Witam. Piszę to tutaj bo po prostu nie mam się tym z kim podzielić mam nadzieję że mi jakoś pomożecie... Wczoraj odeszła ode mnie dziewczyna. Byliśmy ze sobą 9 miesięcy, poznaliśmy się w pracy (do teraz pracujemy razem, z tym że ona na dziale tuż obok) i zaczęliśmy spotykać. To był najlepszy czas w moim życiu. Mamy po 22 lata, od samego początku wiedziałem że to ta JEDNA JEDYNA. Były plany na przyszłość, ślub, wybieranie imion dla dzieci. Jednym słowem było cudownie, w końcu wiedziałem że żyję. Mówiła że mnie kocha, wszystko było super... Ostatnio coś zaczęło się między nami psuć. Chodziło jej o to (tak twierdzi) że chciała żebym się zmienił. Nie podobało jej się moje podejście do życia, chciała żebym pewne rzeczy zmienił. Ja powiedziałem że spróbuję ale (sam sobie jestem winien) nie robiłem nic w kierunku zmian... W zeszłym tygodniu firma wysłała mnie w delegację. Cały czas były telefony, smsy. Pisała i mówiła że kocha... nawet nie pomyślałbym że coś może być nie tak... Kiedy wróciłem i następnego dnia spotkaliśmy się w pracy zaraz zobaczyłem że coś jest nie tak. Była jakaś inna, miała do mnie jakiś dystans. Pytałem o co chodzi ale nie chciała mi powiedzieć. Drążyłem temat aż w końcu spytała czy naprawdę chcę wiedzieć? Powiedziałem że tak. Po chwili przyszła do mnie i powiedziała, że ostatnio sporo myślała, rozmawiała z paroma zaufanymi osobami (w tym z jej mamą, która zawsze myślałem że mnie lubi) i powiedzieli jej że ma pomyśleć czy chce być w takim związku... Powiedziała że prosiła żebym się zmienił ale tego nie widzi. I że chce czasu, musi to przemyśleć... Ja się załamałem i rozpłakałem. Akurat teraz przyleciał na urlop mój brat z Irlandii z rodzinką. Byliśmy umówieni z nimi, mieliśmy prezenty dla mojego dwuletniego chrześniaka z ostatniego wyjazdu w góry. Mieliśmy mu je dać, RAZEM. Ona powiedziała że mam te prezenty dać sam... i że nie wie czy się z nimi spotka, mimo że wcześniej obiecywała że tak... Dałem prezenty Małemu a on zapytał mnie gdzie Ciocia ;( nawet nie wiedziałem co mu odpowiedzieć... przez ten tydzień biłem się z myślami, naprawdę zacząłem się zmieniać, chciałem I DLA SIEBIE I DLA NIEJ. I co więcej faktycznie te zmiany były... Płakałem, obiecywałem sobie że jej nie stracę... Prosiłem o radę przyjaciela, jedynego jakiego mam. Trochę mi pomógł ale wiedziałem że teraz wszystko zależy od Niej. On wczoraj rano wyjechał do Niemiec, nie ma kto mnie teraz nawet wysłuchać... wczoraj w nocy nie wytrzymałem i zacząłem do niej pisać. Pisała mi że nie jest pewna swoich uczuć do mnie, że chce odpocząć i że to może potrwać nawet kilka miesięcy... napisałem że jeśli naprawdę nic do mnie nie czuje to niech mnie nie okłamuje. Nie napisała że nic do mnie nie czuła ale ze mną zerwała... napisałem że chcę żeby została moją przyjaciółką, że bardzo mi na niej zależy. Napisała że dobrze i że dziękuje za to... Cały czas proszę ją o jeszcze jedną ostatnią, malutką szansę. Żeby pokazać jej że naprawdę się zmieniam na lepsze. Bo jest tego warta. Tylko że ona nie chce mi tej szansy dać... ;( wiem że jeśli do mnie nie wróci to się nie podniosę z tego, bo nie chcę żyć bez niej ;( już nigdy nie pokocham żadnej kobiety tak jak jej, już nigdy nie zaufam żadnej kobiecie... miałem kilka dziewczyn przed nią ale dopiero przy niej wiedziałem że to na 100% TO, że PRAWDZIWIE, SZCZERZE ją kocham... dziś oboje byliśmy w pracy. Poszedłem do niej się przywitać. Powiedziałem "cześć", odpowiedziała, nawet się uśmiechnęła. Wyciągnąłem do niej dłoń, podała mi ją. Ale więcej nie rozmawialiśmy. Wymienialiśmy tylko co jakiś czas spojrzenia, nawet się parę razy uśmiechnęła do mnie. A ja kiedy tylko na nią spoglądałem czułem że zalewam się łzami ;( kocham ją i zawsze będę kochał... gdy wychodziła do domu powiedziała "na razie" i spojrzała na mnie. Nie odpowiedziałem, nie byłem w stanie ;( znów czułem jak mi do oczu napływają łzy... nie wytrzymałem długo, napisałem smsa. Że nie chcę tak żyć, że proszę, błagam żeby wróciła. Odpisała że nie może, że nie wbrew sobie kiedyś powiedziałem jej że jeśli nam się nie uda, to nie wytrzymam psychicznie i ze sobą skończę. Dziś w tych smsach znów przewijał się ten temat, pisała że nie mam robić nic głupiego, że nie jest tego warta. A dla mnie jest warta WSZYSTKIEGO!!! Wolę nie żyć wcale niż żyć bez niej... dziś mało brakowało a nie wróciłbym do domu... przez całą drogę do domu miałem głupie myśli i uratowało mnie chyba to że tchórz ze mnie, bo już by mnie mogło na tym świecie nie być ;( jutro znów pójdę do pracy i ją tam spotkam, nawet nie wiem jak mam się zachować... nie potrafię sobie znaleźć miejsca, nie potrafię tak żyć, NIE BEZ NIEJ w grudniu mieliśmy mieć rocznicę, chciałem się z nią zaręczyć... wiem że o niej nie zapomnę, nie chcę o niej zapominać... co więcej cały czas mam nadzieję, że ona jednak do mnie wróci. Że zrozumie po jakimś czasie że mnie naprawdę kochała i wróci... tylko nie wiem ile wytrzymam powiedziała mi też że przez ten tydzień jakby odżyła. Że tak jej lepiej, że chce się wyszumieć. Pewnie ma rację, rzadko gdzieś wychodziliśmy, ale wiem że jeśli do mnie wróci to mogę ją zabierać gdzie tylko będzie chciała i kiedy będzie chciała... i nie powiem NIE. Już zawsze będę się liczył z jej zdaniem, robił co będzie chciała. Dla niej NAPRAWDE WARTO! Może się oszukuję że wróci, ale dla mnie naprawdę ona jest wszystkim, jest całym sensem mojego życia... bez niej już nic nie będzie jak przedtem... przepraszam że ten post jest tak długi ale musiałem się uzewnętrznić nie mam komu o tym powiedzieć, rodzice dopiero zauważyli że coś jest nie tak kiedy powiedziałem że ze sobą skończę... Mama chwilę ze mną porozmawiała ale chyba i tak nie bierze mnie na poważnie nie wiem jak to się skończy, ale cały czas mam nadzieję na happy end... jeśli nie to Bóg jeden wie co ze mną będzie... Tabletki pod ręką, żyletka się zawsze znajdzie, jakiś sznur też... i w końcu znajdę w sobie tyle odwagi żeby to zrobić... możecie mnie tu zbluzgać, wyśmiać, ale mam nadzieję że znajdzie się choć JEDNA OSOBA która napisze mi coś sensownego... pozdrawiam Wszystkich... Bartas