NiktNieWie
Nowicjusz
- Dołączył
- 5 Czerwiec 2013
- Posty
- 2
- Punkty reakcji
- 0
Cześć wszystkim,
Nie wiem w zasadzie od czego zacząć. Mieszkam w małym mieście, mam 22 lata. Zawsze żyłem w przekonaniu, że jeśli ktoś jest ambitny, to zdobędzie wszystko. Żyłem w wyimaginowanym świecie. Chciałem skończyć technikum, studia, wyprowadzić dię do dużego miasta, znależć pracę, kobietę i być szczęśliwym. Wydawało się to odległe, ale każdy powtarzał - "inteligennty jesteś, dasz radę". I wierzyłem w to.
Studiowałem na jeden z uczelni i stwierdziłem, że to jednak nie to, Zrezygnowałem i od nowego roku zacząłęm studiować gdzie indziej, Znalazłem pracę w której oferowano mi świetne zarobki. Nic tylko żyć i nie umierać. Zacząłem pracować, szef powiedział, że nie dostanę umowy, bo muszę się pouczyć. Stwierdziłęm, że nie ma sprawy mogę poczekać, Obiecał najpierw staż później bajeczne zarobki. Wrzesień, październik, listopad...trzymałem się tej pracy, bo wciąż wierzyłem w to co obiecuje. Przyszedł styczeń, pojawiła się kobieta którą pokochałem. I wtedy wszystko się zaczeło. W szkole sesja, myślałęm że przejdę ją bez problemu. Niestety mam dwie poprawki. W pracy dopiero dostałem staż, ale już jest przesądzone, że popracuję do końca i synowie od szefa zajmą moje stanowisko. W szkole jest źle, praktycznie każdy egzamin oblewam. Nie mam już na nic siły. Miałem ambitne plany i nagle spotkałem się jakby z rzeczywstością. Mimo starań nic nie wychodzi. Nawet praca która miała sprawiać przyjemność stałą się udręką. Większość znajomych już pisze prace licencjackie, ja nadal męczę się na 1 roku i wątpię żebym dał radę. Inni zaś dostali pracę po znajomości, kupują już mieszkania, zakładaja rodziny. A ja co? Dostaję 700zł z czego praktycznie wszystko idzie na szkołę. Najchętniej bym wziął i wyjechał za granicę. Ale mam tutaj rodzinę i dziewczynę którą kocham. Wiem, że nie powinienem się poddawać, ale ja nie widzę tego pozytywnego zakończenia. Widzę co się dzieje w tym kraju, widzę że powoli nie ma tu przyszłości bez "układów".
W zasadzie napisałem tutaj, żeby komuś się pożalić. Nie chce zamartwiać rodziny, czy dziewczyny. Oni mają swoje problemy. Jeśli ktoś to przeczytał, to dziękuję. Musiałem to wyrzucić z siebie.
Nie wiem w zasadzie od czego zacząć. Mieszkam w małym mieście, mam 22 lata. Zawsze żyłem w przekonaniu, że jeśli ktoś jest ambitny, to zdobędzie wszystko. Żyłem w wyimaginowanym świecie. Chciałem skończyć technikum, studia, wyprowadzić dię do dużego miasta, znależć pracę, kobietę i być szczęśliwym. Wydawało się to odległe, ale każdy powtarzał - "inteligennty jesteś, dasz radę". I wierzyłem w to.
Studiowałem na jeden z uczelni i stwierdziłem, że to jednak nie to, Zrezygnowałem i od nowego roku zacząłęm studiować gdzie indziej, Znalazłem pracę w której oferowano mi świetne zarobki. Nic tylko żyć i nie umierać. Zacząłem pracować, szef powiedział, że nie dostanę umowy, bo muszę się pouczyć. Stwierdziłęm, że nie ma sprawy mogę poczekać, Obiecał najpierw staż później bajeczne zarobki. Wrzesień, październik, listopad...trzymałem się tej pracy, bo wciąż wierzyłem w to co obiecuje. Przyszedł styczeń, pojawiła się kobieta którą pokochałem. I wtedy wszystko się zaczeło. W szkole sesja, myślałęm że przejdę ją bez problemu. Niestety mam dwie poprawki. W pracy dopiero dostałem staż, ale już jest przesądzone, że popracuję do końca i synowie od szefa zajmą moje stanowisko. W szkole jest źle, praktycznie każdy egzamin oblewam. Nie mam już na nic siły. Miałem ambitne plany i nagle spotkałem się jakby z rzeczywstością. Mimo starań nic nie wychodzi. Nawet praca która miała sprawiać przyjemność stałą się udręką. Większość znajomych już pisze prace licencjackie, ja nadal męczę się na 1 roku i wątpię żebym dał radę. Inni zaś dostali pracę po znajomości, kupują już mieszkania, zakładaja rodziny. A ja co? Dostaję 700zł z czego praktycznie wszystko idzie na szkołę. Najchętniej bym wziął i wyjechał za granicę. Ale mam tutaj rodzinę i dziewczynę którą kocham. Wiem, że nie powinienem się poddawać, ale ja nie widzę tego pozytywnego zakończenia. Widzę co się dzieje w tym kraju, widzę że powoli nie ma tu przyszłości bez "układów".
W zasadzie napisałem tutaj, żeby komuś się pożalić. Nie chce zamartwiać rodziny, czy dziewczyny. Oni mają swoje problemy. Jeśli ktoś to przeczytał, to dziękuję. Musiałem to wyrzucić z siebie.