Zainspirowane przez Cvahoo:
Funkcja ekonomiczna 1 - tatuś w korporacji po 12 godzin na dobę, bo zarabia na domek, samochodzik, ubranka, szkołę prywatną, dwujęzyczną nianię, ekskluzywne wakacje w tropikach.
Mamusia - j.w. No - może 11 godzin, musi jeszcze zdążyć na fitness.
Gdy nadchodzą wakacje w tropikach nie mogą patrzeć na siebie nawzajem, a tym bardziej na swoje potomstwo.
Funkcja ekonomiczna 2 - nie sieje, nie orze, nie zbiera. Do pracy nie pójdzie, "bo ma dzieci". Z pięciorgiem dzieci, często niepełnosprawnych intelektualnie lub w inny sposób (zadymione, zachlane jeszcze w łonie matki) nikt na bruk nie wyrzuci, nawet z kilkunastotysięcznym długiem. Długoletni partner rozpłodowy raz na jakiś czas schodzi do podziemia ("samotna matka", "rodzina niepełna", "nie prowadzimy wspólnego gospodarstwa domowego") W okresie przedświątecznym (lub przedszkolnym) pobieramy "na dzieci" z Caritasu, PCK, MOPS - u co się tylko da. W chwilach krytycznych pokazujemy twarz w lokalnej telewizji - łzy, płacz, "kto mi da na dzieci!". Kiedy dzieci lądują w zakladzie wychowawczym lub bidulu, robimy następne.
Funkcja ekonomiczna 3 - marzymy o f.e. nr 1. Nasza - ha, ha - korporacja zadowala się może 8 godzinami, a płaci jak za pół. Nerwowo rozkładamy dochód na kupki. Na kupce "na samochodzik, nianię, wakacje w Mielnie" zostaje bardzo niewiele. Warczymy na siebie. Z takim nieudacznikiem i taką ograniczoną kobietą niczego nie osiągniemy. Nasze dzieci też niczego nie osiągną, bo są leniwe i niewdzięczne. Wymieniamy rozkazy i informacje. W Mielnie zrzędzimy. Po powrocie mówimy do siebie per "stary/a".
Dzięki Wam, o rodziny dysfunkcyjne! Moje korporacje płacą mi, bo istniejecie. I to w dostatecznych ilościach.