Osoby, z którymi spotykam się na gruncie zawodowym to głównie psycholodzy i pedagodzy (więc dość światli). Większość z nich stosowało kary cielesne w stosunku do swoich dzieci: uderzyłem mojego syna raz, było to wtedy, oberwał za ... i tu opis wyjątkowego ekscesu młodego. Młody jest już stary a ojciec pamięta ze szczegółami owo wydarzenie i nie jest to wspomnienie miłe. Ja nie wiem, czy nigdy w życiu nie uderzę mojego dziecka. Być może to zrobię - ale - niezależnie od tego w jakich okolicznościach to się stanie - będzie to moja porażka jako matki i efekt mojej bezradności - a nie zaplanowany element tresury. Ale jestem tylko człowiekiem - i niezależnie od tego jak bardzo będę się starać być aniołem - pozostanę człowiekiem. Być może nie uderzę - ale wrzasnę,zbyt mocno przytrzymam, odciągnę szarpiąc za rekę i powiem parę wysoce niepedagogicznych niemiłych słów. I wypad - szanowny kraju ze swoim szanownym systemem prawnym, bo choćbym na uszach stanęła będę popełniać błędy. A jednocześnie będę świadoma tego, że tresura, jaką mi się prawnie funduje, jest nieskuteczna. Bo płacą mi za pracę z dziećmi katowanymi, szarpanymi, gwałconymi, upokarzanymi, poniżanymi, głodzonymi, których dręczyciele odsiedzieli swoje, wrócili na łono rodziny i zabawa zaczyna się od nowa - często z młodszym rodzeństwem pierwszej ofiary, która jest już zbyt duża, by to było zabawne.
Do zwolenników kar cielesnych jako planowego elementu systemu wychowawczego: (Przepraszam, ze może przekręcę niektóre wypowiedzi, ale wątek jest obszerny i nie chce mi się szukać dosłownych cytatów.) Są różne dzieci, w tym dzieci bardziej uparte lub mniej inteligentne, ktore nie rozumieją, jak im się coś tłumaczy i dla ich własnego dobra należy im w tyłek, tak? Czy osoby, które zgadzają sie z tym stwierdzeniem są na sali? Czy uderzyłyby upośledzone (mniej inteligentne) dziecko? Dziecko chore psychicznie? Autystyczne? Ci, którzy troche mnie kojarzą z tego forum, wiedzą, że adoptowaliśmy z mężem jego trzyletnią krewną - dziecko w momencie gdy zostało nasze w wyniku "zrywów macierzyństwa" biomatki i prób wynagradzania tej sytuacji przez babcię nie znało żadnych zasad, nie respektowało żadnych norm, nie znało słowa "nie", było nadpobudliwe, nie potrafiło skoncentrować się przez pół minuty na niczym a jako bonus miało początki choroby sierocej. Ach... bonus 2 "jeśli będziesz niegrzeczna ciocia i wujek będą mieli własne dziecko a ciebie oddadzą" w wykonaniu mojej teściowej. Tak - to dziecko nie reagowało na żadne tłumaczenie, nie pojmowało słowa "nie", okresy totalnego buntu w stosunku do wszystkiego przeplatały się z panicznym lękiem. Tzn.: powinnam ją bić dla jej własnego dobra?
Bicie jest jak bomba atomowa, nie trzeba jej uzyć, wystarczy, że dziecko wie, że taka możliwość istnieje, tak? Jak mam zaprezentować dziecku taką możliwość? Sfotografować skatowanego wychowanka i zaprezentować zdjęcia? Przyrżnąć raz dla przykładu? Powtarzać "bądź grzeczna, bo dostaniesz?" - co stanie się szumem informacyjnym, bo do dziecka taka gadanina nie trafia? Dziecko nie ma informacji o świecie "w ogóle". Dla dziecka caly świat funkcjonuje tak samo, ono nie wie, że sa dzieci bite i nie bite. I nie dowie się - ot tak - ze moze być zbite, póki tego nie doświadczy. A w momencie, kiedy już zacznie postrzegać świat zewnętrzny bardziej dorośle - to już za późno na wychowanie.
Informuję jednocześnie, że istnieją inne metody wychowania niż kara. I inne niż "tłumaczenie". Że bardzo dotkliwą karą jest dla dziecka dezaprobata ze strony ukochanej osoby, niekoniecznie krzyk - wystarczy inny ton głosu, inny wyraz twarzy. Tylko wychowanie trzeba rozpocząć od razu, a nie działać wg schematu "to tylko dziecko" a potem dziwić się, że kara szlabanu na telewizję nie działa.