Pora na mnie, wcześniej już o tym pisałem, ale dosyć szybko usunąłem swój post, doszedłem do wniosku, że źle się do tego zabrałem.
Więc po krótce moja historia...
Miesiąc temu odeszła odemnie dziewczyna, byliśmy razem ponad 10lat. To był mój drugi związek, ale pierwszy naprawdę dojżały. Nie będę opisywał tu uczuć związanych z rozstaniem bo wszyscy tu obecni pewnie wiedzą jak się czuję, po pierwszym tygodniu próbowałem odebrać sobie życie, chyba trzeźwość umysłu mnie powstrzymała, ale nadal traktuję to jako rozwiązanie jeśli wszystko inne zawiedzie. Narazie wziąłem się w garść i zamierzam walczyć.
Po tylu latach mieliśmy lepsze i gorsze chwile lecz ostatnio coś się nie układało, moje uczucia przygasły, straciłem do niej szacunek, byłem bardziej obojętny, spotykaliśmy się żadziej, każde zajęte swoimi sprawami, pracą. To trwało ze 2 lata. Przez ostatnie 2-3 miesiące zacząłem się zastanawiać nad sensem tego związku, powróciłem do przeszłości, przypomniałem sobie czasy kiedy się naprawdę kochaliśmy, obudziły się we mnie zakurzone już uczucia w oku zakręciła się łza...
Postanowiłem ratować nasz związek, po tym czasie wegetacji utarł się stereotyp, że potrafie być miły gdy tylko czegoś potrzebuję, nie chciałem aby to tak wyglądało, zacząłem powoli okazywać zainteresowanie, czułość, niestety mój czas się skończył.... Teraz słono płacę za swoją głupotę.
Rozmawiałem z nią na ten temat, powiedziała że miała dużo czasu żeby to sobie przemyśleć, zastanawiała się czy warto jeszcze to ratować i doszła do wniosku, że nie znalazła żadnego "za" nic już do mnie nie czuję i nie ma już szans, podjęła decyzje i jest jej pewna jak nigdy dotąd. Okazuje się, że kiedy mi wróciły uczucia, kiedy próbowałem działać, ratować nasz związek, ona zastanawiała się jak to zakończyć.
Dużo nauczyłem się przez ten miesiąc jak nigdy w życiu, rzeczy które kiedyś uważałem za niemożliwe i zbyt stresujące teraz zrobiły się błachostką, nie wartą dyskusji a co dopiero kłótni.
Spotykamy się czasami, na spacerze z psem itp. rozmawiamy nie poruszając tematu rozłąki, to mnie trzyma przed utratą zmysłów, spotkania z nią i nadzieja... Ona raczej nie chce się ze mną widywać, łatwiej jej jest gdy mnie nie widzi, ja natomiast odwrotnie. Wnioskuję, że widuje się ze mną bo jest jej mnie żal, a ona taka jest, że statra się pomagać, nawet kosztem swojego cierpienia.
Teraz wiem co się ze mną dzieję, zakochałem się w niej po raz drugi, wspomnienia jeszcze dodają siły temu uczuciu.
Nocami popadam w depresje czasami wpadam w chisterię, wtedy wsiadam w samochód jade w jej okolice spaceruję ścieżkami, którymi kiedyś razem chodziliśmy, często dzwonię do niej i słysząc jej spokojny głos opowiadający o zwykłych codziennych rzeczach, to mi pomaga i zarazem uspokaja.
Nie wiem co mam robić, czy spotykać się z nią, spędzać wolny czas na spacery, jazdę rowerem itd. licząc, że może zauważy, że jestem już innym człowiekiem, zdolnym do uczuć, poświęceń, dzwonić od czasu do czasu pytając jak minął dzień, czy po prostu nie odzywać się nie pokazywać dać jej trochę spokoju.
Co mam robić...?
Więc po krótce moja historia...
Miesiąc temu odeszła odemnie dziewczyna, byliśmy razem ponad 10lat. To był mój drugi związek, ale pierwszy naprawdę dojżały. Nie będę opisywał tu uczuć związanych z rozstaniem bo wszyscy tu obecni pewnie wiedzą jak się czuję, po pierwszym tygodniu próbowałem odebrać sobie życie, chyba trzeźwość umysłu mnie powstrzymała, ale nadal traktuję to jako rozwiązanie jeśli wszystko inne zawiedzie. Narazie wziąłem się w garść i zamierzam walczyć.
Po tylu latach mieliśmy lepsze i gorsze chwile lecz ostatnio coś się nie układało, moje uczucia przygasły, straciłem do niej szacunek, byłem bardziej obojętny, spotykaliśmy się żadziej, każde zajęte swoimi sprawami, pracą. To trwało ze 2 lata. Przez ostatnie 2-3 miesiące zacząłem się zastanawiać nad sensem tego związku, powróciłem do przeszłości, przypomniałem sobie czasy kiedy się naprawdę kochaliśmy, obudziły się we mnie zakurzone już uczucia w oku zakręciła się łza...
Postanowiłem ratować nasz związek, po tym czasie wegetacji utarł się stereotyp, że potrafie być miły gdy tylko czegoś potrzebuję, nie chciałem aby to tak wyglądało, zacząłem powoli okazywać zainteresowanie, czułość, niestety mój czas się skończył.... Teraz słono płacę za swoją głupotę.
Rozmawiałem z nią na ten temat, powiedziała że miała dużo czasu żeby to sobie przemyśleć, zastanawiała się czy warto jeszcze to ratować i doszła do wniosku, że nie znalazła żadnego "za" nic już do mnie nie czuję i nie ma już szans, podjęła decyzje i jest jej pewna jak nigdy dotąd. Okazuje się, że kiedy mi wróciły uczucia, kiedy próbowałem działać, ratować nasz związek, ona zastanawiała się jak to zakończyć.
Dużo nauczyłem się przez ten miesiąc jak nigdy w życiu, rzeczy które kiedyś uważałem za niemożliwe i zbyt stresujące teraz zrobiły się błachostką, nie wartą dyskusji a co dopiero kłótni.
Spotykamy się czasami, na spacerze z psem itp. rozmawiamy nie poruszając tematu rozłąki, to mnie trzyma przed utratą zmysłów, spotkania z nią i nadzieja... Ona raczej nie chce się ze mną widywać, łatwiej jej jest gdy mnie nie widzi, ja natomiast odwrotnie. Wnioskuję, że widuje się ze mną bo jest jej mnie żal, a ona taka jest, że statra się pomagać, nawet kosztem swojego cierpienia.
Teraz wiem co się ze mną dzieję, zakochałem się w niej po raz drugi, wspomnienia jeszcze dodają siły temu uczuciu.
Nocami popadam w depresje czasami wpadam w chisterię, wtedy wsiadam w samochód jade w jej okolice spaceruję ścieżkami, którymi kiedyś razem chodziliśmy, często dzwonię do niej i słysząc jej spokojny głos opowiadający o zwykłych codziennych rzeczach, to mi pomaga i zarazem uspokaja.
Nie wiem co mam robić, czy spotykać się z nią, spędzać wolny czas na spacery, jazdę rowerem itd. licząc, że może zauważy, że jestem już innym człowiekiem, zdolnym do uczuć, poświęceń, dzwonić od czasu do czasu pytając jak minął dzień, czy po prostu nie odzywać się nie pokazywać dać jej trochę spokoju.
Co mam robić...?