Witam.
Mam 22 lata, życie przed sobą - myślicie że kolejna uzalająca sie nad sobą babeczka i pewnie macie racje, choć pierwszy raz mi sie to zdarza <_< Byłam wieczną optymistką, wiecznie z usmiechem, towarzyski "błazen" z ktorym nie mozna bylo narzekac na nudy. Dlatego nie wiem co się ostatnio ze mną dzieje, nic mnie nie bawi, nie przynosi radości, zatraciłam sens tego co robie. Nie moge i nie chce wstawać z łóżka, widząc widmo kolejnego dnia. Studiuje kierunek medyczny, jestem w czolowce jesli chodzi o nauke na roku, odebrałam ostatnio wyroznienie od prezydenta Poznania dla wybitnego i wszechstronnego studenta w wlkp. stypendia naukowe i sportowe to chleb powszedni, trenuje kolarstwo (z bardzo dobrymi wynikami), prowadze badania naukowe, uczestnicze w sympozjach, publikuje moje prace w ksiazkach, ale naprawde nie jestem kujonem nie siedze godzinami w tomikach pwn, kocham to co robie, widzac np ze przez moja prace (prkatyki) szpitalne potrafie dać nadzieje pacjentom, a co najwazniejsze przybrac realna formę tym marzeniom, naprawde potrafi uskrzydlac-tylko nie w ostatnim czasie.
Pewnie zastanawiacie się czy upadłam na głowę i przy tylu rzeczach i osiągnieciach moge miec problem!?
Wszytsko było idealnie, byłam 4 lata w związku, zerwałam na poczatku wrzesnia. Mój związek był oparty na wspaniałej przyjaźni i miłości do czasu, kiedy moj Luby stwierdził ze wsyztsko jest wazniejsze od niego - troszke mnie to urazilo, ale starałam sie zmienić to i każdą wolną chwilę poświecałam nam, wspolne weekendy itd. W wakacje było juz coraz gorzej, kłotnie, w moje urodziny dowiedziałam sie smsem ze mnie zdradza, nie zaprzeczyl i odszedl. Od tego momentu cos we mnie pekło. Wspolne wyjscia z przyjaciólmi czy babskie wieczorki skierowane na podryw nie przynosiły skutków i radości takiej jak wcześniej. Być może potrzebuje jakiejś iskierki ktora znow przyniesie mi dawne podejscie do zycia. Jestem swiadoma ze nie stałam wystarczajaco długo w kolejce do "Lorda niebios" w kwestii wygladu, ale nie mozna miec embargo na wszystko. Od znajomych ciągle slysze zrob cos z soba, wez sie za siebie, zmien fruzure, wyrzuc te zabytkowe ciuchy. Tak tez zrobilam, ale ciągle słyszę docinki odnośnie mojego wyglądu, co najgorsze na forum uczelnianego korytarza gdzie kazdy mnie zna - budzac gromki smiech i sytuacja stale sie sama nakreca, ostatnio nawet przy pacjentach zaczynaja sie tego typu rozmowy...Proszę grzecznie zeby przestali bo mnie to nie bawi, ale bez skutku, wczesniej czy pozniej sytuacja sie powtarza a ja wychodze na jakiegos zacofanego debila z ktorego mozna sie posmiac i to przy osobach postronnych u ktorych generalnie powinnam budzić zaufanie (pacjenci). Próbuje poznać nowych mezczyzn, ale moje niepowodzenia są traktowane jako ubaw roku...Kiedy pojawia sie inicjatywa wyjscia i zabawy rezygnuje... bo przestalo mi to przynosic radosc, stresuje sie w co sie ubrac, itd. Moje znajome wychodzą za mąż w tym roku, 3 z naszej 6 osobowej paczki, 2 pozostale maja partnerów, a mnie strofują ze moge przyjsc tylko i wylacznie na wesele jesli znajde partnera!? ze storny rodziny tez odczowam presje. pogłubiłam się w tym wszystkim. pod skorupa obojętności i nie szczerego usmiechu, kryje cholenrie wielki smutek. Powinnam zmienić otoczenie, wziąć udział w "chce być piekna" by ludzie zaczeli mnie szanować!? Doradzcie jesli potraficie... Pozdrawiam.
Mam 22 lata, życie przed sobą - myślicie że kolejna uzalająca sie nad sobą babeczka i pewnie macie racje, choć pierwszy raz mi sie to zdarza <_< Byłam wieczną optymistką, wiecznie z usmiechem, towarzyski "błazen" z ktorym nie mozna bylo narzekac na nudy. Dlatego nie wiem co się ostatnio ze mną dzieje, nic mnie nie bawi, nie przynosi radości, zatraciłam sens tego co robie. Nie moge i nie chce wstawać z łóżka, widząc widmo kolejnego dnia. Studiuje kierunek medyczny, jestem w czolowce jesli chodzi o nauke na roku, odebrałam ostatnio wyroznienie od prezydenta Poznania dla wybitnego i wszechstronnego studenta w wlkp. stypendia naukowe i sportowe to chleb powszedni, trenuje kolarstwo (z bardzo dobrymi wynikami), prowadze badania naukowe, uczestnicze w sympozjach, publikuje moje prace w ksiazkach, ale naprawde nie jestem kujonem nie siedze godzinami w tomikach pwn, kocham to co robie, widzac np ze przez moja prace (prkatyki) szpitalne potrafie dać nadzieje pacjentom, a co najwazniejsze przybrac realna formę tym marzeniom, naprawde potrafi uskrzydlac-tylko nie w ostatnim czasie.
Pewnie zastanawiacie się czy upadłam na głowę i przy tylu rzeczach i osiągnieciach moge miec problem!?
Wszytsko było idealnie, byłam 4 lata w związku, zerwałam na poczatku wrzesnia. Mój związek był oparty na wspaniałej przyjaźni i miłości do czasu, kiedy moj Luby stwierdził ze wsyztsko jest wazniejsze od niego - troszke mnie to urazilo, ale starałam sie zmienić to i każdą wolną chwilę poświecałam nam, wspolne weekendy itd. W wakacje było juz coraz gorzej, kłotnie, w moje urodziny dowiedziałam sie smsem ze mnie zdradza, nie zaprzeczyl i odszedl. Od tego momentu cos we mnie pekło. Wspolne wyjscia z przyjaciólmi czy babskie wieczorki skierowane na podryw nie przynosiły skutków i radości takiej jak wcześniej. Być może potrzebuje jakiejś iskierki ktora znow przyniesie mi dawne podejscie do zycia. Jestem swiadoma ze nie stałam wystarczajaco długo w kolejce do "Lorda niebios" w kwestii wygladu, ale nie mozna miec embargo na wszystko. Od znajomych ciągle slysze zrob cos z soba, wez sie za siebie, zmien fruzure, wyrzuc te zabytkowe ciuchy. Tak tez zrobilam, ale ciągle słyszę docinki odnośnie mojego wyglądu, co najgorsze na forum uczelnianego korytarza gdzie kazdy mnie zna - budzac gromki smiech i sytuacja stale sie sama nakreca, ostatnio nawet przy pacjentach zaczynaja sie tego typu rozmowy...Proszę grzecznie zeby przestali bo mnie to nie bawi, ale bez skutku, wczesniej czy pozniej sytuacja sie powtarza a ja wychodze na jakiegos zacofanego debila z ktorego mozna sie posmiac i to przy osobach postronnych u ktorych generalnie powinnam budzić zaufanie (pacjenci). Próbuje poznać nowych mezczyzn, ale moje niepowodzenia są traktowane jako ubaw roku...Kiedy pojawia sie inicjatywa wyjscia i zabawy rezygnuje... bo przestalo mi to przynosic radosc, stresuje sie w co sie ubrac, itd. Moje znajome wychodzą za mąż w tym roku, 3 z naszej 6 osobowej paczki, 2 pozostale maja partnerów, a mnie strofują ze moge przyjsc tylko i wylacznie na wesele jesli znajde partnera!? ze storny rodziny tez odczowam presje. pogłubiłam się w tym wszystkim. pod skorupa obojętności i nie szczerego usmiechu, kryje cholenrie wielki smutek. Powinnam zmienić otoczenie, wziąć udział w "chce być piekna" by ludzie zaczeli mnie szanować!? Doradzcie jesli potraficie... Pozdrawiam.