Witam. Mam nastepujący problem, z którym ciężko mi sobie poradzić. Nie wiem co jest ze mną nie tak, ale nie bardzo potrafię się zintegrować z osobami na studiach. Przez pewien czas próbowałam z nimi częściej przebywać, ale to nie poskutkowało, bo oni jakoś nie bardzo do mnie lgną. Jestem osobą dość spokojną i starając się z nimi zintegrować, musiałam udawać kogoś kim nie jestem. Czyli śmiać się z żartów, które mnie nie śmieszą, mówić jakieś głupie rzeczy, tak jak wszyscy, przekrzykiwać się ze wszystkimi, bo oni dosłownie krzyczą rozmawiając. Dodam, że te „rozmowy” nie mają praktycznie żadnego tematu. To taki zlepek różnych żartów, śmiechów itd. W końcu mnie to zmęczyło i odpuściłam. Nikt jakoś nie zauważył tego, że już się nie udzielam, tylko siedzę w kącie i czytam książki na przerwach. Czasami porozmawiam z jedną, czy dwiema osobami, ale to raczej takie tematy uczelniane. Nigdy nie miałam szczególnych problemów z nawiązywaniem znajomości. Z liceum mam bardzo pozytywne wspomnienia. Nie byłam nigdy duszą towarzystwa, jestem raczej nieśmiała, ale równocześnie starałam się być miła i pomocna i nie rozumiem co we mnie takiego odpychającego? Mam chłopaka, z którym jestem już wiele lat, kilkoro znajomych i zawsze w ich towarzystwie się ożywiam, lubią mnie i uważają za osobę ciekawą, normalnie z nimi rozmawiam i mam wiele wspólnych tematów, lubię z nimi przebywać, ale na uczelni tak jakby mnie nikt nie zauważa. Jak sama nie podejdę i nie zagadam, to nikt tego nie zrobi. I odechciało mi się już, wolę usiąść sobie z boku, zwłaszcza, że nie interesuje mnie to o czym mówią. Starałam się oczywiście jakoś zmienić swój stosunek do tych rozmów, ale nie wyszło. Studiuję na 4 roku, do końca zostało mi jakieś 1,5. Nie mam ochoty chodzić na zajęcia. Jestem po nich przybita, w domu muszę dojść do siebie po tych zajęciach, a na zajęciach chodzę taka zamyślna i zamulona. Odżywam dopiero jak spotkam się z chłopakiem lub naszymi znajomymi (spotkania są niestety ostatnio bardzo rzadko, bo każdy ma swoje sprawy, a z chłopakiem w normie). Ale nie liczy się ilość, a jakość. Nikt z nich mi nie wierzy, kiedy mówię, jaką sytuację mam na studiach, bo uważają mnie za osobę sympatyczną. A jednak...czy ktoś mógłby mi jakoś pomóc? Poradzić cokolwiek?