Pomitain. Najbardziej parszywe z miast południowego Avalonu. Uliczki są tu wąskie i rozrzucone bezładnie niczym kawałek zmiętego nylonowego sznurka. Kamienice przypominają bardzo odległe czasy. Wystarczy jedno spojrzenie na sypiące się tynki, odchodzącą od okien farbę czy rozpadające się bramy by pomyśleć sobie o swoich pra, pra, pra, pra przodkach. Wydaje się, że w Pomitain nawet mgła jest gęstsza niż w innych zakątkach Avalonu, a deszcz pada tu częściej i obficiej.
Swoistą kwintesencją unikalnego stylu miasta jest port. O tym miejscu zdecydowanie zapomina się przy wszystkich remontach, a porządek to słowo, którego nie wypowiada się zbyt często. Na ulicach zalegają puste skrzynie i beczki. Doki sprawiają wrażenie jakby zaraz miały się rozsypać. Drewniane trapy trzeszczą i skrzypią od samego tylko patrzenia. Nawet tutejsza latarnia morska wydaje się stać krzywo. Mimo to, port aż roi się od mniejszych i większych statków, często manewry tutaj wymagają niezwykłych umiejętności. Nie przybywają tutaj największe ładunki, a przynajmniej tak by się mogło wydawać postronnym obserwatorom.
Pomitainski port stał się bowiem miejscem załatwiania wielu najciemniejszych interesów Bractwa Wybrzeża. Nazywani przez możnych i arystokratów złodziejami i mordercami, sami nazywają to co robią próbą poszukiwaniem wolności. Piraci sprzedają w Pomitain zdobyte dobra. To jeden z tych portów, w których nocą dokonuje się szybkich i cichych wyładunków, a pod stołami handlarzy i zarządców, cicho brzeczą sakwy złota, o których nie wspomina się w księgach rachunkowych.
Niezwykle często odwiedzanym miejscem w porcie jest tawerna Bruce'a McManusa. W zadymionych piwnicach miejsce na odpoczynek znajdują wilki morskie z całego świata. Bruce mówi do swoich klientów „Nie mogę zaoferować Ci nic poza twardym stołkiem, cienkim sikaczem. Ach! I trzymaj swoją broń przy sobie, nie ponoszę odpowiedzialności za rany, których doznasz przyjacielu”. Wielu jednak tawerna przyciąga. Jedni szukają zaczepki, inni mogą w zgiełku załatwić wszystkie sprawy bez obawy, że ktoś podsłucha rozmowę.
Mia bujała się na dwóch nogach krzesła spierając stopy o blat stołu i potrząsając nim lekko. Z beztroskim uśmiechem obserwowała piwo zabawnie wirujące w glinianych kuflach. Jeden z kufli chwycił Lusjus i pociągnął solidny łyk. Siedzący nieopodal Orlando zawiązywał swoje długie włosy i spoglądał w kierunku Conrada, który pieczołowicie czyścił ostrze swojego ogromnego miecza o szerokim ostrzu. Conrad wzrok miał utkwiony w biuście Mii, wiedział jednak, że nie warto nawet próbować okiełznać tej kobiety, bo mógłby stracić najwrażliwszy punkt swojego ciała. Przy stole siedział jeszcze jeden mężczyzna, odziany w płaszcz, był jakby nieobecny myślami, a jego nieco ostre rysy zdradzały wschodnie pochodzenie. W pewnym momencie wskazał oczyma na zbliżającą się do stołu postać.
Był to całkiem wysoki mężczyzna o nieco śniadej cerze i jasnych, krótkich włosach wyglądających jakby wiatr potargał je w jedną stronę. Błękitne oczy utwkił w Mii, następnie w każdym z jej towarzyszy. Pogładził swoją krótką, śpiczastą brudkę. Podszedł do stolika spoglądając przy okazji czy nikt na nich nie patrzy. Goście byli dostatecznie zajęci obserwowaniem pojedynku na ręce dwóch osiłków w drugim kącie izby.
Mężczyzna rozpromienił się w uśmiechu.
- Spodziewałem się Was tutaj. W kilku miejscach już o Was słyszano, więc miałem nadzieję, że uda mi się na Was trafić. Można powiedzieć, że mam szczęście – pociągnął nosem i przetarł jego czubek palcami – Nazywam się William O'Connor. Wiem, że szukacie pracy dlatego... – wziął wolne krzesło i przysiadł się do stołu – Czy to piwo ktoś pije? - wskazał na kufel i dokończył – .Dlatego miałbym dla Was propozycję.
W jednej chwili przypomnieliście sobie wydarzenia ostatnich dni. Wasz pech polegał na tym, że daliście się nabrać. Pochodzicie z różnych stron świata, zdecydowaliście się na piracki tryb życia, a wbrew pozorom nie jest to łatwe zajęcie. Zaciągnęliście się na statek Krwawa Merry, w tym samym porcie, w którym się obecnie znajdujecie. Statkiem przewodził monteńczyk Ludwik Revaloux. Obiecywał Wam wielkie łupy i zdobycze. Jednak wykorzystał was do czarnej roboty. Po abordażu, jednego z prywatnych, handlowych statków Avalonu i przeładunku towaru zlecił części swojej nowej załogi (w tym również i Wam) powrót na napadany statek i splądrowanie go do reszty. Gdy to nastąpiło, rozłączono statki i rozkazano wysadzenie handlowca z jego załogą i Wami na pokładzie. Na szczęście Wasze doświadczenie na morzu pozwoliło uratować się z katastrofy. Wiecie, że niektórzy z załogi również przeżyli, ale czy dotarli do suchego lądu? Wam się to udało i wylądowaliście w karczmie McManusa.
Swoistą kwintesencją unikalnego stylu miasta jest port. O tym miejscu zdecydowanie zapomina się przy wszystkich remontach, a porządek to słowo, którego nie wypowiada się zbyt często. Na ulicach zalegają puste skrzynie i beczki. Doki sprawiają wrażenie jakby zaraz miały się rozsypać. Drewniane trapy trzeszczą i skrzypią od samego tylko patrzenia. Nawet tutejsza latarnia morska wydaje się stać krzywo. Mimo to, port aż roi się od mniejszych i większych statków, często manewry tutaj wymagają niezwykłych umiejętności. Nie przybywają tutaj największe ładunki, a przynajmniej tak by się mogło wydawać postronnym obserwatorom.
Pomitainski port stał się bowiem miejscem załatwiania wielu najciemniejszych interesów Bractwa Wybrzeża. Nazywani przez możnych i arystokratów złodziejami i mordercami, sami nazywają to co robią próbą poszukiwaniem wolności. Piraci sprzedają w Pomitain zdobyte dobra. To jeden z tych portów, w których nocą dokonuje się szybkich i cichych wyładunków, a pod stołami handlarzy i zarządców, cicho brzeczą sakwy złota, o których nie wspomina się w księgach rachunkowych.
Niezwykle często odwiedzanym miejscem w porcie jest tawerna Bruce'a McManusa. W zadymionych piwnicach miejsce na odpoczynek znajdują wilki morskie z całego świata. Bruce mówi do swoich klientów „Nie mogę zaoferować Ci nic poza twardym stołkiem, cienkim sikaczem. Ach! I trzymaj swoją broń przy sobie, nie ponoszę odpowiedzialności za rany, których doznasz przyjacielu”. Wielu jednak tawerna przyciąga. Jedni szukają zaczepki, inni mogą w zgiełku załatwić wszystkie sprawy bez obawy, że ktoś podsłucha rozmowę.
Mia bujała się na dwóch nogach krzesła spierając stopy o blat stołu i potrząsając nim lekko. Z beztroskim uśmiechem obserwowała piwo zabawnie wirujące w glinianych kuflach. Jeden z kufli chwycił Lusjus i pociągnął solidny łyk. Siedzący nieopodal Orlando zawiązywał swoje długie włosy i spoglądał w kierunku Conrada, który pieczołowicie czyścił ostrze swojego ogromnego miecza o szerokim ostrzu. Conrad wzrok miał utkwiony w biuście Mii, wiedział jednak, że nie warto nawet próbować okiełznać tej kobiety, bo mógłby stracić najwrażliwszy punkt swojego ciała. Przy stole siedział jeszcze jeden mężczyzna, odziany w płaszcz, był jakby nieobecny myślami, a jego nieco ostre rysy zdradzały wschodnie pochodzenie. W pewnym momencie wskazał oczyma na zbliżającą się do stołu postać.
Był to całkiem wysoki mężczyzna o nieco śniadej cerze i jasnych, krótkich włosach wyglądających jakby wiatr potargał je w jedną stronę. Błękitne oczy utwkił w Mii, następnie w każdym z jej towarzyszy. Pogładził swoją krótką, śpiczastą brudkę. Podszedł do stolika spoglądając przy okazji czy nikt na nich nie patrzy. Goście byli dostatecznie zajęci obserwowaniem pojedynku na ręce dwóch osiłków w drugim kącie izby.
Mężczyzna rozpromienił się w uśmiechu.
- Spodziewałem się Was tutaj. W kilku miejscach już o Was słyszano, więc miałem nadzieję, że uda mi się na Was trafić. Można powiedzieć, że mam szczęście – pociągnął nosem i przetarł jego czubek palcami – Nazywam się William O'Connor. Wiem, że szukacie pracy dlatego... – wziął wolne krzesło i przysiadł się do stołu – Czy to piwo ktoś pije? - wskazał na kufel i dokończył – .Dlatego miałbym dla Was propozycję.
W jednej chwili przypomnieliście sobie wydarzenia ostatnich dni. Wasz pech polegał na tym, że daliście się nabrać. Pochodzicie z różnych stron świata, zdecydowaliście się na piracki tryb życia, a wbrew pozorom nie jest to łatwe zajęcie. Zaciągnęliście się na statek Krwawa Merry, w tym samym porcie, w którym się obecnie znajdujecie. Statkiem przewodził monteńczyk Ludwik Revaloux. Obiecywał Wam wielkie łupy i zdobycze. Jednak wykorzystał was do czarnej roboty. Po abordażu, jednego z prywatnych, handlowych statków Avalonu i przeładunku towaru zlecił części swojej nowej załogi (w tym również i Wam) powrót na napadany statek i splądrowanie go do reszty. Gdy to nastąpiło, rozłączono statki i rozkazano wysadzenie handlowca z jego załogą i Wami na pokładzie. Na szczęście Wasze doświadczenie na morzu pozwoliło uratować się z katastrofy. Wiecie, że niektórzy z załogi również przeżyli, ale czy dotarli do suchego lądu? Wam się to udało i wylądowaliście w karczmie McManusa.