Szpak123 chodziło mi o to, czy ktokolwiek, kto wierzy w Boga, potrafiłby tę idęę wymyślić samodzielnie, a nie tylko wchłonąć ją dzięki pani katechetce, księdzu, konserwatywnym rodzicom. Czy mając umysł nieskażony indoktrynacją kościoła rzymskokatolickiego, po przeczytaniu Pisma Świętego miałby takie samo wyobrażenie o Bogu, jakie ma obecnie?
Porównałbym wiarę w Boga do miejskich legend. Są one przekazywane z ust do ust, wiele osób w nie wierzy, bo są nietuzinkowe, ciekawe, często na pozór logiczne. Jednakże jeżeli osoba rozgarnięta zainteresuje się tematem, zacznie go analizować, prześledzi fakty, pozna źródła tych przesądów - stwierdzi że to brednie i wierzyć w nie przestanie. Niestety sporą część społeczeństwa, nawet klarowne dowody przeciwko nie są w stanie przekonać - raz zasłyszana sensacja zadomowi się głęboko w ich umysłach i zostanie na zawsze. Taka osoba będzie ją powtarzać innym i w ten sposób liczba ludzi głęboko wierzących w aligatory w kanalizacji Nowego Yorku się powiększy.
Modlitwa może zdziałać cuda chociażby z czysto psychologicznego punktu widzenia.człowiek w stresie modlący sie do Boga porządkuje swoje myśli, nazywa problem po imieniu, dokonuje bardziej podświadomie analizy problemu, niż rachunku krzywd.w ten sposób następuje też rozładunek skumulowanych złych emocji i stworzenie przestrzeni w naszym umyśle i sercu na nowe wiadomości i uczucia
Bardziej mi do tej, jakże pięknej wypowiedzi, pasuje termin medytacja, co jest już bliższe memu sercu. Modlitwa natomiast pasuje mi do drugiej jej części:
Ponad to wiara,że podzieliliśmy swój problem na dwóch i w dodatku dzielimy go z samym Bogiem jest potężną siłą, która dodaje skrzydeł.Modlitwa to rodzaj pragnienia, które może zaspokoić.Nie trzeba jednak łączyć modlitwy z religią.Modlimy sie do Boga - mocnej, potężnej osobowości,Wiara jest nam w życiu bardzo potrzebna, Bóg może być naszym najwierniejszym przyjacielem.
Nie wiem jak podzielenie się problemem z Bogiem (w myślach, szeptem czy na głos), może pomóc w jego rozwiązaniu czy świeżym na niego spojrzeniu. Wydaje mi się, że człowiek wtedy bardziej skupia się na recytowaniu swoich próśb lub przeprosin, niż na rzeczywistej analizie problemu i poszukiwaniu rozwiązania czy zadośćuczynienia. Oczekuje wtedy raczej jakiegoś znaku, sugestii, przebaczenia, a nie próbuje nawet wziąć odpowiedzialności na własne barki.
Przykładowo, gdy zrobię zły uczynek, bardziej uspokoją moje sumienie dwa dobre uczynki, niż modlitwa. Zachowuję wtedy równowagę umysłu i żyję w zgodzie z samym sobą. O złym uczynku staram się zapomnieć patrząc na uśmiechnięte twarze dwóch osób którym pomogłem, a nie przepraszając za niego Boga, który i tak pozostanie zimny, obojętny, nieuchwytny.
Generalnie ładna wypowiedź e_moll_ka, jednak mnie nie przekonuje. Nadal uważam, że człowiekowi inteligentnemu i zdrowemu na umyśle wiara nie jest w życiu potrzebna zupełnie.