O!!! To jest istota żalu za grzechy (jeśli tak uznamy nazywać czyny niegodne i wcale nie koniecznie przekłada się to na dekalog). Rozmowa z księdzem albo psychoterapeutą wcale nie jest konieczna jesli sami dostrzegamy swoje ułomności i znajdujemy siły, żeby z nimi walczyć. Prawdziwą odwagą nie jest wyszeptanie swoich podłości do ucha księdza ale stawienie się twarzą w twarz z tymi, którym zrobiliśmy krzywdę. Przyznanie się do błędu, uznanie swojej niedosakonałości albo niewiedzy. Przeproszenie, poproszenie o wybaczenie i szczera chęć poprawy. To akurat choć zbierzne w części z założeniami spowiedzi nie do końca jest tym samym.Ostatnim razem u spowiedzi byłem dobre 3 lata temu, gdy brali mnie na ojca chrzestnego (czytaj: musiałem). Najwieksza obawa dotyczyła tego, jak powiedzieć księdzu, że swego czasu wypowiadalem masę herezji, ale jakoś to poszło. Po spowiedzi faktycznie człowiek czuje się lżejszy, jakby spadł mu cięzar z serca. Prawda jest tez taka, że to samo czujemy, gdy sami przyznamy się bliskim do błędu (i przy okazji przeprosimy), pogodzimy się po głupiej kłótni z przyjaciółmi, wyznamy też komus bliskiemu co nam leży na sercu.
Zastanawiam się więc, czy nie lepiej naprawiać swe błędy, niż tylko się z nich spowiadać.
Bez wzgledu na wyznawaną wiare albo całkowite jej pomijanie w życiu, o człowieczeństwie stanowią czyny a nie intencje.