michal1224
Nowicjusz
- Dołączył
- 19 Czerwiec 2009
- Posty
- 3
- Punkty reakcji
- 0
Nie sądziłem, że kiedykolwiek tu napiszę... Wydawało mi się to zupełnie niemożliwe... zresztą tak niemożliwe, jak choroba, o której dowiedziałem się kilka dni temu... Mam 23 lata... Jestem człowiekiem, który od zawsze wiedział, czego chce, zawsze dążył do realizacji własnych celów i marzeń. Całym moim życiem zawsze była i jest muzyka... Nawet urodziłem się w dniu 22 listopada, w dniu patronki muzyków - św. Cecylii.. Zawsze moi nauczyciele powtarzali, że mam wybitny talent, że jestem świetny w tym, co robię. Ja sam też, widząc innych muzyków, czułem, że po prostu jestem do tego stworzony, że wyjątkowo czuję muzykę, że w tej dziedzinie mogę naprawdę sporo osiągnąć i zrealizować własne marzenia. Obecnie pracuję jako dyrygent big-band'u/orkiestry dętej. Na czym polega mój dramat? A więc zacznę od początku...
Kilka lat temu skończyłem szkołę muzyczną I stopnia na saksofonie. Z wynikiem celującym. Ale w międzyczasie zakochałem się w wyjątkowym i niesamowitym instrumencie, jakim jest obój. W związku z tym poszedłem do szkoły muzycznej II stopnia właśnie na obój. I w tej szkole, mówiąc wprost... byłem najlepszy... W bardzo krótkim czasie zrobiłem to, co inni robią przez kilka lat - dyrekcja i nauczyciele nawet proponowali mi przeskakiwanie klas, na co się oczywiście zgadzałem. Wszystko szło świetnie, grałem mnóstwo koncertów, nigdy nie brakowało mi propozycji, wręcz przeciwnie - często musiałem odmawiać z powodu braku wolnych terminów. Mój dramat zaczął się po mniej więcej 2 latach nauki gry na oboju. Nagle podczas grania zacząłem coraz szybciej się męczyć, zupełnie bez powodów technicznych i bez mojej winy... Tak, jak kiedyś mogłem ćwiczyćpo 4-5 godzin dziennie, tak z czasem mogłem grać już tylko godzinę, później pół godziny, pod koniec byłem zmęczony już nawet po 15 minutach gry.. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić.. Miałem wiele konsultacji z różnymi profesorami oboju - wszyscy twierdzili, że mam prawidłową, świetną technikę, piękny dźwięk i nie można mi niczego zarzucić. Zaczęło się chodzenie po lekarzach, oczywiście wszyscy twierdzili, że nie mieli takiego przypadku... Tak było przez 2 lata... We wrześniu poprzedniego roku grałem kolejne wesele w sezonie na saksofonie (brak możliwości gry na oboju zmusił mnie do powrotu do saksofonu). Następnego dnia po weselu nagle mocno spuchłem na twarzy po prawej stronie - nikt nie potrafił wyjaśnić mi, dlaczego. Z czasem mój fizjoterapeuta powiedział, że miałem naciągnięcie/naderwanie mięśnia policzkowego. Na początku myślałem, że to zwykłe przeforsowanie, które ciągnie się za mną już od dłuższego czasu. Od tamtej pory nie gram już w ogóle.... W międzyczasie w październiku zakończyłem współpracę z orkiestrą, w której tak naprawdę zaczynałem karierę jako dyrygent.. Była to bardzo owocna współpraca, wiele miłych wspólnie spędzonych chwil, wiele udanych koncertów, wiele miłych ciepłych słów, gratulacji, wygrane konkursy, nagroda dla mnie jako dyrygenta.. W październiku zacząłem nową pracę, również jako dyrygent, z nową orkiestrą - w dużo bardziej prestiżowym miejscu, w dużo lepszych warunkach, w dosłownie wymarzonych dla mnie warunkach... Moje marzenie o takiej pracy zaczęło się spełniać.. Zacząłem wybiegać w przyszłość, snuć fajne plany... Po prostu wiedziałem, że teraz już nic nie może mi przeszkodzić... A jednak... Od ponad 1,5 miesiąca zacząłem odczuwać osłabienie w rękach.. Na początku niewielkie, jednak czułem, że jest coraz gorzej... Po ostatnich próbach z moją orkiestrą czuję się już po prostu fatalnie, ręce bolą przez 3 dni, z trudem wytrzymuję do końca 2-godzinnej próby... Przez to wszystko oczywiście nie odpuszczałem, robiłem praktycznie wszystkie możliwe badania, jeździłem po lekarzach... Co z tego wyniknęło..? Lekarze są już pewni, że choruję na dystrofię twarzowo-łopatkowo-ramieniową... Jest to choroba polegająca na postępującym osłabieniu i zaniku mięśni.. Nieuleczalna... Nie za bardzo da się nawet spowolnić jej przebieg... Zabrzmiało to dla mnie dosłownie, jak wyrok... Cały mój świat się zawalił.. Wszelkie moje marzenia zostały w jednej chwili pogrzebane... Ciągle zadaję sobie pytanie: jak mam dalej żyć..? Czy życie pozbawione wszelkich marzeń może mieć jakiś sens? Nie pytam: dlaczego ja? Bo nie życzę nikomu innemu takiej choroby... Ale pytam: dlaczego tak wcześnie? Dlaczego w takiej chwili? W chwili, kiedy dopiero zaczynałem cieszyć się nową pracą, w chwili, kiedy wszystko wskazuje na to, że miałbym świetną orkiestrę, z którą mógłbym wiele zdziałać... Byłoby mi dużo mniej szkoda, gdybym wiedział, że nie nadaję się do tego, że byłem kimś przeciętnie uzdolnionym... Ale ja wiem, że jest zupełnie inaczej... Wiem, że mój talent i umiejętności po prostu się zmarnują... I będę cholernie niespełnionym człowiekiem... I nie mówię tego, żeby tu się chwalić moimi zdolnościami - raczej, żeby ukazać Wam, na czym polega mój dramat...
Co dalej robić...? Jak żyć..? Pomóżcie, bo ja naprawdę nie potrafię znaleźć odpowiedzi na te pytania... Jestem załamany...
Kilka lat temu skończyłem szkołę muzyczną I stopnia na saksofonie. Z wynikiem celującym. Ale w międzyczasie zakochałem się w wyjątkowym i niesamowitym instrumencie, jakim jest obój. W związku z tym poszedłem do szkoły muzycznej II stopnia właśnie na obój. I w tej szkole, mówiąc wprost... byłem najlepszy... W bardzo krótkim czasie zrobiłem to, co inni robią przez kilka lat - dyrekcja i nauczyciele nawet proponowali mi przeskakiwanie klas, na co się oczywiście zgadzałem. Wszystko szło świetnie, grałem mnóstwo koncertów, nigdy nie brakowało mi propozycji, wręcz przeciwnie - często musiałem odmawiać z powodu braku wolnych terminów. Mój dramat zaczął się po mniej więcej 2 latach nauki gry na oboju. Nagle podczas grania zacząłem coraz szybciej się męczyć, zupełnie bez powodów technicznych i bez mojej winy... Tak, jak kiedyś mogłem ćwiczyćpo 4-5 godzin dziennie, tak z czasem mogłem grać już tylko godzinę, później pół godziny, pod koniec byłem zmęczony już nawet po 15 minutach gry.. Nie miałem pojęcia, o co może chodzić.. Miałem wiele konsultacji z różnymi profesorami oboju - wszyscy twierdzili, że mam prawidłową, świetną technikę, piękny dźwięk i nie można mi niczego zarzucić. Zaczęło się chodzenie po lekarzach, oczywiście wszyscy twierdzili, że nie mieli takiego przypadku... Tak było przez 2 lata... We wrześniu poprzedniego roku grałem kolejne wesele w sezonie na saksofonie (brak możliwości gry na oboju zmusił mnie do powrotu do saksofonu). Następnego dnia po weselu nagle mocno spuchłem na twarzy po prawej stronie - nikt nie potrafił wyjaśnić mi, dlaczego. Z czasem mój fizjoterapeuta powiedział, że miałem naciągnięcie/naderwanie mięśnia policzkowego. Na początku myślałem, że to zwykłe przeforsowanie, które ciągnie się za mną już od dłuższego czasu. Od tamtej pory nie gram już w ogóle.... W międzyczasie w październiku zakończyłem współpracę z orkiestrą, w której tak naprawdę zaczynałem karierę jako dyrygent.. Była to bardzo owocna współpraca, wiele miłych wspólnie spędzonych chwil, wiele udanych koncertów, wiele miłych ciepłych słów, gratulacji, wygrane konkursy, nagroda dla mnie jako dyrygenta.. W październiku zacząłem nową pracę, również jako dyrygent, z nową orkiestrą - w dużo bardziej prestiżowym miejscu, w dużo lepszych warunkach, w dosłownie wymarzonych dla mnie warunkach... Moje marzenie o takiej pracy zaczęło się spełniać.. Zacząłem wybiegać w przyszłość, snuć fajne plany... Po prostu wiedziałem, że teraz już nic nie może mi przeszkodzić... A jednak... Od ponad 1,5 miesiąca zacząłem odczuwać osłabienie w rękach.. Na początku niewielkie, jednak czułem, że jest coraz gorzej... Po ostatnich próbach z moją orkiestrą czuję się już po prostu fatalnie, ręce bolą przez 3 dni, z trudem wytrzymuję do końca 2-godzinnej próby... Przez to wszystko oczywiście nie odpuszczałem, robiłem praktycznie wszystkie możliwe badania, jeździłem po lekarzach... Co z tego wyniknęło..? Lekarze są już pewni, że choruję na dystrofię twarzowo-łopatkowo-ramieniową... Jest to choroba polegająca na postępującym osłabieniu i zaniku mięśni.. Nieuleczalna... Nie za bardzo da się nawet spowolnić jej przebieg... Zabrzmiało to dla mnie dosłownie, jak wyrok... Cały mój świat się zawalił.. Wszelkie moje marzenia zostały w jednej chwili pogrzebane... Ciągle zadaję sobie pytanie: jak mam dalej żyć..? Czy życie pozbawione wszelkich marzeń może mieć jakiś sens? Nie pytam: dlaczego ja? Bo nie życzę nikomu innemu takiej choroby... Ale pytam: dlaczego tak wcześnie? Dlaczego w takiej chwili? W chwili, kiedy dopiero zaczynałem cieszyć się nową pracą, w chwili, kiedy wszystko wskazuje na to, że miałbym świetną orkiestrę, z którą mógłbym wiele zdziałać... Byłoby mi dużo mniej szkoda, gdybym wiedział, że nie nadaję się do tego, że byłem kimś przeciętnie uzdolnionym... Ale ja wiem, że jest zupełnie inaczej... Wiem, że mój talent i umiejętności po prostu się zmarnują... I będę cholernie niespełnionym człowiekiem... I nie mówię tego, żeby tu się chwalić moimi zdolnościami - raczej, żeby ukazać Wam, na czym polega mój dramat...
Co dalej robić...? Jak żyć..? Pomóżcie, bo ja naprawdę nie potrafię znaleźć odpowiedzi na te pytania... Jestem załamany...