaty. Wiem, że się przeprowadziła do nowego mieszkania, bo to planowała od dłuższego czasu, w zasadzie szukaliśmy nawet w styczniu czegoś wspólnie. Jak ja miałem focha i ciche dni to ona w tym czasie złapała okazje i poszła za ciosem, nie znam jej nowego adresu. Nie wiem, jaki udział w tym wszystkim ma ten cały Marcin. Twierdziła, że to tylko kolega. Nie wiem czy on coś znaczy dla niej więcej niż kolega. Wiem, że mnie nie zdradziła jak byliśmy razem, bo Ania nie jest taka ale też nie wiem czy przypadkiem to z jego powodu zrezygnowała z nas, być może to właśnie teraz On ją pociesza.
Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Chce by była szczęśliwa, ale też chciałbym, aby znalazła, choć odrobinę nadziei i sił dla Nas. Łączy nas długa przeszłość i uczucie, które naprawdę było, ale czy to jest podstawa na wspólną przyszłość? Czy to koniec czy tylko najtrudniejszy zakręt na naszym wspólnym życiu? W tym roku planowałem jej się w końcu oświadczyć! [przegapiłem okazje w tamtym roku podczas wspaniałego urlopu w Krakowie=( ] już nawet po kryjomu sprawdzałem rozmiary pierścionków. Łudzę się nadzieją na to, że się pogodzimy, ale ona maleje z każdym dniem. Już za niecałe dwa tygodnie wracam na urlop do rodziców i boje się, że wezmę ze sobą torbę jej rzeczy, że spotkamy się w parku, w którym wszystko się zaczęło wymienimy się kilkoma nic nieznaczącymi rzeczami i tyle. Piszę do Niej list, który chce jej podarować taki naprawdę od serca bo mam jej jeszcze tyle do powiedzenia.
Myślicie czy warto go jej podarować? Macie wśród znajomych pary, które przetrwały kryzys i są teraz szczęśliwszą para? A może to wam się udało? Jest coś takiego jak prawdziwa miłość? Jak żyć kiedy wszystko straciło sens? Przepraszam że się aż tak rozpisałem…
Chodzi oczywiście o problemy sercowe. Może po krótce przedstawię swoją historię. Ania jest miłością mojego życia, znamy się od 8 lat a od 7 byliśmy razem. Mieliśmy swoje lepsze i gorsze dni, znamy się bardzo dobrze, przeżyliśmy wspólnie bardzo wiele, dobrych i złych chwil. Znamy swoje rodziny, chociaż jej rodzice znają mnie lepiej niż moi ją (Moja mama do dziś nie może się pogodzić, że szybko opuściłem rodzinne gniazdko i chyba nigdy do końca nie zaakceptowała mojej ukochanej). Oboje mamy trudny charakter, ale dawaliśmy radę. W czasie studiów był też długi okres związku na odległość, który przetrwaliśmy, bo ufaliśmy sobie bezgranicznie. Psuć między nami zaczęło się od września ubiegłego roku. Ja zaraz po studiach (2010) dostałem ofertę dobrej pracy w Niemczech zaraz przy granicy z Polską, Ania w tym czasie była na ostatnim roku studiów. Zdecydowaliśmy, że pojadę do tej pracy, aby trochę zarobić na naszą wspólną przyszłość. Wynająłem kawalerkę, mieszkaliśmy razem. Ona w tym czasie pisała swoją prace magisterską od czasu do czasu jeździła na zajęcia i rodziny. Było cudownie piękne wspólne plany, drobne kłótnie też były, ale to przecież normalne.
Problem pojawił się w ubiegłym roku. Ania skończyła studia. Nie mogła znaleźć pracy w swoim zawodzie w najbliższej okolicy, padło na prace w Poznaniu. I znów związek na odległość ja w Niemczech, Ania w Poznaniu. Ale każdy wolna chwila nasza, w praktycznie każdy weekend jechałem do Poznania (tylko 1,5h jazdy pociągiem) a w tygodniu rozmowy telefoniczne i sms. Oczywiście w Poznaniu poznała nowych ludzi i jednego kolesia Marcina, który łudząco przypominał jej miłość z czasów młodości. Niewiele mi o tych znajomych opowiadała, mówiłem jej, że jestem trochę zazdrosny, że nie chce jej stracić, zaczęła często wychodzić na zabawy z znajomymi – OK. Przecież nie można nikogo zamknąć w złotej klatce, ja też się cieszyłem, że wychodzi się rozerwać po pracy a nie siedzi wśród czterech ścian, ufałem jej.
Jednak ja też nie jestem idealny, moja zazdrość dała się we znaki w listopadzie, kiedy przyłapałem ją na kłamstwie. Rozmawialiśmy wieczorem przez telefon, Ona opowiadała, że jest zmęczona po 12h pracy i że zaraz idzie spać. Po dwóch godzinach dzwonię jeszcze raz a tu się okazuje, że Ania wraca tramwajem z miasta, bo była z koleżanką na herbacie w mieście. Nie wytrzymałem, wściekłem się stwierdziłem, że to nie ma sensu jak mnie okłamuje no i że ogólnie musimy się spotkać, bo chce oddać jej rzeczy. WIEM przesadziłem! Okazałem całkowity brak szacunku kobiecie, którą kocham i będę tego żałował do końca życia. Ale wierzcie mi, że jeszcze nigdy nie byłem taki wściekły. Po dwóch dniach ciszy postanowiłem jechać do Niej ją przeprosić i walczyć o Nas. Wyjaśniliśmy sobie wiele w czasie tego spotkania, był płacz, żał postanowienia na przyszłość i postanowiliśmy walczyć dalej. Po tej kłótni było lepiej. Widywaliśmy się częściej, ale ja czułem chłód z jej strony. Chyba bała się, że będę ja sprawdzał albo coś takiego. Ona znów chodziła na różne imprezy ja trochę może i kręciłem nosem ale było znośnie. Problem pojawił się w połowie stycznia, kolejna impreza teraz niestety z udziałem tego Marcina, najpierw na mieście później u Niego w domu z wspólnymi znajomymi. Poprosiłem ją aby odezwała się do mnie jak się bawi i żeby napisała jak wróci do domu abym się o Nią nie martwił. Niestety nie doczekałem się informacji. Rano napisałem jej, że fajnie, że się udała zabawa ale jest mi bardzo przykro bo zapomniała o mnie. I jeszcze tylko wieczorem napisałem jej chłodne Dobranoc. Bez złości jak to miało miejsce w listopadzie a raczej z smutkiem i tak popadłem w trudne ciche dni, które trwały prawie tydzień.
Poszedłem po rozum do głowy i zadzwoniłem do Niej pierwszy z przeprosinami, że znów zachowałem się jak smarkacz i że ciche dni są gorsze niż kłótnia i z pytaniem czy Jej jeszcze zależy na nas. Niestety doczekałem się odpowiedzi, że chyba raczej nie. Popłakaliśmy razem do słuchawki ale niestety Ania zerwała ze mną. Powiedziała że to nie ma sensu. Pojechałem do Niej poprosiłem o rozmowę tym razem już nie było płaczu a tylko obojętność i chłód, powiedziała mi kilka bardzo chłodnych słów: że mam dorosnąć, że nie chce być już ze mną, że za bardzo ją kontroluje, że nie wie co we mnie widziała, że nie chciałaby by mieć ze mną dzieci bo się mnie boi, że nie ma mnie przy Niej w Poznaniu, że coś się wypaliło i już nie ma tej chemii. Powiedziałem, że dla Niej jestem w stanie zrobić wszystko, zrezygnować z pracy, przyjechać do Poznania, popracować nad tą zazdrością, która wybuchła we mnie tak nagle w tym listopadzie. Na wszystkie moje deklaracje odpowiedziała krótko, że już za późno, dorośnij wreszcie …
Oddałem jej klucz do jej pokoju, chciała też oddać mi mój do tego mieszkania w Niemczech, powiedziałem, aby go zatrzymała, bo ja mam nadzieję na wybaczenie i będę na Nią czekać… zatrzymała go. Spytałem się czy jest tego pewna, co robi, Ona że nie wie, że może będzie tego żałować ale teraz chce być sama, jest młoda, chce żyć i mam jej dać spokój… uszanowałem to wróciłem do Siebie, cierpię tak od 30 stycznia.
W tym czasie dzwoniłem może ze dwa razy, napisałem ze dwa sms, aby dała nam szanse, ale cisza a raczej gniew jak dzwoniłem… Uszanowałem jej decyzję i walczę ze sobą aby się do niej nie odzywać. W tą niedziele zadzwoniła do mnie z pytaniem jak sobie radze, opowiedziała mi że czuje się bardzo samotna w Poznania, że jej bliska osoba z rodziny poważnie choruje. Wypłakała mi się do słuchawki. Nie nalegałem, aby dała nam szanse jeszcze raz, po prostu pozwoliłem jej mówić i się wypłakać. Chciałem do niej przyjechać nie pozwoliła powiedziała mi, że spotkamy się w naszym rodzinnym mieście pod koniec lutego, bo oboje mamy urlop i że mam wziąć jej rzeczy i że ona mi odda kilka moich =(
Na walentynki wysłałem jej bukiet z przeprosinami do pracy, odpisała mi tylko, że dziękuje za kwiaty. Wiem, że się przeprowadziła do nowego mieszkania, bo to planowała od dłuższego czasu, w zasadzie szukaliśmy nawet w styczniu czegoś wspólnie. Jak ja miałem focha i ciche dni to ona w tym czasie złapała okazje i poszła za ciosem, nie znam jej nowego adresu. Nie wiem, jaki udział w tym wszystkim ma ten cały Marcin. Twierdziła, że to tylko kolega. Nie wiem czy on coś znaczy dla niej więcej niż kolega. Wiem, że mnie nie zdradziła jak byliśmy razem, bo Ania nie jest taka ale też nie wiem czy przypadkiem to z jego powodu zrezygnowała z nas, być może to właśnie teraz On ją pociesza.
Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Chce by była szczęśliwa, ale też chciałbym, aby znalazła, choć odrobinę nadziei i sił dla Nas. Łączy nas długa przeszłość i uczucie, które naprawdę było, ale czy to jest podstawa na wspólną przyszłość? Czy to koniec czy tylko najtrudniejszy zakręt na naszym wspólnym życiu? W tym roku planowałem jej się w końcu oświadczyć! [przegapiłem okazje w tamtym roku podczas wspaniałego urlopu w Krakowie=( ] już nawet po kryjomu sprawdzałem rozmiary pierścionków. Łudzę się nadzieją na to, że się pogodzimy, ale ona maleje z każdym dniem. Już za niecałe dwa tygodnie wracam na urlop do rodziców i boje się, że wezmę ze sobą torbę jej rzeczy, że spotkamy się w parku, w którym wszystko się zaczęło wymienimy się kilkoma nic nieznaczącymi rzeczami i tyle. Piszę do Niej list, który chce jej podarować taki naprawdę od serca bo mam jej jeszcze tyle do powiedzenia.
Myślicie czy warto go jej podarować? Macie wśród znajomych pary, które przetrwały kryzys i są teraz szczęśliwszą para? A może to wam się udało? Jest coś takiego jak prawdziwa miłość? Jak żyć kiedy wszystko straciło sens? Przepraszam że się aż tak rozpisałem…